Nie mogłybyśmy opuścić Chorwacji nie zobaczywszy jeszcze jednego jej skarbu. Tym razem nie chodzi o miasteczka dalmackiego wybrzeża, lecz o krasowe cudo ukryte w głębi kraju, niedaleko granicy z Bośnią i Hercegowiną – Jeziora Plitwickie. Chociaż najwspanialsze wytwory ludzkich rąk są zapewne na wybrzeżu, to moim zdaniem tutaj znajdziemy najniezwyklejsze dzieło Natury.
Choć był to środek lata, poranek w górskiej miejscowości nieopodal parku narodowego Jezior Plitwickich był zimny i deszczowy. Pogoda podżegała do strajku, na szczęście kategorycznie odmówiłam rezygnacji ze zwiedzania. Mżawka szybko ustąpiła, poranne mgły tylko dodawały okolicy baśniowej aury. Przechadzałyśmy się ścieżkami wśród strumieni i kaskadowych jezior, mchów i paproci, niezliczonych wodospadów. Jest kilka tras, ta którą podążałyśmy robiła się coraz piękniejsza z każdym zakrętem. Roślinność coraz bujniejsza, wodospady coraz wyższe, a krystalicznie przejrzysta woda coraz bardziej turkusowa, niemal nierealna. Wyobraźcie sobie ten spacer drewnianymi kładkami wijącymi się wzdłuż trawertynowych grobli, szum wody przelewającej się przez brzegi wapiennych basenów, kojącą zieleń bylin i magiczny turkus wody, nieśmiałe storczyki... Trudno nawet opisać tak unikatowe miejsce, bardzo słusznie wpisane na listę UNESCO. Trzeba zobaczyć, nawet kosztem czasu na wybrzeżu – o ile dalmackie miasteczka są niezwykle urocze, w końcu zleją się w amalgamat zielonych okiennic, czerwonych dachówek, wąskich uliczek, kamiennych pałaców i średniowiecznych kościołów. Plitwice zaś, wyryją się w pamięci, bo choć
Woda, jeziora, wodospady i lasy są wszędzie, Jeziora Plitwickie są tylko jedne na całym świecie (Ivo Pevalek, chorwacki botanik).