Wstęp: Odlot o 17, mamy jeszcze trochę czasu. Co by tu zwiedzić w 10 milionowym mieście? Wybór pada na Kotę, postkolonialny relikt, który ma wracać powoli do łask lokalnych turystów, a i może niebawem także tych z dalszych stron…
Cel: Rzut oka na Jakartę i do domu!
Materiały i metody: Autobus do Soekarno-Hatta International Airport z dworca Gambir: 40K Rp./os, odjeżdżają z adnia co około 15 minut, bez korków dojazd trwa ok. 45 minut.
Przebieg: Kota Tua, niegdyś centrum kolonialnej Batavii, stolicy Holenderskich Indii Wschodnich, jest obecnie raczej senną, choć nie pozbawiona zupełnie uroku dzielnicą, z jednym odnowionym placem i śmierdzącym kanałem. W ogóle w Jakarcie jest całkiem sporo kanałów, być może pozostałość po Holenderskich kolonizatorach, którzy bez wodnych arterii nie wyobrażali sobie żadnego szanującego się miasta. Mimo środka Ramadanu można tu znaleźć sporo stoisk z jedzeniem, głównie zupą bakso, na placu sporo ludzi, jednak niewiele zachodnich turystów. To musi utrudniać zadania domowe uczniom, których nauczyciele wysyłają na ulice Jakarty by praktykowali angielski z turystami. My też udzieliłyśmy krótkiego wywiadu, zwieńczonego wspólnym zdjęciem – wiadomo, zdjęcie, albo się nie wydarzyło ;)
Całkiem szybka podróż na lotnisko, za oknem przesuwają się wysokie budynki, olbrzymi meczet i spora katedra, dalej slumsy i zaśmiecone kanały… Żegnamy Indonezję wsiadając do Boeinga Etihadu, jeszcze tylko 2 przesiadki i następnego dnia popołudniu będziemy w domu!
Podsumowanie i wnioski:Indonezja, czwarty pod względem ludności kraj na świecie, archipelag 17 tysięcy wysp. Czego tutaj nie znajdziemy – mieszankę religii, grup etnicznych, języków, krajobrazów. Rajskie plaże, pola ryżowe, bujna dżungla i surowe wulkany. Największy buddyjski monument świata, hinduistyczne świątynie i setki meczetów. Ponad 230 milionów ludzi mówiących około 700 językami. Największy muzułmański kraj na świecie, którego konstytucja uznaje 6 religii. Motto widniejące na godle Indonezji nie mogłoby być bardziej trafne -
Bhinneka Tunggal Ika - Jedność w różnorodności.
Przeglądając stare numery polskiego wydania National Geographic Magazine trafiłam na artykuł z 2001: „Indonezja – życie na beczce prochu”. Raczej ponura diagnoza, pisana kilka lat po upadku brutalnej, ale stabilnej wojskowej dyktatury Suharto. Wtedy zaogniły się konflikty na tle religijnym i etnicznym, zwłaszcza wśród licznie przesiedlanej ludności. Rosło niezadowolenie z wszechobecnej korupcji, nowym zagrożeniem stał się wojujący islamski ekstremizm. Nasilone tendencje separatystyczne przywoływały wizję rozpadu wyspiarskiego kraju. Piętnaście lat później, choć niewolna od powyższych bolączek, Indonezja wciąż trzyma się razem. Dzięki szybkiemu rozwojowi gospodarczemu zaliczana jest do azjatyckich tygrysów, przycichły ataki terrorystyczne, także teraz nam, turystom i podróżnikom, jest tam najzupełniej w świecie przyjemnie. Prorocze być może były słowa Sabama Siagiana, byłego ambasadora Indonezji, przytoczone na zakończenie tamtego artykułu: "
–Tu i ówdzie będą sporne obszary. Ale kraj utrzyma jedność i przebrnie przez to – powiedział Sabam ze spokojną pewnością siebie człowieka, który wie, że radzenie sobie z przeszłością wymaga czasem ryzykownych kroków”Niecałe 3 tygodnie to o wiele za mało na taki kraj... Ale coś już widziałyśmy, coś doświadczyłyśmy – chętnie tu kiedyś wrócę. A w tak różnorodnym miejscu każdy coś dla siebie znajdzie...
___________________________________________________________________________________