Wstęp: Nim wyjedziemy z Bagamoyo i z bólem serca pożegnamy się z Martą pozostaje nam rzucić okiem na kilka zabytków tego miasteczka - np. pierwszą misję we Wschodniej Afryce oraz kościółek gdzie oczekiwały wysuszone zwłoki wielkiego podróżnika i odkrywcy, Davida Livingstona, na swoją ostatnią podróż - do Wielkiej Brytanii, gdzie ostatecznie spoczęły z honorami w katedrze westminsterskiej...
Cel: Dostać się do Dar es Salaam i przeżyć...
Materiały i metody: Daladala Bagamoyo -Dar es Salaam: 1800TSH, Daladala do naszego hosta w Temeke, najbiedniejszej dzielnicy Dar: 300TSH.
Przebieg: Bagamoyo przez wieki było bramą Afryki Wschodniej - niektórzy: podróżnicy, misjonarze i handlowcy - tutaj stawiali pierwsze kroki na Czarnym Lądzie, często prosto z Zanzibaru. Dla innych - niewolników - był to ostatni postój po morderczych marszach karawan aż z regionów jeziora Tanganika, ostatni moment na ich rodzinnej ziemi - nim wysłano ich statkami we wszystkie strony świata... Był to też ostatni przystanek dla Livingstona - który sercem był podróżnikiem, z "zawodu" misjonarzem, (choć ponoć bez sukcesów, miał nawrócić tylko jedną osobę), a do historii geograficznych eksploracji wpisał się jako odkrywca źródeł Nilu. Ponadto był gorącym przeciwnikiem niewolnictwa i starał się zmienić obraz Afryki w oczach Zachodniego świata...
Po południu, bez entuzjazmu, a nawet z lekkim niepokojem udajemy się do Dar es Salaam - będzie to już ostatni afrykański przystanek tej podróży. Choć mamy tam hosta rozważamy nocleg w hostelu - już cokolwiek jesteśmy Afryką zmęczeni a pobyt u Marty zbyt wcześnie przywrócił nam standardy zachodniego życia. Ostatecznie jednak decydujemy się spać u Marickiego, przeważa chęć poznania jeszcze jednej osoby, jeszcze jednej historii jeszcze jednego punktu widzenia....
Straszne korki w Dar, dojazd z dworca daladala do którego dociera się od strony Bagamoyo do okolic Marickiego zajmuje nam 2 godziny... Robi się ciemno, a okolica przypominająca slumsy nie jest zachęcająca... Na szczęście Maricky przychodzi nas odebrać, raz wracamy do jego bardzo skromnego miejsca zamieszkania - w parterowych budyneczkach żyje kilka rodzin, dzielą wspólne, wewnętrzne podwórko. Nie ma bieżącej wody, ale jest Internet... Nigdzie nie widzieliśmy tylu komarów, co w tym miejscu - nie szczędzimy repelentów...
Wieczór upływa na rozmowach - Maricky jest interesującą osobą, ale ma w sobie coś irytującego, jest trochę infantylny - pod koniec jesteśmy zmęczeni, jednak cieszymy się tym kolejnym spojrzeniem na Afrykę... Nasz host z całą pewnością ma wielkie serce - prowadzi charytatywną organizację Lukala, która w jednym z biednych regionów Tanzanii organizuje warsztaty, szuka sponsorów i wolontariuszy, organizuje safari, z których część dochodów idzie do lokalnej społeczności - innymi słowy - praca u podstaw. Kiedyś był podobno muzykiem w dość popularnym boysbandzie - trasy koncertowe po całej Tanzanii, noclegi w drogich hotelach Arushy... Jednak nie podobało mu się to życie - bo jak mówi - tutaj jak masz pieniądze, to nie masz przyjaciół. Różnice są zbyt wielkie, dlatego wybrał życie w Temeke, niemalże w slumsie, otoczony rodziną i przyjaciółmi - i tyle mu wystarcza. Z jednej strony to budujące, z drugiej trochę przykre - że nie ma nic pomiędzy bogatymi i biednymi, tu nie ma klasy średniej. Być może ta niechęć wynika z tego, że jeśli ktoś jest tutaj bogaty to osiągnął to przez pozycje w skorumpowanym rządzie lub jakieś formy handlu nielegalnymi dobrami i przemytu... Maricky uważa, że tu jest bezpieczny - tu wszyscy się znają, nikt tu nic nie ma, więc nikt tu nikogo nie może okraść... Jedynie kieszonkowcy... A gdy zamykasz się na strzeżonym osiedlu... Tam może przydarzyć się coś złego. Paradoks....