Wstęp: Wczesnym rankiem opuszczamy nasz hotelik, by zdążyć na poranny autobus do miasta o początkowo wydaje się niemożliwej do wymówienia nazwie, czyli do Chefchaouen (polska nazwa to Szafszawan). To niewielkie górskie miasteczko znane z charakterystycznych, błękitnych fasad domków.
Pospiesznie przechodzimy przez dobrze nam znany plac i parking, oraz mury miejskie, z bajkowymi flankami i dziesiątkami niewielkich otworów, których przeznaczenia nie znam, a które obecnie są domem dla setek jaskółek kołujących nad naszymi głowami…
Cel: Niebieskie uliczki Szafszawan.
Materiały i metody: Autobus Fez-Szafszawan państwowej, sprawdzonej firmy przewozowej CTM – 70dh. Nocleg w Szafszawan, w sercu Medyny, hotel Ourzazate: 120 dh/dwójka bez łazienki, 250 dh dwójka z łazienką – czysto i dość schludnie, choć za dwójkę z łazienką trochę za drogo.
Petit taxi z dworca do starego miasta (na piechotę kawałek, i to pod górkę): 15 dh.
Przebieg: Dworzec autobusowy jest oddalony o kawałek drogi od centrum, można wziąć taksówkę, choć pojawiają się tylko te mniejsze, mogące przewieźć maksymalnie 3 pasażerów – mogą podjechać nieco bliżej medyny niż
grand taxi. Z takiej perspektywy widać już mieszankę błękitnych i białych domków. Jednak otoczenie nie jest zachwycające, szarawa, bloczkowa zabudowa – a niebieskie akcenty przypominały Michałowi z daleja Olkusz :).
Mamy praktycznie tylko pół dnia na poznanie tego górskiego miasteczka. Jego strome uliczki są dość męczące do zwiedzania, jednak ich malowniczość wynagradza wszelkie trudy. Nie jest do końca pewne skąd wzięła się moda na ten kolor, jedna z teorii mówi, że przywieźli go żydowscy uchodźcy z Andaluzji. Z pewnością można tu zobaczyć każdy możliwy odcień błękitu: chabrowy, szafirowy, kobaltowy, modry, gołąbkowy, lazurowy, turkusowy… Jak każde marokańskie miasto i to jest opanowane przez koty, które potrafią położyć się na każdej powierzchni bez względu na jej fakturę i kąt nachylenia…
Jest tu dość spokojnie, małomiasteczkowo, sporo tu turystów – albo po prstu bardziej ich widac na ulicach. Aż chciałoby się siąść na niewielkim ryneczku, napić zimnego piwa, rozkoszować urlopem… Ale piwo nie jest oczywiście do dostania, za to haszysz – na każdym kroku. wysokie zbocza na którym przycupnęło miasteczko to masyw Rif – będący znanym na świecie ośrodkiem uprawy konopi indyjskich i produkcji
kifu - czyli właśnie haszyszu…