Co ciekawe, Lizbona położona jest jak Rzym – na siedmiu wzgórzach. Między innymi, dlatego też zawodzi tak pożyteczny w Porto instynkt grawitacyjny – najczęściej nie wiadomo czy idąc w górę oddalamy się od Tagu, czy wręcz przeciwnie. Ciągłe pokonywanie różnić w wysokości jest dość męczące. Oczywiście można by jeździć transportem publicznym, ale ile trzeba się naczekać, by podjechać ten jeden przystanek. Poza tym, nie na każdą górkę może wspiąć się tramwaj (nawet tutejszy), i by pokonać jedno podejście musiałby jechać na około. Dlatego Lizbończycy wynaleźli dość zaskakujący jak na miejskie realia wynalazek – system elevadores, wind miejskich, lub lepiej powiedzieć kolejek linowo-szynowych (podobnych do tych, które wjeżdżają na Gubałówkę), które spinają sąsiednie, lecz położone na odmiennych poziomach ulice. Problem jest tylko taki, że dzisiaj tłoczą się w nich głównie turyści, miejscowi raczej je omijają…
Tak i my korzystamy z tego udogodnienia, bez specjalnej potrzeby podróżując w górę i w dół, uśmiechając się do jadących w przeciwną stronę turystów, wesoło wyglądających przez okna bez szyb i robiących pocztówkowe zdjęcia. Elevador najłatwiej spotkać w okolicy Bairo Alto, Wysokiej Dzielnicy. Tam też najwięcej jest studentów, knajp i dyskotek. Mniej popularne wśród turystów placyki wypełnione są młodzieżą, nieoficjalne punkty widokowe znane tylko Lizbończykom, o których milczą przewodniki a z których roztacza się widok na Tag i Lizbonę. Wszyscy siedzą na ziemi lub na murkach, kolorowe włosy, kolczyki gdzie tylko można, gitary. Bez względu na „miejsce publiczne” piją piwo z litrowych, zakręcanych butelek, (że też u nas nie ma czegoś takiego!), śmieją się, i cieszą swoim miastem w promieniach zachodzącego słońca.
W pewnych kręgach kultową wręcz sympatią cieszy się film Lisbon Story autorstwa Wima Wendersa. Opowiada historię mężczyzny – z zawodu dźwiękowca, który wezwany przez przyjaciela–filmowca przybywa do Lizbony. Po przyjeździe okazuje się, że przyjaciel–filmowiec gdzieś zniknął, a jemu zostało jego studio, nowi przyjaciele i całe, niezwykłe miasto do przeszukania. Zdaje się, że film zyskał spore uznanie nie tyle ze względu na treść, co specyficzny klimat: nie do końca poważny, trochę melancholijny, trochę surrealistyczny, – ale w gruncie rzeczy - bardzo pozytywny. Film jest taki jakiś jasny, rozświetlony, słoneczny. To historia, która ukazuje Lizbonę zupełnie nie komercyjnie, anty-turystycznie, a jednak w tak lekki, ale i tajemniczy sposób, że jak mało która reklama zachęca do poznania jej na własną rękę. Zasiewa to ziarno, które ma kiedyś wykiełkować przy wyborze wakacyjnej destynacji.
Lecz kocham Tag, bo nad jego brzegiem leży wielkie miasto. Cieszę się niebem, bo je widzę z czwartego piętra jednej z ulic śródmieścia. Ani pola, ani przyroda nie mogą mi dać nic takiego, co mógłbym porównać z nieregularnym majestatem miasta, spokojnego w blasku księżyca, widzianego z Graça czy z São Pedro de Alcȃntara. Nie znam kwiatów o podobnej różnorodności kolorów jak Lizbona w słońcu.Księga niepokoju, Fernando Pessoa