Wstęp: To już ostatni dzień w tym wspaniałym mieście i przyjaznym kraju – nie było zgodności, co do sposobu jego spożytkowania… Ja udałam się w rejon Centrum, gdyż ciągle mało mi było zabytków, zaś mamie brakowało plaży i słońca, więc czas ten spędziła na Copacabanie…
Cel:Pożegnanie z Rio…
Materiały i metody: Wstęp do wszystkich odwiedzionych przeze mnie atrakcji był darmowy.
Przebieg: Poruszanie się metrem w Rio jest wyjątkowo proste, w zasadzie są 2 linie, a tak jakby jedna trasa z rozwidleniem… Więc albo jedziemy na północ, do Maracany, albo na południe, za Copacabanę. Obrała kierunek północy, wysiadłam gdzieś w Centrum, i nie mając zbyt jasnego planu szłam gdzie nogi mnie niosły i gdzie widziałam jakiś zabytek. Tak trafiłam na Igreja de Nossa Senhora da Candelária. Barokowa fasada, w środku bardziej neorenesansowo, może neoklasycznie, nic, czego nie widzielibyście gdzie indziej. Ale zafascynowały mnie rzędy pięknych, tłoczonych, skórzanych krzeseł, ustawionych zamiast twardych ławek – rzadko kiedy pozwalają ludziom siadać na takich antykach… Dalej tak szłam na południe, w stronę Lapy, po pustawych ulicach – bo to sobota, a centrum jest głownie biznesowe. Naczytałam się, żeby nie zwiedzać go z tego właśnie powodu w weekend, bo tak nieprzyjemnie, wiadomo, mogą napaść, okraść, wyłudzić i oszukać – ale po raz kolejny odkładam te historię na półkę z bajkami o Skrajnie-Niebezpiecznej-Brazylii. Zawędrowałam tak pod Teatr (lepiej prezentuje się jednak w nocy), a potem chciałam zobaczyć coś, co zwróciło moja uwagę w trakcie wieczoru z Babi. Wtedy z fioletową poświatą wyglądało jak Statek-Matka UFO, który właśnie wylądował, by rozpocząć kolonizację Ziemi. Za dnia bardziej przypomina Wieżę Babel, nowoczesną świątynię Majów, ewentualnie dziwaczny ul jakiś robo-os. A co to jest naprawdę? Katedra. Dokładniej Catedral Metropolitana de São Sebastião do Rio de Janeiro. W środku podziwiać można całkiem sporych rozmiarów witraże, które zbiegają się u szczytu przy suficie w kształcie krzyża. Bardzo ekscentryczna to budowla… Na mojej liście jest jeszcze jedno miejsce, które chciałam zobaczyć nim opuszczę Rio - Escadaria Selarón. W mniej reprezentatywnych zaułkach Lapy, całkiem niedaleko białych łuków akweduktu, znajdziemy niezwykle kolorowe schody, wyłożone fragmentami tysięcy płytek z różnych stron świata. To nietypowe dzieło sztuki wykonał chilijski artysta, Jorge Selarón – zaczęło się od remontu chodnika, a skończyło… No sami zobaczcie :)
W samym Rio można by spędzić przynajmniej tydzień, i na pewno byłoby co robić… Czas jednak goni, po 18 mamy samolot powrotny… Ostatnie zakupy (trzeba uzupełnić wczorajsze starty w
cachaçy, ostatni rzut oka na znajdującą się w pobliżu naszego hostelu zatokę Botafogo i Głowę Cukru…
Autobus na lotnisko międzynarodowe jedzie około godzinę. Gdy nie ma korków, gdy opuści sympatyczne centrum rzucamy okien na ciągnące się kilometrami slumsy,
favele, morze biednych domków, z plątaniną kabli na słupach, z tumanami kurzu rozpraszającymi popołudniowe słońce… Nie starczyło nam czasu, żeby zapuścić się w takie okolice, a mogło by to być ciekawe doświadczenie - część
faveli została „spacyfikowana” w ostatnich latach, szwadrony policji podjęły walkę z narkotykowymi gangami, doprowadzono prąd, wodę, komunikację miejską. Rodząca się w tych biednych dzielnicach przestępczość nie została oczywiście całkowicie wyeradykowana, pewnie tylko wypchnięte dalej z miasta, na przedmieścia. Może taka wizyta uda się następnym razem, bo mam szczerą nadzieję, że taki nastąpi – wszak cała północ Brazylii czeka, a Rio zawsze będzie wspaniałym punktem startu…
Podsumowanie i wnioski: To, co wszystkich ciekawi, gdy przychodzi do rozmów o Brazylii, a zwłaszcza Rio de Janeiro, to kwestie bezpieczeństwa… My czułyśmy się wszędzie bezpiecznie, w weekend w Centrum, wieczorem na Copacabanie, w nocy w Lapie. Może nie biegałyśmy ze smartfonami w ręku, ale miałyśmy przy sobie i gotówkę, i karty, i dokumenty, i aparat (co prawda przez większość czasu w torbie, ale zawsze był obecny). Najgorsze historie słyszałyśmy… od samych Brazylijczyków, jednak nam nic złego się nie przytrafiło… Wręcz przeciwnie, tyle sympatii ze strony „tubylców” chyba nigdzie nie doświadczyłam, a już na pewno nie w wielkim, turystycznym mieście, na żadnym kontynencie, z rodzimą Europą włącznie. Chwile człowiek się zagapił na stacji metra na mapę, od razu ktoś podchodził pomóc. Zawsze. Mówił, nie mówił po angielsku, ale starał się bardzo dogadać. Na ulicach, w autobusach, ludzie sami nas zagadywali, podprowadzali, zrywali się z końca pojazdu, żeby pomóc kupić bilety. Zawsze bezinteresownie, kulturalnie, z uśmiechem na twarzy. Bardzo, bardzo pozytywne zaskoczenie. Chyba ciągle pokutuje w naszej wyobraźni obraz Rio z filmów takich jak
Miasto Boga Fernando Meirellesa, a przecież to miasto, ma o tyle więcej do zaoferowania! Może już czas, żebyśmy widzieli je tak, jak w niedawno granym w kinach
Zakochane Rio (tytuł oryginalny, który znaczy bardziej "Rio, Kocham Cię" -
Rio, Eu Te Amo)? Więc drodzy czytelnicy, jeśli jeszcze się wahacie, czy odwiedzić Brazylię, a powodem jest bezpieczeństwo podróży na własną rękę – to już możecie kupować bilety!