Wstęp: I nadszedł ten dzień – bez względu na to, ile czasu będę się do wyjazdu przygotowywać - i tak ostatnie godziny przed wyjściem z domu to nerwowa bieganina i przepakowywanie ekwipunku między kombinacją bagaży podręcznych, rejestrowanych i „małych przedmiotów osobistych”. Trzeba przyznać, że dolot Ryanairem do miejsca, skąd upolowało się docelowy, okazyjny
long haul zmusza do bardzo „lekkiego” i ergonomicznego pakowania… Po plecakowym tetrisie nadaliśmy do Mediolanu tylko jeden bagaż rejestrowany na 4 osoby – wypełniony śpiworami i namiotami…
Cel: Mediolan – bo zewsząd lata się tanio do USA, tylko nie z Polski ;)
Przebieg: Sprawny, późno-popołudniowy lot i wyjątkowo ładne widoki z okna. Ostatnie promienie słońca muskały szczyty Alp, gdy czasowo lądowaliśmy w Bergamo. Jeszcze tylko bus do centrum Mediolanu, skąd odebrał nas niezwykle uczynny Giorgio. Pyszna kolacja u siostry Michała (jeszcze raz, Ala i Giorgio – dzięki za wszystko!), i do spania – kolejny dzień zapowiada się wyjątkowo ciężko… Na tyle ciężko, że większość ludzi raczej nie odważyłaby się tego nazwać wakacjami!