Wstęp: Po Waszyngtonie, D.C. - stolicy kraju i politycznym centrum świata - moim kolejnym przystankiem miało być jedno z najbardziej charakterystycznych i mitologizowanych miast świata: Nowy Jork. Centrum sztuki, mody, wielkich finansów i biznesu. Ale tego dnia Nowy Jork miał być tylko przystankiem na drodze. W ten piątkowy wieczór miałyśmy bowiem wypożyczyć auto i ruszyć na północny kraniec stanu Nowy Jork, tam, gdzie swoje wody toczy najbardziej znany wodospad świata…
Cel: Najpierw dotarcie do Nowego Jorku, potem miała być podróż nad Niagarę…
Materiały i metody *Transport: przejazd pomiędzy Waszyngtonem, D.C., a Nowym Jorkiem – autokar Megabus: 28$ z
booking fee, facilities fee. Gdyby kupić z większym wyprzedzeniem, byłby pewnie sporo tańszy. Podróż trwa +-4h, są gniazdka elektryczne i darmowe (i powolne) wi-fi.
Przebieg: Już pewnie się domyślacie, że coś poszło nie tak… Z początku wszystko było pięknie, komfortowy autobus z Union Station w Waszyngtonie, kilka godzin drogi i w końcu pojawia się przed oczami panorama dolnego Manhattanu – najbardziej charakterystyczna linia brzegowa świata, upstrzona drapaczami chmur kłującymi stalowoszare niebo. Autokary tańszych przewoźników, takich jak Megabus, nie zatrzymują się na dworcach - tylko na konkretnych ulicach. Trafia się więc prosto w samo centrum ruchliwego miasta, o którym każdy ma jakieś wyobrażenie. Betonowa dżungla, wysokie biurowce – ale wszystko jest tak zaskakująco znajome. To poczucie, że wszystko już się kiedyś widziało, tak jakby już się pewnego razu, dawno temu, tu było – nie przemija…
Późnym popołudniem w końcu spotykam się z Martą – która w pewnym sensie była prowodyrem całego tego podróżnego zamieszania… Gdyby nie przeprowadziła się do Nowego Jorku, i nie ponawiała ciągle zaproszenia – pewnie dalej nieugięcie odmawiałabym wyrobienia wizy amerykańskiej… A tak mam za sobą wspaniały
road trip po Południowym-Zachodzie USA, a przed sobą ponad tydzień w Nowym Jorku. Miało być z jeszcze większym rozmachem – umyśliłyśmy, że można by tę i tak już epicką podróż wzbogacić o wodospad Niagara. Jako że loty weekendowe były bardzo drogie, a zbiorowa komunikacja lądowa zajmuje niemal 12h w jedną stronę – najsensowniejszym rozwiązaniem wydawało się wypożyczenie samochodu. Jedyny haczyk jest taki, że żadna z nas nie ma karty kredytowej…
Z początku wydawało się, że to powinna być zaledwie niedogodność – Marta wypożyczała już samochód w Kalifornii i na Florydzie, używając tłoczonych kart debetowych. Zwykle pobierają większy depozyt, ale nie było z tym większego problemu… Gdy stawiłyśmy się po zarezerwowany wcześniej samochód w biurze Avis – pani nie chciała nawet słyszeć o wykorzystaniu karty debetowej. Chociaż karta bez problemu przeszła na stronie internetowej, gdy potrzebna była przedpłata, pracownica biura nawet nie chciała spróbować założyć depozytu na tę kartę…
Niezrażona Marta zaczęła dzwonić po innych biurach, które jeszcze miałyby dostępne samochody i ewentualnie przyjęłyby płatność kartą debetową. Jedyne miejsce, które dobrze rokowało, to jedna z wypożyczalni przy lotnisku La Guardia, w Queens. Można wypożyczyć auto, jeśli ma się dowód na intencję opuszczenia kraju w najbliższym czasie – czyli bilet lotniczy. Ja taki dysponowałam, więc w drogę - łapiemy taksówkę (tak, już pierwszego dnia przejażdżka żółtą taksówką została zaliczona!), i po około pół godziny jesteśmy w kolejnym punkcie. Wszystko pięknie, ale szybko okazuje się, że nie wystarczy jakiś bilet lotniczy z wylotem z USA – musi to być wylot z tego samego lotniska, z którego wypożycza się auto… Mój lot niestety jest z lotniska Newark (New Jersey). Przez telefon pan przyjmujący nasza kolejną rezerwację jakoś nie raczył o tym wspomnieć. Nawet pytany o to, czy to nie problem, że nie przylatujemy teraz i do lotniskowej wypożyczalni udajemy się z miasta…
W tym momencie nie było już opcji, żeby wypożyczyć samochód… Zrezygnowane i rozczarowane ruszyłyśmy wiec z powrotem na Manhattan – nasza wycieczka skończyła się, zanim się zaczęła… Cóż było robić, jak nie znaleźć pocieszenie w barze i zająć się nadrabianiem plotek… Szybko bursztynowy trunek poprawił humory; w sumie trzeba było od razu iść na to piwo, a nie wygłupiać się z pomysłem 7 godzinnej podróży
upstate!
---
PS. Po powrocie do kraju dał o sobie znać doktorat – okazuje się, że sam się nie napisze… Przez dłuższą chwilę zajmował całość mojej pisarskiej weny, ale w końcu znalazłam czas by nadganiać zaległości…