Wstęp: Nadszedł czas by z żalem opuścić nasz uroczy raj. Ostatnia przejażdżka rowerem, ostatni rzut oka na Anse Severe, i koło południa okrętujemy się na prom Cat Roses, który zabiera nas na Praslin… Jak miało się szybko okazać – peany prawione na temat wyjątkowego uroku La Digue na tle innych zamieszkanych wysp Seszeli nie były ani trochę przesadzone…
Cel: Wyspa
Praslin, druga co do wielkości z zamieszkałych wysp Seszeli.
Materiały i metody: *Prom La Digue-Praslin, Cat Roses - 290 SCR.
*Taksówka z przystani promowej do Cote d’Or – 250-300 SCR; my skorzystałyśmy z podwózki za 100 SCR, przez jakiegoś typa który się napatoczył po bezowocnym oczekiwaniu na autobus…
*Nocleg w okolicach Anse Volbert (Cote d’Or) – Coco Bay Villa, 60 EUR/noce/pokój 2-os. Warunki znacznie gorsze niż w naszym lokum na La Digue – bardziej jakoś obskurnie, kuchenne sprzęty bardziej ulepione i poobijane – ale dalej pokój z prywatną łazienką i klimatyzacją, sam w sobie w sumie czysty.
*Waluta: rupia seszelska, SCR; 1 PLN = +/-4 SCR, 1 EUR = +/- 19-20 SCR.
Przebieg: Po krótkim rejsie podejmujemy próbę skorzystania z transportu publicznego, który kompletnie nie trzyma się ustalonego rozkładu. Za to raz po raz mijają nas taksówki i prywatne samochody, z których mniej czy bardziej bezinteresowni kierowcy powtarzają, że ze względu na covid transport publiczny nas nie zabierze. Ostatecznie się o tym nie przekonałyśmy, bo nic w stronę miejsca naszego noclegu nie przejeżdżało. Konkurencyjna oferta nieco szemranego typa wygrała z dumą niskobudżetowego podróżnika, i po kilku minutach byłyśmy na miejscu.
Bo zameldowaniu wyszłyśmy na rekonesans połączony z planowaniem powoli zbliżającej się końcówki naszej podróży. Miejsce było ze wszech miar rozczarowujące… Mimo, że wybrałam tę lokalizację po zachęcających opisach innych podróżników, teraz prezentowało się jako półtorej ulicy na krzyż, z pustymi, drogimi restauracjami, zamkniętymi sklepami, w zasadzie pozbawione turystów i towarzyszącego im „życia”. Dokładnie zero knajp typu take away, najtańsza rzecz to pizza na wynos za 185 SCR (tj. nasz obiad). Jedyne, co się zgadza, to długa plaża z gładkim zejściem i spokojnymi wodami – faktycznie dobre miejsce na kąpiel.
Powoli też rozsypują się moje ambitne plany zwiedzania wyspiarskich rezerwatów w okolicy Praslin, np. na wysepce Cousin – ze względu na brak zainteresowanych turystów już i tak wygórowane ceny jeszcze poszły w górę. W jednym otwartym punkcie z morskimi wycieczkami pan pokręcił głową i powiedział, że ze względu na ceny (sam wstęp to 600 SCR, plus transport) nikt na Cousin nie chce jechać – tylko biolodzy. No… to trafił pan. Ale budżet nie jest z gumy, ekstra 80-100 EUR za te kilka rzadkich ptaków to już lekka przesada. Pieniądze policzone, plany okrojone – ale jakieś są. Zobaczymy, czy w kolejnych dniach Praslin jeszcze jakoś podbije nasze serca, czy już będziemy tylko nostalgicznie zerkać w stronę La Digue, jej bajkowych plaż, luzu, rowerowej swobody, tanich i dobrych take-away’ów?