Wstęp: Wczesnym popołudniem wracamy do Dubaju. Sylwetki jego wysokościowców widać z daleka, wyłaniają się jak miraż na granicy morza i zapylonego horyzontu. Im bliżej jesteśmy, tym lepiej można rozpoznać poszczególne budynki – z jednej strony Burj Khalifa (której strzelista wieża wygląda z tej perspektywy jak Atlantyda z jednego z moich ulubionych seriali sci-fi,
Stargate Atlantis), potem żagiel Burj Al-Arab, i w końcu brama położonego na szczycie Palmy Jumeirah hotelu Atlantis. Kończymy naszą morską przygodę w tym samym miejscu gdzie ją zaczęliśmy niemal tydzień wcześniej…
Cel: Targ Złota i fontanny pod Burj Khalifia.
Materiały i metody: *Pokazy fontann pod Burj Khalifa – od 18:00 do 21:00, co 30 minut.
*Waluta: dirham, AED; 1 AED = +/- 1,1 PLN.
Przebieg: Podsumowując naszą pierwszą przygodę z rejsem wycieczkowcem – całkiem nam się podobało, radość z poznawania nowego kraju była taka jak zawsze, i faktycznie wypoczęłam - tak psychicznie jak i fizycznie – a to się mi w podróżach w sumie nigdy nie zdarza. Nie wykluczam powtórki z rozrywki, choć kolejna taka zabawa to chyba jednak bliżej emerytury. Ma to pewne zalety – choćby możliwość rozpakowania bagażu – nie pamiętam bym kiedykolwiek w trakcie samodzielnych, zwykle bardzo intensywnych wojaży spała w jednym miejscu więcej niż trzy noce pod rząd. Taka forma zwiedzania ma też oczywiście wady, jak choćby brak sprawczości co do destynacji i fakt, że wraz z nami w danym miejscu pojawia się w tym samym momencie wiele turystów o podobnym planie zwiedzania – czasem skutkując nadmiarowym tłumem. Niemniej, na początku bawiliśmy się świetnie, potem jednak wkradło się trochę znużenia - tydzień to aż nadto czasu, dwutygodniowy rejs mógłby być już problematyczny. Ale ostatecznie, kiedy już wydawało mi się, że statek się przejada – wystarczyło wyjść na pokład, spojrzeć w kojący granat bezkresnego morza, i przypomnieć sobie, że w Polsce jest -7C…
*
Zostaje nam jeszcze popołudnie w Dubaju – i skwapliwie z niego korzystamy, spędziwszy już dość czasu na statku. Kierujemy się znowu do Deiry – choć wymaga to przejechania całego miasta, jednak w tamtej okolicy znajdują się najbardziej klimatyczne targi miasta. Z tych bardziej znanych został nam jeszcze
Złoty Targ, gdzie kultywuje się starą, dubajską tradycję handlu złotem. I można tam dostać wszystko – od biżuterii typowo arabskiej, bransolet, pierścieni, i wielkich, ślubnych naszyjników zakrywających praktycznie całą klatkę piersiową, po drobne nowoczesne wisiorki ze wszelkimi symbolami świata – od chrześcijańskich krzyżyków po peruwiańskie tumi…
W okolicy jest więcej, targów, wśród turystów najbardziej popularny jest ten z przyprawami, tuż przy nabrzeżu Creeku. Tworzy część historycznej, wypielęgnowanej zabudowy miasta – bo trzeba przyznać, że w Emiratach dba się bardzo o każde świadectwo dawnej tradycji. My trafiamy na folklorystyczne przedstawienie tradycyjnego tańca
līwa. Grupa mężczyzn krąży wokół muzyków, rytmicznie się kołysząc; jest kilku bębniarzy i muzyk grającego na mizmarze (instrument dęty przypominający obój). Afro-arabskie rytmy niosą się wśród skrzeku mew w szybo zapadającym zmierzchu…
Na koniec, powoli wracając w stronę portu, zatrzymujemy się jeszcze ponownie pod symbolem nowoczesnej odsłony miasta – oddać się już ostatniej, turystycznej atrakcji – pokazowi fontann pod Burj Khalifa. Krótkie przedstawienie, całkiem efektowne, gromadzi prawdziwe tłumy widzów na chwilę wypełzających z Dubai Mall – by później równie szybko kontynuować niekończące się zakupy…
*
O Dubaju pisałam już we wcześniejszych wpisach, na koniec chciałabym jeszcze tylko dodać, że jestem autentycznie pod wrażeniem sukcesu marketingowego tego miasta jako ośrodka turystycznego – bo zasadniczo nie ma tu wcale szczególnej historii czy klimatu, który uzasadniałby tak gorliwe wizyty. Bo faktycznie, w Dubaju był już prawie każdy, kto cokolwiek świat zwiedza (czy to samodzielnie, czy w formule all inclusive). I wbrew pozom, destynacja nie jest w 100% nastawiona na ultra bogatego turystę, choć ten jest preferowany. Zaskoczyło mnie, że na forum fly4free jest więcej postów poświęconych ZEA niż np. Turcji... W budowanie marki "Dubaj" wpompowano wielkie pieniądze, i skrupulatnie zarządza się jego wizerunkiem - jako miejsca prestiżowego, luksusowego, awangardowego. Szejk zarządza Dubajem jak wielką korporacją (sam czasem mówi o sobie CEO of Dubai) – a wszak firmy potrzebują PRu…
I ja cieszę się że byłam i zobaczyłam to, co chciałam – zwłaszcza rejsy abrami przez Creek i nocną panoramę Mariny wspominam bardzo dobrze. Jestem dalej pod wrażeniem wizji i ambicji, które stworzyły to miasto – ale nie ma dla mnie uroku i wielkowymiarowości, która sprawiłaby, że chciałabym tu wracać, że mogłabym planować kolejne wypady urlopowe, nie chciałabym tu też mieszkać, nawet przez chwilę (a jestem wielkim mieszczuchem i marzy mi się pomieszkiwanie w wielu metropoliach tego świata!). Temat Dubaju uważam więc za wyczerpany i zamknięty.