Wstęp: Niestety jet –lag przy podróży na wschód nie jest zbyt łaskawy – chciałoby się wstać wcześnie, ale wewnętrzny zegar nie pozwala. Dlatego też zamiast trafić do
Pałacu Królewskiego równo o 8.30 – gdy otwierają się jego bramy – jesteśmy nieco przed 9.00. I już wtedy towarzyszyła nam masa zwiedzających, a ich potok przybierał z każdą minutą. Sprawa jest poważna – nawet kwadrans zrobi różnicę, jeśli zdobędziecie strategiczną przewagę przed wycieczkami zorganizowanymi, blokującymi wąskie przesmyki królewskiej świątyni… Już o tak wczesnej porze żar leje się z nieba jak szalony, a jeszcze trzeba mieć długie spodnie/spódnicę, żeby móc zwiedzać świątynie…
Cel: Pałac Królewski, Leżący Budda, Świątynia Świtu i inne „must see” Bangkoku.
Materiały i metody: *Bilety wstępu: Pałac Królewski (i świątyni Wat Phra Kaew) – 500 THB (uwaga, trzeba mieć załonięte nogi do kostek i ramiona); Świątynia Wat Pho – 200 THB; Świątynia Wat Arun – 50 THB. *Komunikacja: Prom z Tha Tien na drugą stronę rzeki – 4 THB; Prom z Wat Arun do przystani Rachawongs (Chianatown) – 20 THB; Tuk tuk z Chinatown do Khao San Road – 100 THB. *Jedzenie: przecznica od świątyni Wat Arun (odsuwając się od rzeki) – mała porcja wieprzowiny z bazylią i chili – 30 THB, bardzo dobre. Różne dania w okolicach naszego guesthousu – sałatka z papai, zupa tom yum, sajgonki – po 50 THB/porcja. Wszystko pikantne i dość smaczne. *Waluta: Baht tajski, 1$ = 30 THB.
Przebieg: Gdy już przejdziemy kontrolę biletów i strojów, znajdziemy jakiś zacieniony kąt, i zadrzemy głowę ku słońcu – szybko poddajemy się czarowi bajkowej architektury świątyni
Wat Phra Kaew - to pierwsze miejsce, którą się zwiedza. Oślepia nas złote, strzeliste
czedi – imponując, dzwonowata pagoda o szerokiej podstawie. Jej światło odbijają tysiące lustrzanych mozaik na ścianach sąsiedniego
mondopu – pawilonu mieszczącego bibliotekę. Tuż za nią jest większy
prasat – smukła świątynia – panteon królewski, - zwieńczona
prangiem - khmerskim, walcowatym zdobieniem przypominającym kolbę kukurydzy. Prasatu strzegą liczne złote postaci z mitologii – pół bogowie, demony, pół lwy, pół ptaki. Wiatr porusza dzwonkami zawieszonymi pod stropami. Dookoła biegną ocienione krużganki z freskami scen z
Ramakienu – tajskiego eposu, odpowiednika indyjskiej Ramayany. Najważniejszy, centralny obiekt tego kompleksu świątynnego -
bot, - to świątynia skrywająca
Szmaragdowego Buddę - skradziony Laotańczykom z Wientianu, jadeitowy posążek na górze złota (niestety – zakaz robienia zdjęć).
Z części świątynnej przechodzi się na teren Pałacu – niestety, nie wiele miejsc można zwiedzać, pozostaje głównie oglądnie budowli z zewnątrz: część jest stylistycznie wybitnie europejska, część na wpół tajska, na wpół europejska. Wszędzie pięknie wypielęgnowane trawniki i fikuśnie przystrzyżone drzewa. Nad kulistym kształtem gałęzi czuwa sztab ogrodników. Można jeszcze zwiedzić niewielkie muzeum świątyni szmaragdowego Buddy – gdzie na wypłowiałych fotografiach pokazano ogrom prac restauratorskich włożonych w przywrócenie świetności świątynnym budowlom. Teraz wyglądają pięknie, ale nie było tak, że nie imał się ich czas… Niedawno dodano jeszcze Muzeum Tekstyliów królowej-matki Sirikit - kolekcja jej strojów, od galowych po wojskowy mundur, i ogólny pean na cześć rodziny królewskiej.
*
Tuż obok pałacu znajduje się kompleks świątynny
Wat Pho - przyciągną on zwiedzających głównie gigantycznym
Posągiem Leżącego Buddy. Wyciągnięte ‘cielsko’ ma 43 metry (jak leżący na boku 10-piętrowy blok!), wielka głowa podparta na ramieniu z jednego końca, na drugim zaś gigantyczne stopy z liniami papilarnymi z masy perłowej. Ale to nie wszystko – kompleks jest spory, działa tam szkoła masażu i stoiska sprzedawców medykamentów medycyny naturalnej. W powietrzu unosi się woń maści tygrysiej i kadzidełek. Świątynie i pawilony wieńczą schodkowe dachy: prostokątne wzory kolorowych dachówek karpiówek mienią się w słońcu, na krańcach zaś złocą podłużne zwieńczenia
chaw fa - przypominające smukłą głowę łabędzia. Na terenie kompleksu są też pięknie zdobione ceramicznymi mozaikami
stupy czterech króli - koronkowa robota. Do tego kilka pomniejszych świątynek i galerii z rozmaitymi posągami Buddy – siedzące, stojące, do wyboru do koloru. Centralne miejsce -
ubosot, hala święceń, akurat pełna jest wiernych, w odświętnych, białych strojach. Trafiamy na rodzaj nabożeństwa – melodyjna, hipnotyczna recytacja buddyjskich wersów – prowadzona przez mnicha, któremu wtórują dziesiątki klęczących wiernych. Wyjątkowe przeżycie...
*
Po przeciwnej stronie rzeki
Menam stoi wdzięczna Świątynia Świtu -
Wat Arun. Centralna budowla przypomina schodkową stupę, zwieńczoną prangiem – odzwierciedla mitologiczną górę Meru. Wszystko jest misternie zdobione fragmentami ceramiki. Ciemne chmury zbierają się na niebie – trochę psują zdjęcia, ale w końcu słońce nie chce nas rozpuścić…
Świątynia leży malowniczo nad rzeką, i sprzed niej można łatwo złapać prom w różne miejsca Bangkoku. A opcji jest sporo – jest prom kursujący tylko na drugą stronę rzeki (4 THB), są turystyczne promy, gdzie jedna podróż kosztuje 50 THB, a całodzienne poruszanie się nim w trybie hop-on hop-off – 200 THB, są w końcu zwykłe wodne „tramwaje” – od tych be żadnej flagi, przemierzających rzekę Menam tam i z powrotem (5 razy dziennie, 3 rano, 2 po południu) – 8-12 THB, po częściej kursujące opcje „express” z pomarańczową flagą, gdzie jeden kurs kosztuje ok. 20 THB. Załapaliśmy się na tę ostatnią opcję, dumni, że nie wciągnęli nas na ten zupełnie turystyczny statek ;)
*
Kilka minut później dobiliśmy do Chinatown (przystań nr 5 Rachawongs). Na kolację jest jeszcze za wcześnie – ponoć uliczni sprzedawcy rozkładają się w najlepsze po 17. W ciągu dnia to ruchliwe ulice i uliczki, pełne wszelkiej maści kolorowego, plastikowego badziewia, i nieprzebranej ilości plastikowych opakowań, siatek, folijek, woreczków, tasiemek – aż przykro na to patrzeć, zwłaszcza mając w głowie obraz zaśmieconej plastikiem rzeki… Miejsce nie robi na nas szczególnego wrażenia – może po Chinach ciężej nam zaimponować. Nie będziemy też czekać do wieczora na jedzenie – ostatecznie w Tajlandii wolimy cieszyć się jedzeniem tajskim… Ewakuujemy się z Chinatown (zapewne przepłaconym) tuk tukiem na sjestę – upał i zaduch nie dają nam dzisiaj żyć.
*
Gdy słońce chyli się ku zachodowi, temperatura spada do bardziej akceptowalnych rejestrów - wracamy w okolice Królewskiego Pałacu. Jednym z ikonicznych landszaftów Bangkoku jest zachód słońca i nocna iluminacja świątyni Wat Arun – dobrze widać ją z prawego, wschodniego brzegu rzeki. A w zasadzie – byłoby ją dobrze widać, gdyby nie ciasna zabudowa. Właściciele co wyższych budynków zrobili z tego biznes życia, udostępniając tarasy jako eleganckie knajpy z horrendalnymi cenami drinków. Gotowi sięgnąć głębiej do kieszeni rozsiadamy się na jednym z nich, i patrzymy jak czerwieniejące niebo po zachodzie słońca zmienia się w czarną noc, i jak o 18.30 rozświetla się pięknie Wat Arun, nad którym wisi cienki sierp księżyca w nowiu. Jako, że żaden z biegających w okolic kelnerów nie zebrał od nas zamówienia, wycofaliśmy się po angielsku, zobaczywszy co swoje, i nie wydawszy 200 THB na małe piwo…
Wracając uliczkami nocnego Bangkoku widzimy wystające nieśmiało zza wysokiego muru, równie pięknie oświetlone budynki i pagody świątyni Wat Pho (tej z Leżącym Buddą). Stoję na palcach, wyciągam się, ale ciężko coś nawet aparatem uchwyć – nie mogę zrozumieć po co tak ładnie coś oświetlać, gdy nikt nie może tego zobaczyć… I wtedy dzieje się magia – starszy Taj skaczący obok na skakance woła nas mówiąc, że teren świątyni jest otwarty, i możemy tam wejść – za darmo. Trudno w to uwierzyć, ale cóż mamy do stracenia – za jego wskazówkami obchodzimy mur i faktycznie – brama stoi otworem. Ktoś tylko zwraca mi uwagę na strój (w pogotowiu jest schowana długa spódnica), i zostajemy zaproszeni do środka. A tam nikogo, jesteśmy praktycznie sami. Miejsce gwarne i pełne turystów za dnia jest teraz opustoszałe, spokojne. Oczywiście świątynie są zamknięte, ale można do woli spacerować między pagodami i pawilonami. Słuchać stłumione odgłosy ulicy i świerszcze. Towarzyszą nam koty spacerujące po pagodach i nietoperze. Jest pięknie!