Geoblog.pl    migot    Podróże    Wspomnienia z Półwyspu Iberyjskiego (2008)    Lisbon Story cz II.
Zwiń mapę
2008
21
sie

Lisbon Story cz II.

 
Portugal
Portugal, Lisbon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1891 km
 
Kiedyś pod Lizboną, dzisiaj będąc jej dzielnicą – Belém – przyciąga turystów jako najbardziej podstawowy punkt tras turystycznych. Nie dzieje się to przez przypadek, tu najbardziej widać, co znaczyła potęga kolonialna. Piękna Torre de Belém, Wieża Betlejemska, ma być najpiękniejszym budynkiem militarnym Portugalii. Całkiem niedaleko klasztor Hieronimitów – cudownie odrestaurowany, białą fasadą lśni w słońcu, skrywając przecudnej urody, piaskowe krużganki oraz piękną katedrę. Kto raz tam się znajdzie musi zostać obezwładniony plątaniną wzorów i zdobień, wprowadzających zmysł wzroku w całkowitą dezorientację. Nawet godzinami można by spacerować pomiędzy tymi kolumnami, studiować elementy dekoracyjne, które na żadnej z kolumn nie śmią się powtarzać. W ogólnym układzie wszystko należycie symetryczne, strzeliste, krzyżowo-żebrowe, schyłkowo-gotyckie. Ale gdy podejdziemy bliżej – nic nie jest bliźniacze drugiemu. Każda kolumna ma swoją historię, swój skręt, swój wzór, tak delikatnie kreślony jakby nie w kamieniu. A gdy podejdziemy jeszcze bliżej, wśród wszystkich tych guzełków, kwiatów, listków, splotów spoglądają na nas skrzaty i postacie magiczne, które wkradły się tu by po raz kolejny zaskoczyć spojrzenie zwodzone pozorną regularnością. Bogactwem motywów same krużganki obdarzyłyby kilka budowli. Wszelka myśl i estetyka, jaką zasymilowano w czasie zamorskich podróży, dziwne kwiaty i rośliny, które tam po raz pierwszy widziało Europejskie oko, a także wszystkie karawele, astrolabia i inne przedmioty, które pomogły tego dokonać – spotykają się tutaj, by opiewać triumf Portugalii. Oto właśnie jest styl manueliński.

Mosteiro dos Jéronimos to również miejsce doczesnego spoczynku największych podróżników, w tym Vasco da Gammy, ale też największych poetów i pisarzy – takich jak wspominany Camões, ale i wybitny Pessoa – słabo znany w Polsce, przywódca modernistów i prekursor futuryzmu w Portugalii. Wszystkich tych ludzi łączy chwała, jaką przynieśli ojczyźnie, lub sposób, w jaki obraz tej chwały budowli w masowej wyobraźni samych Portugalczyków, tworząc poczucie narodowej odrębności; tworząc historię i ją zarazem opisując.

Opuśćmy epokę odkryć geograficznych, przenieśmy się w stronę innego, istotnego wydarzenia w historii miasta, ale też i kraju. To miał być dzień jak każdy inny, właśnie rozpoczynały się przygotowania do obchodów Święta Zmarłych. Kościoły pełne były wiernych, gdy tego jesiennego poranka 1755 roku Lizbonę nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Miasto ucierpiało podwójnie. Nie tylko waliły się domy niczym karciane konstrukcje, wybuchały pożary a wierni ginęli przygniatani stropami świątyń, lecz również Tag wystąpił z brzegów w wyniku powstałej fali tsunami, dopełniając zniszczenia. Stolicę trzeba było szybko odbudować, sieć regularnych ulic w centrum jest wynikiem modernizacji i ulepszonych założeń urbanistycznych wprowadzonych przy rekonstrukcji. Do dzieła zabrali się energicznie mieszkańcy Lizbony pod wodzą utalentowanego ministra, znanego jako Markiz de Pombal, reformatora sprawującego rzeczywistą władzę w Portugalii w czasie, gdy ówcześnie „panującemu” królowi Józef I z żoną sił starczało ledwie na sztuki i opery. Miasto zyskało nowe oblicze, choć w stanie ruiny pozostawiono Convento do Carmo, jako najbardziej wymowny pomnik i zarazem milczące świadectwo tragedii. Mimo, że naturalnym zdało się postrzeganie katastrofy naturalnej jako kary za grzechy, niemal ironicznie ocalała najstarsza historycznie dzielnica miasta, będąca w owym czasie dzielnicą uciech, biedoty i powszechnego upadku – Alfama. Dzięki temu zachowała oryginalną, poplątana sieć uliczek, opadających i wznoszących się w sposób całkiem nieprzewidywalny.
Tu też miało narodzić się fado, czyli melancholijna pieśń, śpiewana w tawernach i barach, zarówno przez mężczyzn jak i kobiety (tradycyjnie ubrane na czarno), przy akompaniamencie gitary akustycznej, i charakterystycznej gitary portugalskiej (owalne pudło rezonansowe i do 12 strun). Mimo, że tradycja fado liczy sobie z górą 200 lat, nie traci popularności, jest żywym symbolem Portugalii, elementem narodowej tożsamości. To jest muzyka przywieziona przez marynarzy, przez morze. Przenosząca emocje związane z życiem i doświadczaniem tego wszystkiego, co nas otacza. Zwykle romantyczna, melancholijna, ale bywa też bardzo radosna – jak podsumowuje Mariza, jedna z najpopularniejszych współczesnych piosenkarek promujących fado w kraju i za granicą.

Nie moglibyśmy wyjechać z Lizbony nie zakosztowawszy na żywo tego zjawiska. Sara nam radzi: poszukajcie miejsca, gdzie jest wielu starych ludzi. Teraz fado to atrakcja turystyczna jak każda inna, idąc sercem Alfamy, co chwilę elegancko ubrany mężczyzna lub kobieta zaprasza nas na fado-show, wciska wizytówki. W restauracji należy wybrać jedno z zestawów z menu-fado, za 15-20 €, bo choć za spektakl się nie płaci swoje trzeba zjeść. Kręcimy głową, jak mam komuś oddać moje ciężko zarobione pieniądze to albo profesjonalistom, albo wręcz przeciwnie – spontanicznym i autentycznym śpiewakom, którzy włożą w to serce. Kręcimy się po uliczkach, to w górę, to w dół, powoli wychodząc z tego zagłębia naciągaczy. Gdzieś powinny być małe lokale, gdzie przychodzą zaprzyjaźnieni mieszkańcy okolicznych domów. Uliczki pustoszeją, milknie wesoły rozgardiasz, szanse maleją. Przed jedynym lokalem na ulicy stoi trzech starszych mężczyzn w marynarkach. Kolejni naciągacze – myślę. Podchodzimy niechętnie do menu zbadać cenę, powoli godząc się na konieczność komercji. Mężczyźni wyszli na papierosa, nic nie mówią, więc rzucam im badawcze spojrzenie. Wtedy jeden z nich pyta – Fado? Tu mają naprawdę niezłe fado – i uśmiecha się zawadiacko. Odpowiadamy uśmiechem, po czym – po raz kolejny tego wieczoru – mówimy, że może za chwilę i idziemy dalej. Niestety dalej nic już nie ma, tylko uśpione lub usypiające domostwa, ostatnie dzieci biegające po stromych uliczkach w świetle nielicznych latarni i jaśniejącego księżyca. Wracamy, mężczyźni dalej palą, a my zaglądamy do środka – nawet jest kilka starszych osób – choć to pewnie emeryci z Anglii… Dajemy za wygraną, wchodzimy. Mężczyzna, który nas wcześniej zapraszał, wtyka papierosa w szczelinę drzwi i wchodzi do środka, podając nam karty. Wystrój jest powiedzmy tradycyjny – sztuczne kwiaty, latarenki, współczesne azulejos przedstawiające pieśniarzy fado, fotografie, wycinki prasowe, ceratowe obrusy przykryte jednorazowymi, sporymi, papierowymi serwetami. Mimo sporych wysiłków nie odnajduję pozycji w stylu „menu – fado”. Rozglądam się po okolicy – Francuzi koło nas sączą tylko wino i przegryzają je serami. Wygląda na to, że jednak da się jeszcze inaczej. Zamawiam „bacalhau na sposób domowy” – to może oznaczać dosłownie wszystko, jednak chcę spróbować narodowej ryby. Kelner okazuje się być również pieśniarzem! Gasną światła, pozostają tylko nieliczne, czerwone lampki. Na początku wydaje nam się nieco teatralny, ale po chwili wtóruje mu drugi, niższy mężczyzna, następny utwór wykonuje kobieta, siedzimy coraz mniej sztywno, zaczyna nam się podobać. Najpierw nieco już podchmielony kucharz przynosi bułki i sery, – choć ich nie zamawiamy, jeśli je zjemy - będziemy musieli za nie dopłacić, bierzemy pieczywo. Potem śpiewa kobieta, potem znowu niski mężczyzna, a nasz kelner-pieśniarz znów wychodzi na papierosa. W przerwach jest gwarno, mimo, że lokal nie jest pełny. Długo oczekiwane dania w końcu nadchodzą – moja ryba była wspaniała - w czerwonym od papryki oleju, z liściem laurowym i zielem angielskim, sól i pieprz – to musiało być wszystko, potrawa genialnie prosta, a tak aromatyczna, doskonała. Do tego smażone na głębokim oleju krążki ziemniaków. Melancholijne i tęskne pieśni, zapewne o miłości, przybierały nieco żywsze i weselsze rytmy. Młoda dziewczyna, ładnie i skromnie ubrana, (była chyba na rodzinnej kolacji) – nuciła nieśmiało tekst piosenki, spuszczając wzrok gdy zachęcała ją starsza kobieta. Dwie matrony przy pierwszym stoliku, (które posądzałam o bycie angielskimi emerytkami) z błyszczącymi oczyma nuciły dobrze im znane melodie, kołysząc się w takt muzyki – czy przypominały sobie dawno minioną młodość? Czy o tym mówił tekst piosenki, czy tylko przywodziła ją muzyka?
Tego nie wiem, lecz ich autentyczne wzruszenie nas ujęło, a mały lokal gdzieś, w sercu Alfamy, opuściliśmy z przeświadczeniem, że to nie było to tylko zwykłe fado show.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (42)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 24% świata (48 państw)
Zasoby: 517 wpisów517 1613 komentarzy1613 11632 zdjęcia11632 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
30.04.2024 - 26.05.2024