O najbardziej wysunięty na południe i turystyczny region Portugalii, Algarve, zaledwie zahaczyliśmy – choć dla wielu konsumentów zorganizowanej turystyki Portugalia tu właśnie się zaczyna i najczęściej także kończy. Dotarliśmy do brzegu Atlantyku, przycupnęliśmy na plaży, wyłowiliśmy kilka sporych muszelek, dotknęliśmy złotego piasku i chłodnej, oceanicznej wody – zaliczone. Nie było tu tych słynnych klifów i malowniczych zatoczek, trzeba raczej zapuścić się bardziej na zachód. Plaża była ocieniona wielkimi hotelami a supermarkety ogołocone przez turystów niemalże ze wszystkiego, co nadawało się do jedzenia lub picia...
Co mogliśmy powiedzieć po około dwóch tygodniach podróży po tym kraju? Jest zróżnicowany pod względem klimatycznym i krajobrazowym - choć nie tak jak Hiszpania. Dla turysty, lub przeciętnego w zaciętości podróżnika jakim chcielibyśmy się widzieć, najczęściej w dużej mierze pozostaje nie odkryty. Jest pełen kontrastów, mimo dynamicznego rozwoju po wstąpieniu do Unii ciągle jest najbiedniejszym krajem Europu Zachodniej. Ciągle za nowoczesną w wielu miejscach fasadą skrywa zaniedbane podwórko. Dwa największe miasta, Lizbona i Porto, to materiał na osobne wyprawy. Posiada niepowtarzalne i niezwykłe zabytki, a jego mieszkańcy uważani są za dumnych z przeszłości i wręcz w nią zapatrzonych, uprzejmych, choć przestrzegających konwenansów i posiadających dość nonszalancki stosunek do upływającego czasu. Wszystkich tych cech doświadczyliśmy osobiście. Jest to na pewno kraj całkiem odmienny od Hiszpanii, także kraj, który o tę odmienność bardzo zabiegał – jako że bardzo długo był przez potężnego sąsiada zagrożony.
Każdy, kto choć przez kilka dni był w Hiszpanii zapewne zauważył, że nie stosuje się tam różnych form powitania, w zależności od wieku, statusu i znajomości osoby – gdyż panuje wszechobecne
Hola! – wobec przyjaciela i policjanta, wobec kasjera i staruszki wynajmującej ci pokój. Portugalczycy zaś wyznają z jednej strony bardziej nam bliskie „Dzień dobry” -
Bom dia, z drugiej jednak silnie kontrastujące z serdecznym hola, zwłaszcza zaraz po przejechaniu przez granicę.
Choć przeciętny mieszkaniec zna lepiej angielski niż Hiszpan, to bez znajomości podstawowych zwrotów można mieć problemy – choćby takie jak my w Porto, gdy przekonani, że umawiamy się z pewną staruszką w sprawie wynajmu pokoju między 12 a 13, po trwającym równo godzinę oczekiwaniu, doszliśmy do wniosku, że miało to być dokładnie na odwrót – mieliśmy zapewne przyjść po 13, gdyż wcześniej gospodyni planuje sjestę…
O czasie i problemach z takimi instytucjami jak biura informacji turystycznej już pisałam, ale są też inne – takie jak na przykład brak przechowalni bagażu, lub jej obecność tylko na jednym dworcu w całym, wielkim mieście. Że nie wspomnę tu o zmianie czasu, – choć nie ma jej między Polską a Hiszpanią, między Hiszpanią i Portugalią już tak…
A teraz nowa przygoda, choć to zarazem powrót – do znanych obyczajów, choć trochę bardziej znanego języka, systemu komunikacji, sieci sklepów itp. Oto odkrywa się przed nami - pociągająca i zróżnicowana jak jej historia - Andaluzja, oraz suchy i płaski interior la Manchy i oczywiście stolica – Madryt. Oto Hiszpanii część druga!