Wstęp: To już ostatni dzień w Afryce... Przynajmniej w ramach tego wyjazdu:) Rankiem okolica w której mieszka Maricky jest już mniej straszna, mniej tłoczna i spokojniejsza. Przed wyjściem jeszcze tylko "
african shower" - czyli afrykański prysznic, musimy podejść z wiadrem do mężczyzny pilnującego 3 dużych kranów, zapłacić mu 500tsh i w tym samym miejscu gdzie znajduje się toaleta (dziura w ziemi) dokonać ablucji. To by było na tyle wizyty u Marickiego, teraz już tylko ostatnie pamiątki, zapas kawy i na lotnisko!
Cel: Zdążyć na samolot - nasz poranny lot jest 24.08 o 3.45AM...
Metody i środki: Średnia cena kawy - ok 10 000 tsh za dużą puszkę/paczkę. Taksówka na lotnisko z centrum - ok. 25 000 tsh.
Przebieg: Ostatnim akcentem w Dar jest spotkanie z przemiłą polsko-pakistańską parą. Hanka i Saqib mieszkają w Dar od pół roku. Najpierw lunch z Saqibem, potem spędzamy chwilę w ich przyjemnym mieszkaniu (dobra okolica Dar, nowy bloczek ze wszystkimi udogodnieniami - dekoratorów wnętrz trochę poniosła fantazja, obrali carsko-królewski styl, niedaleko mieści się większość ambasad). Akurat zatrzymał się u nich jeszcze jeden Polak, który podróżuje z północy Norwegii aż na przylądek Igielny, a więc z samej północy, na samo południe! Tym sposobem, gdy odebraliśmy Hankę z pracy mamy prawdziwy polski wieczór (z pakistańskim akcentem) w Tanzanii :) Drugi koniec Dar es Salaam, drugi świat, który nie ma części wspólnych z tym, w którym byliśmy jeszcze tego ranka...
Przed 12 udajemy się na lotnisko, i czekamy te kilka godzin do odlotu... I tak oto - jesteśmy
Out of Africa...
Dyskusja wyników i wnioski: Niezwykła to była podróż - rajski Zanzibar ze swoją kulturową mieszanką, parki narodowe zachwycające dziką przyrodą, walka z wulkanem Ol Doinyo Lengai i własnymi słabościami, tyle różnych osób, tyle Afryk - od biednych dzielnic dużych miast aż po spokojne enklawy dla cudzoziemców - mogliśmy spojrzeć w te wszystkie światy, często dzięki CouchSurfingowi - oczami mieszkańców.
Do tego miejsca na świecie trzeba się przyzwyczaić, bo tutaj wpada się ze skrajności w skrajność - tu nie jest jest dobrze, tylko wspaniale, magicznie, intensywnie; ale też nie jest po prostu źle - tylko zupełnie irytująco, wyczerpująco, strasznie, niebezpiecznie, dojmująco biednie... Wymagające to miejsce dla podróżników, którzy chcą je zgłębić, dla tych którzy chcą podróżować budżetowo, "backpacersko" - bo jest się białym i koniec, i wiele rzeczy jest po prostu niedostępnych dla nas. Nie słyszałam by w Azji czy Ameryce Południowej zrywano ceny z produktów spożywczych w sklepie gdy idzie turysta. Zawsze targujemy się na targach z pamiątkami, ale by bez zmrużenia oka i bez wstydu żądać 40 złotych za 2 pary chińskich, tanich skarpetek? Przecież to już rasizm... Co innego jeśli mamy worek pieniędzy - wtedy możemy po balonowym safari pić szampana na sawannie z kryształowych kieliszków, a wszyscy zadbają o to, by mit romantycznej Afryki, takiej jak w "Pożegnaniu z Afryką", takiej jak u Sienkiewicza, nie został zmącony w naszej głowie... Lecz czy takie podróże w ogóle mają sens?