O poranku kolejnego dnia dotarliśmy spokojnie do głównego punktu naszego pobytu w tych okolicach – muzeum Guggenheima. Na tle błękitnego nieba lśni w słońcu srebrna konstrukcja, fantazja Franka Gehry’ego nie znała chyba granic. Nie ma tu linii prostych, wszędzie stal, szkło i kamień. Wyrafinowane połączenie sztuki i praw fizyki, którym choć budowla się bez wątpienia poddaje, miewamy wrażenie, że stara się zaprzeczyć. Nawet pomijając zawartość warto tu przybyć, w końcu wystawy są głównie czasowe, wszystko zależy od szczęścia – za to gra refleksów słonecznych na metalowej skorupie praktycznie gwarantowana. W pewnym momencie dochodzi się nawet do wniosku, że w zasadzie architektura jest tu tylko dodatkiem, a światło gra pierwszorzędną rolę, zmieniając całkowicie powierzchnie, na które pada. Z góry budynek wygląda ponoć jak kwiat. Z boku jak statek niesiony na falach, a czasem jak samo morze. Przed Muzeum przysiadł gigantyczny, wykonany z żywych kwiatów szczeniak Puppy, projektu Jaffa Koonsa. Za nim panoszy się wielki pająk – Louisa Bougeois’a. W środku - mniej lub bardziej zrozumiała sztuka współczesna: od surrealizmu przez czystą, niczym nie skrępowaną abstrakcję, po sztukę nowoczesną, prace najmłodszych konceptualistów i performerów. Każdy powinien coś znaleźć dla siebie. A nawet gdyby nie, pozostaje fantastyczne architektonicznie wnętrze, nieregularne, przestronne, zaskakujące.
Poznawszy Basków, widziawszy kawałek Baskonii łatwiej obalić utarte przesądy. Można by pomyśleć, że skoro pierwsze skojarzenie z krajem Basków to czyste ulice Bilbao, muzeum Guggenheima i inne konstrukcje największej klasy architektów i artystów, tapas zwane tutaj pintxos i zielone klify - udało nam się odsunąć wizję organizacji ETA i ataków terrorystycznych. Nie tak łatwo jednak pozbyć się raz ukutych stereotypów myślowych. Jeszcze długo przyjdzie walczyć z nimi rządom Baskonii i przywracać chlubny obraz regionu. Gdyż one ciągle funkcjonują, zwłaszcza w świecie, gdzie nieustannie toczy się wojna z terroryzmem. Nawet my od nich nie uciekliśmy – gdy ktoś położył małą paczkę owiniętą w szary papier na przedzie wagonu metra, po czym z niego wysiadł zostawiając zawiniątko pierwszą wizją były bomby w Madrycie i Sarin w Tokio. Choć była to tylko „przesyłka konduktorska”, którą po chwili odebrał motorniczy…