O tym, że miasto będzie piękne, wiedziałam wcześniej. Fotografie i opisy sprawiły, że nastawiłam się na to. Bałam się trochę nutki zawodu jakiej doznałam w Barcelonie, więc nie chciałam zbytnio i na zapas się nim cieszyć. Jednak nie mogłam pohamować entuzjazmu, gdy nasz pociąg wił się zgrabnie po zboczu głębokiej doliny Duoro, a przed nami ukazało się malowniczo rozłożone na jej północnej stronie miasto. Dolina stosunkowo ostro schodziła do rzeki, która wpadając do oceanu nie tworzy tak szerokiej delty jak rzeki wpadające do mórz śródziemnych. Przeciwległe stoki spięte są mostami, z czego najbardziej charakterystyczny jest dwupoziomowy most – Ponte de Dom Luís I, którego górny i dolny poziom dzieli 50 metrów (dolny przeznaczony jest dla samochodów, górny położony jest na wysokości 60 metrów, i przeznaczony jest dla… metra). Nasz pociąg kończy bieg na dworcu São Bento, który witając turystów jest świetną wizytówką miasta, wpisaną na listę zabytków – główny, wysoki holl po sam sufit wyłożony jest pięknymi azulejos.
Było już całkiem ciemno, gdy dotarliśmy wreszcie na rozświetlone nabrzeże Duoro. Noc zapadła na uliczki Ribeiry – zabytkowej dzielnicy wpisanej w całości na listę UNESCO. Kierując się grawitacyjnym instynktem, obraliśmy drogę wiodącą stromo w dół i dotarliśmy na gwarne nabrzeże. Widok, który ukazał się naszym oczom wynagrodził wszystkie niedogodności tego dnia. Po przeciwnej stronie rzeki - cudnie rozświetlona Vila Nova de Gaia – ośrodek producentów porto. Co ciekawe, to wciąż odrębne miasto, powstałe w 1253 roku z inicjatywy Alfonsa III. Nie mógł dogadać się z biskupem Porto w sprawie ceł przewozowych i postanowił założyć konkurencyjny port. Ironiczne jest to, że właśnie Vila Nova de Gaia była i jest głównym producentem sławnego trunku. Obierając wspomniana już, dwupoziomową przeprawę zaczęliśmy spacer po okolicy – nie mniej atrakcyjne okazało się Porto, widziane znad czerwonych dachów niskiej, ułożonej piętrowo zabudowy Vila Nova de Gaia. Zbaczając z głównych traktów, ginąc w plątaninie wąskich uliczek coraz bardziej zagłębialiśmy się w starą część miasta. Choć jest wabikiem dla turystów nie jest modna (przynajmniej jako miejsce do życia) wśród młodych mieszkańców Porto. Wiele kamienic jest w skrajnie złym stanie lub jest zrujnowanych, unosi się zapach sugerujący wadliwą kanalizację, w małych grupkach włóczą się bez celu dzieci i młodzież. Ribeira, choć ma nieodparty urok przy wieczornym spacerze, nie rozwija się, nie modernizuje. Mimo, że samo Porto jest jednym z najprężniejszych ośrodków w kraju, o nowoczesnej infrastrukturze i organizacji nowych dzielnic. Tradycje mieszczańskie wyrosłe na kwitnącym handlu alkoholowym trunkiem i pewna niezależność ciągle są widoczne. Portugalskie przysłowie mówi: „Coimbra studiuje, Braga się modli, Porto pracuje, a Lizbona przepuszcza zarobione pieniądze”. Piękna Ribeira - jak skansen pozostawiona sama sobie, niszczeje i żyje własnym rytmem, bo taka jest najbardziej tajemnicza i magnetyczna. Tyle tylko, że dla nas…
Gdybym miała zdecydować, jaki kolor kojarzy mi się z Porto – byłby to niebieski. Zapewne za sprawą azulejos – szkliwionych, najczęściej niebieskich płytek ceramicznych, które zdominowały zdobienia ścian kościołów, jak również fasad budynków użyteczności publicznej, sklepów i rezydencji prywatnych – zresztą nie tylko w Porto, lecz również w całej Portugalii. Pochodzą z Hiszpanii, a moda na nie bierze swój początek w inspiracjach sztuką islamu, przy czym na dobre pojawiła się w Portugalii w wieku XV. Początkowo wzory na płytkach były stylizowane na arabskie motywy kwiatowe bądź geometryczne. Prawdziwy szał „płytkowania” przypada na drugą połowę XVII wieku, gdy tworzono już całe obrazy o tematyce religijnej bądź historycznej. W kolejnych epokach wracały w zmienionej kolorystyce bądź tematyce, jednak nigdy nie znikły z architektury portugalskiej. Również dziś, ze względu na łatwość w utrzymaniu i prostotę masowej produkcji są popularnym elementem wykończeniowym i dekoracyjnym. Stare mieszają się z nowymi, jedne imitują drugie. Raz cieszą oko mieszkańców i turystów precyzyjnymi i rozbudowanymi scenami w pełnej skali odcieni błękitu, raz wzbudzają mieszane uczucia zdając się być wyrwanymi z babcinej toalety, i omyłkowo umieszczonymi po złej – bo frontowej – stronie budynku...