Geoblog.pl    migot    Podróże    Sprawozdanie z podróży do Meksyku (2022)    Kolorowe miasto studentów, sztuki, mumii i tuneli…
Zwiń mapę
2022
25
lut

Kolorowe miasto studentów, sztuki, mumii i tuneli…

 
Meksyk
Meksyk, Guanajuato
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 14002 km
 
Wstęp: Gdy po 20 dotarliśmy do centrum Guanajuato (czyt. Guanahuato) w planach mieliśmy już tylko spokojny wieczór w hotelowym pokoju i zamiar zwiedzania kolejnego dnia. Ale miasto tak nas z miejsca urzekło, że nogi same niosły po pięknie oświetlonych zakamarkach górniczego miasteczka, po jego plątaninie biegnących to w dół, to w górę, to do tunelu uliczek, wśród dźwięków zewsząd dobiegającej muzyki, z magią i energią, której nie było chyba w żadnym innym mieście do tej pory. Po 22 padliśmy do łóżek, choć miasto dopiero zdawało się rozkręcać…

Cel: Położona w środkowym Meksyku, na obszarze Mesy Centralnej, stolica stanu o tej samej nazwie - Guanajuato.

Materiały i metody: *Transport: Przejazd z Guadalajary do Guanajuato – 513 MXN, 4h (opóźnione o 0,5h), autobus Primera Bus – bardzo dobry standard, lepsze niż zwykłe ADO.
Przejazd taxi z położonego na peryferiach dworca do zabytkowego centrum – 70-80 MXN.
Po mieście głownie się chodzi, chociaż żeby dostać się do nieco dalej położnych atrakcji można skorzystać z miejskich autobusów – przejazd 7 MXN.
Wjazd funikularem na wzgórze, na którym stoi pomnik El Pípila – 35 MXN.
*Nocleg: Hotel Santo Carlo, tuż przy targu (Mercado Hidalgo) - 550 MXN za apartament z dwiema sypialniami, łazienką i mini salonem. Widok z okna super, i blisko do centrum – ale robiło się w nim dość duszno wieczorem, i w pokoju od strony ulicy był spory hałas… Ale to już trochę taki urok Guanajuato – głośne studenckie życie i codzienne parady muzykantów sprawiają, że jeśli ktoś szuka w tym mieście cichego noclegu nie znajdzie go w centrum…
*Zwiedzanie: Muzeum Mumii – 85 MXN + 30 MXN za możliwość urobienia zdjęć; Muzeum Diego Rivery – 35 MXN; Kopalnia Bocamina de San Ramón – 50 MXN, plus każdy dostaje swojego przewodnika (nasz nawet cokolwiek mówił po angielsku) i wypada dać jakiś napiwek.
*Dołączenie do trupy callejoneados - 100 MXN.
*Jedzenie: bardzo lokalna knajpka El Paisa, naprzeciwko Mercado Hidalgo, bardzo dobre tacos i quesadille (nic, czego nie jedlibyście wcześniej, ale solidna klasyka!), dania od 15-30 MXN.
*Waluta: Peso meksykańskie, MXN = ok. 0,20 PLN, 1 PLN = 5 MXN.

Przebieg: W przeciwieństwie do Guadalajary, za dnia miasto nie traciło praktycznie nic ze swego uroku. Położone na wysokości ponad 2000 metrów, w górskiej kotlinie, uniknęło typowego, szachownicowego układu ulic – więc błąkając się po nim, kuszeni to lepszym widokiem, to ciekawszym zaułkiem, gubiliśmy drogę ilekroć odbiliśmy od głównej osi miasta. Tym łatwiej się zgubić, że miasto przecina sieć tuneli (drugą tak rozbudowaną widziałam chyba tylko w norweskim Tromso) – ni stąd ni zowąd schodzimy więc pod poziom ulicy, gdzie równolegle toczy się życie – są chodniki, przystanki autobusowe, parkingi… Tak jak i ludzie, pod poziom ulic niespodziewanie znikają auta lub całe autobusy - pewnie kilka tygodni zajęłoby mi przestrzenne ułożenie sobie w głowie topografii tego niezwykłego miasta. Co ciekawe, część z tych tuneli pierwotnie, na początku XIX wieku, odprowadzała wody rzeki, potem dopiero, po gruntownych remontach, zmieniając się w drogi dla ruchu kołowego.

Szczególna topografia to jedno, tym co cieszy oczy jest również kolorowa zabudowa - a im wyżej domki pną się na okoliczne stoki, tym więcej ułańskiej fantazji w doborze kolorów. Ale nie sam kolor robi wrażenie, lecz i styl – mamy tu sporo imponujących kościołów, pałacyków i eleganckich budynków użyteczności publicznej – spadek po i dowód na ostentacyjne bogactwo miasta, które przyniosło mu odkrycie w tym regionie jednego z najbogatszych na świecie złóż srebra. Tutejsze kopalnie dostarczały od połowy XVI w., przez ponad 200 lat, 20% światowego wydobycia tego cennego metalu. Niektóre stare szyby kopalniane można dzisiaj zwiedzać, np. Bocamina de San Ramón, kawałeczek za miastem, tuż obok kościoła La Valenciana o zdobnej, churriguerystycznej fasadzie – zbudowanego oczywiście za - i w podzięce dla - bajecznych przychodów z kopalni…

Guanajuato, w przeciwieństwie do większości przez nas odwiedzonych do tej pory miast, nie ma prekolumbijskich korzeni, jest w całości kolonialnym tworem. Jest jednocześnie miejscem, w którym praktycznie rodziła się niepodległość kraju od zwierzchnictwa kolonialnej Hiszpanii. I nie bez powodu - w końcu tu też rodziły się bajeczne fortuny baronów – a wiadomo, że bogaci ludzie nie lubią najbardziej jak im się to bogactwo uszczupla, tym bardziej na rzecz jakiegoś odległego, zachłannego królestwa… Na Starym Kontynencie monarchia Hiszpanii traciła blaski, była zacofana (szczególnie względem rewolucyjnych myśli francuskich filozofów), pogrążała się w finansowych tarapatach, zaś na Nowym Kontynencie wiały już wiatry przemian.

W istocie pod koniec XVIII wieku cała Ameryka odrywa się stopniowo od Europy, niczym ogromna szalupa odbijająca od okrętu admiralskiego. Cały kontynent wypływa na pełne morze. W Meksyku niezadowolenie objawia się wyraźnie od początku XVIII wieku. Różnice warunkach życia oddzielają nie tylko Indian, całkowicie podporządkowanych, utrzymywanych w stanie niewolnictwa, od białych kolonistów zajmujących górne szczeble drabiny społecznej, ale również ci drudzy dzielą się na peninsulares urodzonych w Hiszpanii, bardzo konserwatywnych, zdecydowanie przeważających, piastujących wszystkie wysokie stanowiska w administracji centralnej, oraz criollos, urodzonych w Meksyku z hiszpańskich rodziców. Ci drudzy, coraz liczniejsi, i zdecydowanie bardziej przedsiębiorczy, źle znoszą odległą i wymagającą kuratelę Madrytu, nie rozumieją jej konieczności i kwestionują jej prawowitość.
(…)
Usunięcie z Meksyku jezuitów, w większości
criollos, potęguje to niezadowolenie, to niezrozumienie, pragnienie czegoś innego.
Alfabet zakochanego w Meksyku, J.C. Carriere

I tak, kilka dekad po tym jak w 1776 Stany Zjednoczone ogłaszają niepodległość od Wielkiej Brytanii (i jak w 1783 nominalnie ją uzyskują), i na kilka lat przed wyzwoleniem od Hiszpanii wenezuelskiego Caracas przez Bolívara, w położonym nieopodal Guanajuato Dolores (dzisiaj - Dolores Hidalgo) ksiądz Miguel Hidalgo y Costilla, swoim płomiennym przemówieniem, wszczyna pierwsze zbrojne powstanie niepodległościowe w Meksyku. W 1810 szybko zajmują Guanajuato, a lokalnym bohaterem tych walk jest El Pípila, którego pomnik stoi na szczycie wzgórza – chętnie odwiedzany ze względu na wybitną panoramę miasta.
W roku 1810 wojska hiszpańskie i ich sojusznicy, żołnierze lojalistyczni, zamknęli się w wielkim spichlerzu zbożowym Alhóndiga de Granaditas (…). Broniły się bohatersko przeciw dwudziestu tysiącom powstańców dowodzonych przez księdza Hidalgo. Powstańcy zaatakowali ten spichlerz, bo bardzo długa, wielomiesięczna susza spowodowała brak zboża.
Opowiadają, że pewien młody górnik zwany El Pípila (przezwisko zabawne, którym określa się Meksykanów w Ameryce Łacińskiej i które znaczy tyle co „mały indyk” (…)) chwycił wielką kamienną płytę i kazał ją sobie przymocować do pleców niczym tarczę, by osłonić się od kul. Zdołał zbliżyć się do bramy spichlerza i podłożyć pod nią ogień, a Hiszpanie zaczęli dusić się od dymu. W zaciekłej walce, która się potem wywiązała i zakończyła kapitulacją lojalistów, El Pípila zapewne zginął, chociaż inne opowieści pozwalały mu żyć jeszcze długie lata. Martwy lub nieśmiertelny – taki jest godny zazdrości los bohaterów.

Alfabet zakochanego w Meksyku, J.C. Carriere

Lojaliści potem jeszcze odbili Guanajuato, i zapłaciło ono srogo za swoje nieposłuszeństwo. Droga do pełnej niepodległości była jeszcze długa, ale ziarno zostało zasiane…

*

Zresztą Guanajuato było miejscem narodzin nie tylko niepodległościowego marzenia, ale również jednego z najbardziej znanych artystów Meksyku - Diego Rivery - za życia słynnego muralisty, a w obecnej, w światowej popkulturze – artysty znanego w dużej mierze z bycia mężem Fridy Khalo. I piszę to z pewną feministyczną dumą, bo choć Frida musiała długo czekać, by jej talent dostrzegł tak szeroki świat jak i Meksyk, i by była ceniona jako artystka sama w sobie, a nie żona Rivery – teraz ona dzierży palmę pierwszeństwa. I widać to od cen biletów do muzeów (dom rodzinny Diego – 35 MXN, Fridy – 270 MXN), po rekordowe aukcje obrazów. W 2018 roku obraz Diega był sprzedany za ponad 9 mln USD, co czyniło go najdroższym latynoamerykańskim artystą, jednak już w 2021 obraz Fridy przebił to z nawiązką – idąc pod młotek za rekordowe 34,9 mln USD…

Rodzinny dom Rivery można dzisiaj zwiedzać, część została odrestaurowana w duchu epoki – widać, że jak każdy prawdziwy socjalista ujmujący się za losem klasy robotniczej pochodził z bardzo zamożnej rodziny. Jest też kolekcja jego „małoformatowych” dzieł, gdzie widać i wrodzony talent, i artystyczną drogę, przez kubizm, malarstwo figuratywne i post-impresjonizm, po charakterystyczny styl, z którym go najbardziej kojarzymy. Jego murale, ale i mniejsze formy, współtworzyły narodowy programu sztuki meksykańskiej, która była częścią mocno forsowanej w latach 20. XX wieku agendy politycznej. Styl miał możliwie odcinać się od akademickiej tradycji hiszpańskiej i nawiązywać do tradycji prekolumbijskich. I trzeba przyznać, że coś z tego niewątpliwe w sowich dziełach Diego uchwycił, duże wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza kolekcja akwarelowych ilustracji do brytyjskiego wydania Popol Vuh, świętej księgi narodu Kicze należącego do cywilizacji Majów i bezcennego zabytku literatury prekolumbijskiej.

*

Nie sposób pisać o Guanajuato nie wspominając o jego być może najbardziej znanej, choć dość makabrycznej atrakcji - Muzeum Mumii. Powstało ono po tym, jak w połowie XIX wieku, w trakcie epidemii cholery, kończyły się miejsca na cmentarzu i trzeba było opróżnić część grobów. Ku zdziwieniu grabarzy, nie wykopali oni kości, a naturalnie zmumifikowane ciała, część nawet z fragmentami ubrań – sprzyjały temu wyjątkowe warunki, suchy i zimy klimat. Nie jest to jednak miejsce dla ludzi wrażliwych na tego typu obrazy (mnie zawsze interesowała antropologia fizyczna, więc oglądałam to z dużym zaciekawieniem). Twarze mumii wykrzywia upiorny grymas, choć jest w niemal wszystkich, poza jednym, przypadkach wynikiem naturalnych procesów pośmiertnych. Wyjątek – faktycznie wstrząsający – stanowi ciało kobiety pochowanej żywcem (cierpiała ponoć na chorobę, która sprawiała że zdawało się, że jest martwa – serce tak spowalniało, że popełniono tragiczny błąd)…

Chyba nie można się dziwić, że takie miejsce powstało w Meksyku – z całą predylekcją kulturową do obchodów Święta Zmarłych i wszechobecnymi wizerunkami czaszek i kościotrupów. Od prekolumbijskich ruin, przez słynne rysunkowe karykatury Jose Posady, z przełomu XIX i XX wieku (a wśród nich „pierwsza dama Meksyku”, kościotrup w kapeluszu – La Catrina) po dzieła Diego Rivery. Zresztą, „To dzięki Riverze czaszki Posady zmieniły się z satyry w symbole. Trupia stylistyka trafiała do serc meksykańskich artystów i spełniła ich oczekiwania w kwestii własnego, narodowego, niepodległego stylu w sztuce.” (Dzieci szóstego słońca. W co wierzy Meksyk, O. Synowiec).

Można więc odwiedzić to muzeum, i stanąć ze śmiercią twarzą w twarz. Bo jak pisał noblista i duma narodowa Meksyku, Octavio Paz: "El hombre debe abrirse a la muerte si quiere abrirse a la vida. El culto a la vida es también culto a la muerte. Una civilización que niega a la muerte, acaba por negar a la vida". , co można przetłumaczyć: „Człowiek musi otworzyć się na śmierć, jeśli chce otworzyć się na życie. Kult życia jest także kultem śmierci. Cywilizacja, która zaprzecza śmierci, kończy się zaprzeczeniem życia”.

*

Ale nie miejcie teraz złego wyobrażania o Guanajuato, bo zdecydowanie nie jest to miasto śmierci, a raczej bardzo bujnego życia – życia studenckiego. Oczywiście każde duże miasto Meksyku, stolica stanu, ma swoje uczelnie – ale tutaj ta studencka obecność jest jakoś bardziej widoczna. Może przez niewielki rozmiar centrum, przez to jak wszystko zbiega się na głównej ulicy, spływa tu ze stoków miasta do kilku głośnych pubów i klubów. Może dlatego że piękny, biały budynek uczelni wybija się w miejskiej panoramie, jak przeciwwaga dla żółto-czerwonych kościołów. A może dlatego, że tradycje żaków są tutaj tak żywe, szczególnie uliczne parady ubranych w historyczne stroje muzykantów - callejoneadas (od callejon, hiszp. uliczka) – które wciągają chętnych turystów do dołączenia. Jest to teraz zdecydowanie sposób na dorobienie sobie, ale duch zabawy pozostaje. My też do takiego przejścia dołączyliśmy, jest w tym i muzyka, i elementy kabaretowe (niestety mój bardzo podstawowy hiszpański nie pozwalał na docenienie tego humoru, ale władający tym językiem się zaśmiewali, śpiewali i widać, że bawili się przednio). Zaczyna się to zwykle pytaniem zebranych skąd są i odśpiewywaniem piosenek na temat stanów lub miast, z których pochodzą turyści – ogromna większość była z Meksyku, nie wiedzieli do końca co nam zaśpiewać, jak powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski ;) Potem pochód rusza, a piosenki przeplatają się z żartami, tańczeniem i skeczami. Nawet jak mało co z tego zrozumieliśmy, to było to fajne przeżycie!

*

Koniec końców Guanajuato było jednym z miejsc, które najbardziej nam się spodobały w całym Meksyku, i do którego chętnie byśmy wrócili. I przynajmniej dla części naszej wycieczki jest to w zasadzie nie tylko możliwe, a nawet prawdopodobne – prominentny Uniwersytet może kiedyś gościć konferencję lub warsztaty, które mogłyby mnie tutaj ściągnąć, zaś słynny na świecie festiwal Cervantino, który rokrocznie ściąga trupy artystyczne z całego świata, w tym uliczne teatry – może pewnego dnia ugości tu Michała.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (66)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
marianka
marianka - 2022-03-06 14:43
Oooo, moje ulubione meksykańskie miasto!
 
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 24% świata (48 państw)
Zasoby: 517 wpisów517 1613 komentarzy1613 11632 zdjęcia11632 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
30.04.2024 - 26.05.2024