Wstęp: No dobrze, widzieliśmy już Golden Gate – to co jeszcze jest w tym San Francisco? W zasadzie na początku w myślach pustka… Jak na tak słynne miasto zaskakująco mało miałam na jego temat wyobrażeń. Ale jeśli by zebrać rozsiane popkulturowe odniesienia, filmy, książki – coś się tam mgliście rysuje… Hippisi, pastelowe domki, strome ulice i najsłynniejsze więzienie świata. No i wiatr... Ciągle wieje!
Cel: Nabrzeże, Alcatraz i najbardziej pokręcona uliczka świata.
Materiały i metody: *Jedzenie: śniadanie na Farmers Market – oj drogo… Dla przykładu kanapki z białym serkiem, łososiem i pomidorami – 12$, bajgiel z białym serkiem: 4$. Dla odmiany burgery w In-n-out: 3-5$.
*Wstępu do Alcatraz (wraz z rejsem promem na wyspę): $38.00. Liczba miejsc jest ograniczona – a bilety przeważnie wyprzedają się z miesięcznym wyprzedzeniem. Rezerwacja terminów wycieczki (trzeba wybrać konkretną datę i godzinę, płatne z góry)
TU.
*Podróż zabytkowym tramwajem linowym: 7$.
*Dojazd z centralnego Oakland do Embarcadero kolejką BART: 4,25$. BART ma jeden z najbardziej absurdalnych systemów zakupu biletów w automatach, jakie widziałam: nie wybiera się ani stacji na którą się chce jechać, ani typu biletu (np. czasowy, jednorazowy na taką a taką strefę). Trzeba sprawdzić na rozpisce koszt przejazdu do naszej stacji, wyklikać liczbę biletów jakie chcemy kupić – i wcale nie wpisać cyferblatem żądaną kwotę – to byłoby zbyt proste. Trzeba zmniejszyć podaną z góry kwotę 10$ dolarów do kosztu naszego przejazdu, klikając w klawisze reprezentujące 1$ lub 5 centów…
Przebieg: Wysiadając na Embarcadero, stacji kolejki BART położonej najbliżej nabrzeża, wpadliśmy w sam środek ulicznych protestów – ich głównym tematem było powstrzymanie zmian klimatycznych i ochrona środowiska, wykorzystanie odnawialnych źródeł energii, zaprzestanie szczelinowania na terenach Kalifornii, prawa rdzennej ludności – ale nie brakowało haseł ogólnie anty-rasistowskich i pro-równościowych, sloganów wspierających społeczność LGBT, Afroamerykanów oraz Naukę i naukowców, a także (nieraz komicznych) transparentów, które jasno pokazują, że na Trumpa to się tu nie głosowało…
You're gonna meet some gentle people there, dalej dźwięczą mi w głowie słowa piosenki Scotta McKenzie’go – dobrze czułam się w takim tłumie! Jak widać liberalny, otwarty i egalitarny - ale też buntowniczy - duch miasta ma się dobrze!
***
Farmers Market Chociaż protesty były ciekawym urozmaiceniem – naszą wycieczkę zaczęliśmy z tego miejsca, by zjeść coś w pobliżu dawnego budynku przystani promowej,
Ferry Building - teraz niewielkiego targu. W soboty odbywa się tu
Farmers Market, gdzie okoliczni sprzedawcy wystawiają swoje płody rolne, nie brakuje również ulicznego jedzenia. Wszytko jest tam bardzo bio- i eko-, organiczne, slow-foodowe, fair-trade, z wolnego wybiegu i zrównoważonego połowu – czyli – sakramencko drogie. Ale też bardzo smaczne – w morzu lurowatej kawy i tłustych burgerów to była czysta finezja… No a że tego pierwszego typu strawy będzie sporo na tym wyjeździe, to tutaj pozwoliliśmy sobie trochę rozpieścić kubki smakowe…
AlcatrazKrótki spacer deptakiem na północ, i dochodzimy do
pier 33 - mola, z którego dochodzą promy do Alcatraz. To chyba najsłynniejsze więzienie świata, położone na niewielkiej wyspie w zatoce San Francisco. Nazwa Alcatraz ma źródłosłów hiszpański -
Isla de los Alcatraces - co oznacza Wyspę Pelikanów, i teraz również jest to teren gniazdowania tych ptaków.
Chociaż więzienie działało niespełna 30 lat (1934-1963) – zamknięto je głównie przez wysokie koszty utrzymania - odcisnęło trwałe piętno w popkulturze, a ilość filmów i książek na jego temat jest dowodem niesłabnącego zainteresowania. Czy to przez sławnych osadzonych – jak Al Capone, czy przez swoje położenie – z jednej strony odizolowane od lądu, oblane zdradzieckimi wodami, z drugiej strony tak blisko - przy odpowiedniej pogodzie dźwięki zabaw i imprez z San Francisco miały nieść się aż na wyspę – dodatkowo przypominając skazańcom o życiu, które tracą…
Oficjalnie nikomu nie udało się z niego uciec, chociaż podjęto 14 prób. Najsłynniejsza stała się kanwą filmu
Ucieczka z Alcatraz z Clintem Eastwoodem. Ciał 3 uciekinierów nigdy nie odnaleziono – uznano, że pochłonęły ich wiry zimnych wód zatoki, chociaż niektórzy uparcie wierzą, że mogło im się udać… Teorie te ostatnio odżyły, po publikacji listu rzekomo napisanego przez jednego uciekinierów – miał oddać się w ręce policji o ile zapewnią mu leczenie zaawansowanego raka… Nie wiem, czy zweryfikowano te doniesienia…
Różne są opinie o tej wycieczce do Alcatraz – ze względu na niemałą cenę niektórzy kontestują ją jako więzienny Disneyland – zdanie, którego zupełnie nie podzielam. Jest to dobrze zaaranżowana przestrzeń muzealna, kawał ciekawej Historii. Dzięki indywidualnemu audio-przewodnikowi, w którym strażnicy i byli więźniowie opowiadają o kolejnych miejscach i wydarzeniach, można odciąć się od sporej liczby zwiedzających i w swoim tempie poznawać sekrety tego wyjątkowego miejsca…
Pier 39 i Fisherman's Wharf Prom odstawia nas z powrotem na Pier 33, i możemy kontynuować wycieczkę turystycznym nabrzeżem.
Pier 39 to tej turystyczności absolutne apogeum. W sumie nie byłoby chyba nawet warte zachodu, gdyby nie wylegająca się tutaj w słońcu kolonia… lwów morskich! Ich komiczne pohukiwania słychać już z daleka, a na brązowe cielska przewalające się po kejach można by patrzeć godzinami… Kilka kroków dalej wchodzimy na „Nabrzeże Rybaków”,
Fisherman's Wharf - gdzie na kilkunastu stoiskach i w restauracjach podają przeróżne dania ze skorupiaków, z czego zdecydowanie najbardziej znana jest zupa z mięczaków,
clam chowder. Czytałam, że wszędzie oferują jej darmowe próbki – nikt nam jednak nic nie zaproponował… A że mieliśmy dziwne przeczycie, że to nie będzie nasz smak – zamiast na owoce morza poszliśmy na… hamburgera. Po ekstrawaganckim śniadaniu tym razem jemy w ponoć najlepszym, kalifornijskim fast foodzie, w którym stołował się regularnie nieodżałowany Anthony Bourdain: In-n-out. I ceny przyjazne, i jakoś całkiem przyzwoita ;)
Tramwaje linowe i Lombard StreetSan Francisco wzgórzami stoi, a jego strome ulice są wręcz legendarne. Ich pokonywanie od końca XIX wieku zaczęły ułatwiać tramwaje linowe, które są w San Francisco obecnie światowym reliktem – nawet, jeśli czysto turystycznym… W przeciwieństwie do zwykłych tramwajów, nie są zasilane energią z trakcji elektrycznej, lecz napędzane liną ukrytą pod płaszczyzną jezdni. Lina ta nieustannie i niezmiennie porusza się pod ulicą, zaś tramwaj „przypina” się do niej, by się przemieszczać. Stojąc nad ukrytą liną możną jednak ją bardzo łatwo usłyszeć – buczy jak rój os schowanych pod ziemią. My rezygnujemy z przejażdżki, ale spacerujemy w górę stromymi uliczkami Russian Hill, żeby zobaczyć najbardziej krętą uliczkę świata – ukwiecony fragment
Lombard Street. Mocne, popołudniowe światło nie pozwala na zrobienie zdjęcia, które oddało by jej honor – ale jest to niezła serpentyna… No i widoki z tego miejsca są więcej niż zacne – Coit Tower na Telegraph Hill i strome uliczki centralnego San Francisco. Idealne zakończenie dnia w Wietrznym Mieście!