Wstęp: Pora opuścić bezpieczny Bakczysaraj i udać się w paszcze lwa...
Cel: Znaleźć przystępny cenowo nocleg w Symferopolu - stolicy Krymu, i w mojej opinii - jednego z najmniej przyjemnych miast świata...
Materiały i metody: Ostatecznie stanęło... na 120 UAH od osoby za noc (Hotel Artek, naprzeciw dworca)
Przebieg: Późne śniadanie na stacji w Simferopolu i trudna decyzja: kiedyś był taki plan, by przyjechać tu wcześnie, szybko znaleźć nocleg i jeszcze wybrać się gdzieś na wycieczkę. Życie zweryfikowało brutalnie nasze plany...
Zgodnie z dobrą tradycja podeszliśmy do dworcowych babuszek - niewiele coś ich było, jedna wyfiokowana dama wręcz jest obrażona, ze z nami rozmawia, wywraca oczami, w końcu mówi, ze będzie miała kwaterę za 250 UAH, ale sami musimy do niej dojechać. No dobra, niby da się zrobić, ale tu pojawia się pewien szkopuł - ona nam da teraz klucze, a my jej damy pieniądze... Śmierdząca sprawa na kilometr, nie piszemy się na to. Bezowocne pertraktacje z innymi babuszkami (także męskimi), w końcu owa dama proponuje nam pokój w domu za 200 UAH (4 osoby), daje adres - i płacimy tam. Kiedyś spałam już w Simferopolu, i daje słowo, że była to najgorsza noc w moim życiu, i nigdzie na świecie nie było tak ohydnie i strasznie jak tam. I teraz miały spełnić się najgorsze obawy - z 15 minut na piechotę, zrobiło się 15 marszrutką, jakaś podejrzana okolica, zapyziałe domki, oczywiście ten najbardziej upadający jest nasz... Wchodzimy, strasznie brudny ganek, walają się puste paczki papierosów, dziwnie łypią na nas właściciele... Prowadzą w ciemnym, obskurnym i brudnym domku do jednego pokoju, wszystko brudne, lepi się - tu jest lóżko jedno -na 3 osoby, a pokój obok, oddzielony zasłoną od korytarza jest jeszcze jedno łóżko, tam ma spać czwarta osoba. Podjęcie decyzji nie trwało długo, uciekliśmy, i to nie tyle ze względu na warunki, ale ze strachu. To było jak obóz cygański, jak slums... Bałabym się tam po prostu spać, bałabym zostawić bagaż, bałabym spać na bagażu.
Wracamy do punktu wyjścia, w kafejce internetowej znajdujemy dwa hostele, ceny zaczynają się od 150 UAH w dormitorium za osobę... Ciężko. Ale wpada nam w oko komunistyczny klocek naprzeciw dworca, przybytek o znajomo brzmiącej nazwie "Artek". Jakieś kolonie zuchowe, coś się kojarzy. Ale to jest hotel z prawdziwego zdarzenia - a właściwie lepiej, to jest skansen. Prawdziwy, komunistyczny skansen. Cena trochę mało przyjemna, czekamy w hallu, a Michał ostatni raz skoczył przed dworzec sprawdzić aktualne oferty babuszek. Siedzimy w przestronnym korytarzu, recepcjonistka (dojrzała już kobieta), zadbana, umalowana, w błękitnej garsonce o deseniu zasłony przechadza się po korytarzu, echem niesie się stukot obcasów białych sandałków na la strico. Michał wraca, nic lepiej nie będzie, jedna oferta była w dobrej cenie, ale powiedzieli, że Polaków nie przyjmują [???]... W takim razie zostajemy. W całym przybytku pełno obsługi, nie ma gości... Mamy iść na 4 piętro, tam dostaniemy klucz od dyżurnej piętra. Na czwartym piętrze nie ma klucza, "bo Nataszka wzięła"... Znalazła się i Nataszka, w białym kitelku, prowadzi nas do pokoju - tu klimatyzacja, pokazuje dalej, że 4 lóżka, że 4 szklanki, że 4 filiżanki - wszystko dla czterech osób. Tu lodówka, tu łazienka - wszystko jest! Teraz czuje się jak PRLowskie dygnitarz na delegacji… :))
Po 16 w końcu mamy lokum, łatwo nie było. Na koniec miejski targ na pocieszenie. Miła kobieta o azjatyckiej urodzie częstuje nas różnymi gotowymi daniami - pyszne: bakłażany z czosnkiem i serem, bakłażany na 100 sposobów, marynowany kalafior, marynowane łodyżki czosnku - różne lokalne cuda. Bierzemy na kolacje. Do tego warzywa, owoce, wino... Pierwsza pozytywna rzecz w tym trudnym dla podróżników mieście...