Cambridge zdecydowanie nie jest metropolią. Jest raczej miasteczkiem, chociaż obecność katedry zapewnia mu status
city. Niemniej, jest to dość wyraźnie zachodnioeuropejskie miasto - z całą pewnością nie wieś. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, gdy pewnego rześkiego poranka, w promieniach spóźnionego, wiosennego słońca, pedałując swoją tradycyjną drogą przez centralnie położone błonia
Midsummer Common – trafiłam na całe stado pasących się krów i byczków!
Będąc prawie spóźniona na poranne seminarium i tak przystanęłam obfotografować fenomen. Podekscytowana, zaczęłam opowiadać o tym współpracownikom, na co usłyszałam – „No w końcu!”. Okazuje się, że dla mieszkańców Cambridge, pojawienie się krów na miejskich pastwiskach jest takim samym, wyczekiwanym zwiastunem wiosny jak żonkile i charakterystyczny zapach wilgotnej ziemi.
Bydło znajdziemy przede wszystkim na terenach desygnowanych jako
Commons, które mają prywatnego właściciela lub właścicieli, jednak reszta ludności zachowuje tradycyjne prawa do m.in. wypasu bydła, zbierania torfu na opał, łowienia ryb. Większość
commons w Cambridge jest położonych nad rzeką Cam, przez co raz po raz zdarza się, że krowy lądują w wodzie. Okazuje się, że miasto funduje specjalną ekipę,
Pinder service, której zasadniczo jedynym zadaniem jest doglądanie krów i ratowanie bydła z rzeki!
Jako, że Midsummer Common jest praktycznie w centrum miasta i ma bardziej parkowy charakter – przez wiele lat rezygnowano z wypasu. Jednak w 2007 roku krowy wróciły, i chociaż z przerwami – wygląda na to, że zadomowiły się tutaj na dobre. Ku uciesze spacerowiczów, biegaczy i rowerzystów, którzy pokazują zwierzątka rozradowanym dzieciom w wózkach i pokornie czekają gdy bydło przechodzi przez ścieżki…