Wstęp: Do Contamana mieliśmy dotrzeć o pierwszej w nocy i mieć tam zasięg... Przez cale 12 godzin czekamy, aż miniemy południowoamerykańskie 'za zakrętem'...
Cel: Dostać się do Internetu i Iquitos (nadal).
Przebieg: Kiedy dotrzemy do Iquitos? Będziemy mniej więcej w czwartek, ponieważ poziom rzeki jest bardzo niski. Tyle chcemy zobaczyć, a na razie jesteśmy w łodzi, bez zasięgu, możliwości kontaktu ze światem, również w zasadzie bez możliwości powrotu ani zmiany trasy.
Dopływamy do miejscowości Contamana. Półgodzinny postój, wy-skakujemy na ekspres-sowe zakupy i by wysłać jakąś wiadomość do bliskich: że żyjemy i mamy się dobrze, brak nam tylko zasięgu. Sprint po bitych, zakurzonych, pełnych motocarros uliczkach, kilka zdjęć, kilka butelek wody i biegnę z Zuzą na pokład, wiatr we włosach, piach leci spod trampek, czuje się, że żyje, to jest Przygoda przez duże P! Wskakujemy na trap Henrego i wracamy do Agi, której tym razem przypadło pilnowanie cennego dobytku. Nie możemy uwierzyć - na naszym spokojnym do tej pory pokładzie rozwiesiła się… cała drużyna footbolowa… A tak było już kulturalnie, a teraz kolejna seria śmiechów i chichów, bo w końcu takie jesteśmy zabawne…
Piłkarze byli generalnie bardzo nami zafascynowani, niby przypadkiem, ale wszyscy stoją nad naszymi hamakami, w końcu się przełamują i zaczynają zagadywać, robić sobie z nami zdjęcia, przybijać sobie piątki, gdy rozbawione im pozujemy.
Każdy dzień to nowe odkrycia – dzisiaj okazało się, że na statku można dostać gotowaną, rzeczna wodę, a także herbatę (cynamonowa, godna polecenia!), oraz kawę (ciemny, ziemisty w smaku trunek, nawet nie stał koło kawy). Czekając, aż jeden z kucharzy przygrzeje wodę obserwujemy drugiego, przygotowującego coś w blenderze.
-
Charapa – pada odpowiedz na nasze pytające spojrzenie. Przeglądając przewodnik napotykamy na to słowo: jest to zupa z… żółwia! A jednak! Ale na szczęście nie dla plebsu, tylko dla dowództwa;).
Wieczorem drużyna footbolowa hucznie obchodzi urodziny kolegi, na górnym pokładzie. Częstują nas rumem i piwem, dostajemy bransoletki z tajemniczych, peruwiańskich nasionek, tańczymy (dziewczyny zwłaszcza, ja nie umiem i nie lubię, zwłaszcza, gdy większość partnerów jest niższa o pół głowy). Nasi latynoscy koledzy zachwycali jednak tanecznymi umiejętnościami i poczuciem rytmu – w Krakowie to nikt się tak nie bawi. Kiedy rum zaszumi w głowie nasz hiszpański jest coraz lepszy, w końcu z Agą trzy lata chodziłyśmy w liceum na zajęcia z tegoż języka… Choć wydawało się, że nauka poszła w las, to gdy bardzo jest potrzebna, ośmielona alkoholem jednak się pojawia. Nawet Zuza szybko łapie podstawy, choć nie uczyła się nigdy hiszpańskiego.
Nad nami pojawia się rozgwieżdżone niebo, którego środek wyraźnie przecina wstęga Drogi Mlecznej. Jest ciemna, amazońska noc. Aga dokonała zaskakującego odkrycia – Patrz, spadająca gwiazda! – wskazując na przelatującą nad nami ćmę, której skrzydła odbijały światła statku. Nad naszymi głowami krąży ich cale mnóstwo – Nie, to są latające gwiazdy nad Ukajali…