Wstęp: Dzisiaj do naszej wycieczki dołączają dziewczyny, Madre i Kasia – prosto by zdążyć na nocny pociąg do Szanghaju. Przed południem jedziemy jednak w jeszcze jedno miejsce, które jakoś pominęliśmy w trakcie tych kilku dni w Pekinie – park
Jing Shan. Z centralnie położonego Wzgórza Węglowego, usypanego z materiału wydobytego w trakcie kopania fosy, rozpościera się wspaniały widok na Zakazane Miasto. Morze żółtych dachówek, labirynt pałacowych budowli – z tej perspektywy dopiero widać jaki wielki to teren. Nie mieliśmy tego dnia zbyt wiele czasu, a szkoda – bo sam park jest również przyjemny, o tej porze roku pełen obwitych, różowych i purpurowych kwiatów piwonii…
Cel: Wzgórze Węglowe i podróż nocnym pociągiem do Szanghaju
Materiały i metody: Bilety kolejowe na nocny pociąg z Pekinu do Szanghaju (ponad 15h), klasa „hard sleeper” – 326 CNY. Kupiliśmy je z ponad 20 dniowym wyprzedzeniem, za pośrednictwem agencji Travelchinaguide.com. Pobiera ona prowizję od każdego biletu (5 USD), ale jako że zagranicznymi kartami nie da się płacić na stronach chińskich kolei – nie mieliśmy wielkiego wyboru. W popularnych terminach około-weekendowych, wakacyjnych, a także np. majówki, Chińskiego Nowego Roku itd. bilety na popularne połączenia wyprzedają się w zawrotnym tempie. Już wtedy nie zdobyliśmy żadnego biletu na nocny pociąg z Szanghaju do Xian! Strona Travelchinaguide.com. jest prawdziwą kopalnią wiedzy na temat chińskiej kolei, rodzajów pociągów, cen, zaś zamawianie biletów za ich pośrednictwem przebiegło bezproblemowo – odpowiadali szybko na pytania, jeśli jedno połączenie było niedostępne konsultowali zamienniki itd. Do rezerwacji biletu wymagany jest skan paszportu (zwykle potrzebne po to, by pracownicy nie pomylili się przy przepisywaniu imion i nazwisk oraz numeru dokumentu – przy jakiejkolwiek nieścisłości bilet będzie nieważny).
Bilety można odebrać w kasach, na dworcu, po okazaniu oryginału paszportu.
Przebieg: Przed 15.00 spotykamy się z dziewczynami pod centralnym dworcem Pekinu, który w przeciwieństwie do dworców bardziej peryferyjnych nazywa się po prostu „Beijing”. Na sporym placu przed są tłumy, w żadnej publicznej przestrzeni- poza zabytkami, rzecz jasna - nie widzieliśmy takiej masy ludzi! Siedzą na małych stołeczkach, na walizach, na wypakowanych po brzegi kraciastych torbach, jedzą, piją herbatę ze szklanych bidonów, palą papierosy. Wolą czekać tutaj, niż w wypełnionych po brzegi, dusznych poczekalniach.
Aby ruszyć w podróż musieliśmy najpierw odebrać papierowe bilety – pośrednictwo internetowe przesłało jedynie „pick-up number”, zaś do pociągu można wsiąść tylko na podstawie biletu wydrukowanego na stacji. Osobisty odbiór jest możliwy w kasach, tylko z oryginałem paszportu, jest również opcja przesłania ich do hotelu – ale w trakcie zamawiania biletów nie mieliśmy jeszcze pojęcia gdzie się zatrzymamy… Po dłuższej chwili w kolejce pełnej zdenerwowanych chińczyków – część z nich była już prawie spóźniona na swój pociąg, część potrzebowała pilnie swój bilet wymienić na jakiś inny – dzierżyłam w dłoni cztery cenne kartoniki. Pozostało jeszcze się tylko zaopatrzyć w odpowiedni prowiant. A cóż będzie bardziej stosownego na podróż chińską koleją, niż chińska zupka? W położonych w pobliżu dworca marketach są całe rozległe sekcje poświęcone daniom instant. Ale nie są to takie poślednie Vifony do jakich jest przyzwyczajony polski konsument – w swojej ojczyźnie taka zupka jest znacznie bardziej finezyjna. W kartonowym kubełku prócz makaronu jest sporo wkładek: woreczek z suszonymi warzywami i mięsem, osobny z przyprawami, i jeszcze kilka z płynnymi sosami, no i składany widelczyk…
Gotowi do drogi - musimy jeszcze przejść przez wszystkie dworcowe formalności… A jest to procedura bardziej przypominająca przejście przez kontrole lotniskowe niż te znane nam z rodzimych dworców. Żeby dostać się do głównej hali trzeba było okazać ważny bilet i dokument tożsamości, potem prześwietlają bagaż, a delikwent dodatkowo zostaje zeskanowany detektorem metalu. Następnie, na tablicy odjazdów należy znaleźć swój pociąg oraz numer odpowiedniej poczekali/bramki (
gate), z której to z odpowiednim wyprzedzeniem rozpocznie się
boarding do pociągu. Bo nie można tak po prostu wejść sobie na peron – bramy otworzą się jakieś 20-30 minut przed, i nieodwracalnie zamkną na 5 minut przed odjazdem – spóźnialscy nie są w stanie przebłagać pracowników kolei, by jeszcze raz, dla nich, na chwilę, je uchylili.
Chociaż dworzec jest olbrzymi jesteśmy chyba jedynymi zachodnimi turystami – niektórzy nawet robią sobie z nami – a jakże – zdjęcia. Czyżby nikt nie jechał do Szanghaju? Czy lecą samolotem? Czy wybierają po prostu mknące 300km/h
bullet trains,” pociągi-pociski”, które odjeżdżają ze stacji Beijing South?
W końcu nadchodzi czas boardingu. Masa ludzi z walizami, tobołami, składanymi taborecikami, siatami z żarciem rusza kładką biegnącą nad upiornie pustymi peronami – tylko po podstawieniu pociągu wpuszczanie są na nie pasażerowie. Znajdujemy nasz wagon i miejsca – przypadły nam w udziale najwyżej położone 'łóżka' w sąsiadujących przedziałach. Jedziemy najniższa klasą, tzw.
„hard sleeper” – ale nazwa chyba nie pochodzi od twardości leżanek (to zwykłe materace, jak w naszych kuszetkach), lecz raczej od faktu że trzeba tu mieć „twardy sen” – przedziały nie są zamknięte, przez co wagon przypomina wnętrze ruskiej
plackarty. W porównaniu jednak z wagonami tego typu, którymi podróżowaliśmy po
Ukrainie czy
Zakaukaziu – tu jest o klasę lepiej! Nie ma miejsc z boku, wzdłuż korytarza, są za to po trzy łóżka po każdej stronie przedziału. Wagon jest znacznie wyższy, więc i na każdym „poziomie” jest sporo miejsca. Klimatyzacja działa jak marzenie, na końcu wagonu są po dwie toalety i umywalnia, oraz – obowiązkowo – samowar z gorącą wodą. Konduktorzy zbierają bilety do specjalnego klasera i wymieniają je na plastikowe karty – dzięki temu wiedzą kiedy obudzić pasażerów, by nikt nie przegapił swojej stacji. Pod koniec podróży kartonikowa wersja jest zwracana, zwykle trzeba ją zatrzymać do opuszczenia stacji w punkcie docelowym. W pociągu jest również wagon restauracyjny, a kelnerka rozwozi ciepłe zestawy obiadowe (25 CNY) i śniadaniowe (15 CNY). Ale tak naprawdę każdy Chińczyk jest na taką podróż zaopatrzony jakby miał jechać miesiąc – ledwie zajmą swoje miejsca, a już zaczyna się rozbuchana konsumpcja. A czego nie ma na tych stołach, kulinarny przegląd rozmaitości, połowę rzeczy widzimy chyba po raz pierwszy… Wrzawa i biesiadowanie trwają jednak tylko do godziny 22 – wtedy w całym wagonie gasną światła. Wszystko zacznie się na nowo już o 6 rano…