Wstęp: Mimo pewnych obaw – nie niepokoiły nas tej nocy niedźwiedzie. Za to zimno – już tak, budziliśmy się tej nocy wielokrotnie z zimna, dobierając kolejne elementy garderoby… Temperatura w nocy spadła chyba do 5C, podacz gdy w ciągu dnia przekracza 30C… Na kolejną noc przygotowaliśmy się tak, jakby Ryanair wycofał bagaż podręczny – ubraliśmy na siebie prawie wszystko, co było w plecaku…
Cel: Park Narodowy Yosemite – dokładniejszy rzut oka na Dolinę, szlak do Vernal Fall, punkt wiodkowy Glacier Point, a na koniec - Tioga Pass.
Materiały i metody: *Śniadanie w hotelu Majestic - mniej niż 10$ za kawę i ciastko na słono/słodko.
*Prysznice dostępne są tylko w Dolinie Yosemite, w Housekeeping Camp. Teoretycznie kosztują 5$ od osoby – ale na widoku nie było komu zapłacić, nikt też tych opłat nie sprawdzał, więc weszliśmy tam trochę na polaka-cebulaka – przyjmijmy, że ta opłata była zawarta w naszych horrendalnie drogich wizach…
Przebieg: Pospiesznie zabraliśmy nasze zziębnięte jestestwa w stronę
Doliny Yosemite, gdzie znajduje się całkiem spore centrum turystyczne – z supermarketem, restauracjami,
Visitors Center, pocztą i wręcz legendarnym hotelem Majestic – choć nie pierwszej młodości (otwarty w 1927), to dalej ma rustykalny urok wysokogórskiego schroniska w klasie de luxe – kamienno-drewniane wykończenie, wysokie kominki, kilimy w etniczne wzory…
***
Nasze plany na poznanie Parku były lekko rozbieżne, jedni wybrali spacery po dnie Doliny Yosemite, my z Michałem powędrowaliśmy jednym z łagodniejszych szlaków, w górę rzeki Merced – która wiosną toczy burzliwie hektolitry wody, teraz zaś jest jedynie niewinną strużką. Szlak prowadzi zalesionym stokiem, wśród granitowych skał – do
Vernal Fall, i dalej do
Nevada Fall. Oba są teraz cieniem swojej wiosennej świetności, ale jako jedne z nielicznych nawet jesienią nie są całkiem suche. Zawróciliśmy u stóp drugiego z wodospadów, by wrócić nieco innym szlakiem – początkiem
John Muir Trail, który ciągnie się przez ponad 300 km aż do Parku Narodowego Sekwoi – nas zabrał łagodnymi zakosami z powrotem na dno Doliny.
***
Późnym popołudniem, po kombatanckim prysznicu w Housekeeping Camp, pojechaliśmy na wyniesiony niemal kilometr nad dno doliny punkt widokowy
Glacier Point. Długie cienie sosen kładą się na dnie doliny, glaca Półkopuły -
Half Dome - lśni w słońcu. Niezwykłe są te skały, naprawdę unikatowe. Choć ta kraina szmaragdowych lasów i niebosiężnych skał przyciąga tłumy wszelkiej maści i formy - zajmuje szczególne miejsce w serduszkach wspinaczy.
Yosemite rodzi bohaterów – na tym właśnie polega jego czar. Nieważne, skąd się wywodzą, z Alp czy Andów, wszyscy szanujący się wspinacze marzą o pielgrzymce do wspinaczkowej mekki i zmierzeniu się z jej kolosami: Kapitanem (El Capitan), połyskliwym monolitem tak ogromnym, że potężne 30-metrowe sosny rosnące u podnóża wyglądają przy nim na bonzai; Katedrami (Cathedral Rocks), mrocznymi fortyfikacjami w wiecznym cieniu, i Półkopułą – przeciętym na pół gigantycznym granitowym jabłkiem, którego niebotyczna północno-zachodnia zerwa śni się najbardziej nieustraszonym wspinaczom. Wspinanie się w dolinie Yosemite to inicjacja do plemienia twardzieli.M. Jenkins, „Ekstremalna wspinaczka, Yosemite” NG 10/2011
W szczycie sezonu na Kapitana wspina się i 60 osób na raz. Oczywiście wspinacze stanowią promil zwiedzających Yosemite, ja nawet nie wiedziałam żadnego na oczy – jednak łatwo mi zrozumieć, jak te potężne monolity o niemal pionowych zboczach stanowią dla wpinaczy nieodparte wyzwanie rzucone przez Matkę Naturę...
***
Kolejnego dnia, wczesnym rankiem zebraliśmy nasz pierwszy obóz, w niecałe 1,5 godziny zwinęliśmy wszystko do auta i ruszyliśmy na wschód – przejezdną jedynie latem
Tioga Road - drogą 120. Gdy przekraczamy pasmo Sierra Nevada krajobraz z wolna się zmienia. W granitowych zboczach pojawiają się sosny, nieustępliwość życia w obliczu gołej skały. Coraz więcej górskich jezior, łąk, aż do przełęczy Tioga Pass. Stąd odbijamy na południe – do zgoła odmiennej krainy…