Każda niezwykła podróż powinna mieć niezwykłe zakończenie… Nasze niestety takie było, choć „niezwykłe” było również ekstremalnie niemiłe i kosztowne…
A zaczynając od początku… Nasz bilet lotniczy został wystawiony z Madrytu do Limy (z przesiadką w Paryżu) oraz z Limy do Madrytu (z przesiadką w Amsterdamie). Pojawił się pomysł, by wracać już z samego Amsterdamu, bo droga krótsza i w ogóle bliżej… Problem jest z nadaniem bagażu nie do Madrytu, a do Amsterdamu. By dowiedzieć się, czy taka operacja będzie możliwa (z takim, a takim biletem, takim, a takim lotem, z takiego do takiego miejsca) nasi bliscy obdzwonili infolinię KLM wielokrotnie, otrzymujące informacje że: a) bez problemu nadamy, gdy pani w okienku w Limie będzie miała dobry humor; b) nawet jak nie uda nam się nadać do Amsterdamu, to i tak bagaże nie „wsiądą” bez nas na pokład maszyny lecącej do Madrytu i odbierzemy je bez problemu z „biura zaginionego bagażu” na holenderskim lotnisku. Posiadając tę wiedzę zorganizowałyśmy sobie powrót z Amsterdamu.
Pierwsza opcja odpadła w Limie, pani użyła magicznych słów „system” i „nie da się” wielokrotnie, potwierdzając jednak wersję b). B jak „bez problemu”. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po 12 godzinach spokojnego i przyjemnego lotu kolejna pani powiedziała, że owszem – możemy odebrać nasz bagaż z „biura bagażu zaginionego” czy jakakolwiek jest tego miejsca poprawna nazwa, lecz tylko i wyłącznie po uiszczeniu opłaty manipulacyjnej w wysokości… 275 Euro. Przed oczami zobaczyłyśmy wszystkie gwiazdy andyjskiego nieba, nie pomogły prośby i groźby, płacz i zgrzytanie zębami – jeśli z własnej woli przerywamy taki lot i rezygnujemy z lotu do Madrytu musimy uiścić tę horrendalną opłatę, która zasadniczo stanowiła ok. 1/3 naszych wydatków poniesionych na miejscu, podnosząc tym samym cenę wycieczki dość znacząco.
Ludzie z call-center KLM przeprosili nas bardzo, powiedzieli, że nie mieli takich informacji i że niestety zapłacić musimy, lecz żebyśmy pisały reklamacje – a oni zwrócą nam koszt odzyskania bagażu. Oczywiście czas mija, nasze reklamacje pozostają bez odpowiedzi ( na dzień 14 listopada) a na naszych portfelach boleśnie odbił się ostatni dzień podróży… Tak to już właśnie jest, półtorej miesiąca w odległej, owianej fatalną sławą dotyczącą kradzieży Ameryce Łacińskiej – i nic, nie ukradziono nam ani sola, a tutaj, w przyjaznej, rodzinnej Europie – na powitanie zdzierają z nas 275 Euro…
Przygoda ta pozostawiła pewien niesmak, który wpłynął na istotne opóźnienie w aktualizacji na blogu ostatnich dni naszej podróży… Do tego doszły studia, święta i tak dalej… Zresztą tak to już jest ze sprawozdaniami, kto je kiedykolwiek pisał - ten wie - zawsze oddaje się je z opóźnieniem ;)