Geoblog.pl    migot    Podróże    Sprawozdanie z podróży do Abisynii (2024)    Miasto pokoju i karmienia nietypowych zwierząt
Zwiń mapę
2024
05
lis

Miasto pokoju i karmienia nietypowych zwierząt

 
Etiopia
Etiopia, Hārar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6669 km
 
Wstęp: Przed 9 rano lądujemy w Dire Dawa, najbliższym porcie lotniczym ostatniego punktu naszej etiopskiej przygody. Największą atrakcją tego miasta jest chyba stacja kolejowa na trasie Addis Abeba – Dżibuti (obecnie w remoncie). Jest to jedyna nitka kolejowa w tym kraju – ale szalenie istotna, bo pozwala na wydajny transport produktów z i do portu Dżibuti, z którego na co dzień korzysta pozbawiona dostępu do morza Etiopia (co zresztą kosztuje ją miliard dolarów rocznie, a obsługa wymiany handlowej Etiopii daje Dżibuti równowartość ¼ jej PKB). Choć Dire Dawa od miasta docelowego - Hararu, dzieli ledwie 50 km, pokonanie ich wśród wolno wspinających się górzystymi serpentynami cystern oraz ciężarówek z kontenerami i cementem, zajmuje 1,5h…

Cel: Średniowieczne uliczki Hararu i nietypowe atrakcje miasta – karmienie kani i… hien!

Materiały i metody: Przy ustalaniu planu Solomon zaproponował poranny lot pierwszego dnia do Dire Dawa, noc na miejscu, i popołudniowy lot powrotny do Addis Abeby. Na miejscu okazało się, że czasu mamy tutaj aż nadto – więcej było odpoczywania niż zwiedzania… Spokojnie można było wrócić do Addis porannym lotem, i mieć jeszcze kilka godzin (tak bardzo nam brakujących w trakcie tej podróży) na zwiedzanie stolicy. Również hotel na miejscu (Wonderland hotel) pozostawiał wiele do życzenia – nie było ciepłej wody, a zimna i tak ledwie ciurkała – a to ostatni nocleg, i ostatnia szansa na prysznic tej podróży… A miałam nadzieję, że będziemy spać w jednym z lokalnych guesthousów na starym mieście… Ale ponoć baza hotelowa Hararu ogólnie jest dość podła.

Przebieg: Leżący ponad 500 km na wschód od Addis Abeby Harar, centrum etiopskiego islamu, ma długą i ciekawą historię. Doceniło ją UNESCO, wpisując w 2006 roku jego ufortyfikowany, starodawny człon - Jugol - na listę światowego dziedzictwa. Między X i XII wiekiem stanowiło odrębne państwo-miasto, później było królestwem, niezależnym emiratem, i dopiero w połowie XIX wieku podbił je cesarz Menelik II i włączył do Abisynii. Uważane jest za czwarte najświętsze muzułmańskie miasto na świecie – po Mekce, Medynie i Jerozolimie, a w jego murach ma znajdować się ponad 80 mniejszych i większych meczetów. Chwali się też określeniem „Miasto Pokoju” – bo faktycznie, przynajmniej obecnie, jest przykładem poprawnej kohabitacji różnych religii – poza dominującym islamem jest tu spora społeczność wyznawców ortodoksyjnego kościoła Etiopii, ale także np. katolików.

Przed południem docieramy na miejsce. Zwiedzanie zaczynamy od wycieczki po lokalnym targu, położonym za tuż murami Jugolu. Dominują przyprawy, zboża i rośliny strączkowe, znajdziemy też kadzidło i czajniczki do parzenia tradycyjnej kawy. Kupiwszy co nieco (w sklepie do którego zaprowadził nas przewodnik – generalnie nie mamy tu za wiele możliwości autonomicznego zwiedzania….) przechodzimy przez jedną z historycznych, miejskich bram do świata zatrzymanego w czasie. Główne drogi zbiegają się na centralnym placu, nad którym góruje budynek etiopskiego ortodoksyjnego kościoła Zbawiciela. Poza tym mamy do czynienia z plątaniną pochyłych uliczek, przy których stoją bielone, niskie domki – często z podmurówkami i krawędziami okien malowanymi na morską zieleń. Ten obraz hararskiej starówki jest jednak młodszy, niż mogło by się wydawać - zwyczaj malowania domów sięga końca XIX w. Wcześniej konstrukcje z nieregularnych kamieni i gliny występowały w swoich naturalnych barwach. Można je obejrzeć na starych fotografiach w muzeum zwanym (niesłusznie) domem Rimbaud. Choć francuski poeta faktycznie mieszkał przez jakiś czas w Hararze, to co zwiedzamy jest dawną posiadłością induskiego kupca, który postawił ją na miejscu gdzie Rimbaud mógł wcześniej mieszkać. Zresztą indyjskich wpływów jest w mieście więcej – osiedlający się tu pod koniec XIX wieku handlarze z Subkontynentu wnieśli do miejskich domów drewniane werandy i tradycję pięknego rzeźbienia drzwi wejściowych i portyków.

W porze lunchu zachodzimy w okolice targu mięsnego – obok jest ukwiecona knajpka, w której można dostać dobrze doprawione mięso i znacznie lepszą, bo niefermentowaną wersję naleśniko-chleba indżery (przygotowaną z sorgo zamiast teffu). Turystyczną atrakcją numer jeden jest tutaj jednak karmienie… drapieżnych ptaków! Kanie, przesiadujące na drucie wyczekująco spoglądają na miejskie zamieszanie, i bezbłędnie identyfikują osoby wyciągającą w górę rękę z kawałkiem mięsa. Pikują w dół by porywać kawałek, lekko drapiąc szponami dłoń.

Generalnie jednak nie przemęczamy się tego dnia – pierwszą część zwiedzania przerwała sjesta, popołudniu znów miałyśmy 2 godziny na odpoczynek przed wieczornym spotkaniem. Gdy pytamy o plany na kolejny dzień są mało precyzyjne – już czujemy, że zostajemy tu zbyt długo. Pół dnia i noc byłoby zupełnie wystarczające. Przy czym noc jest tutaj dość kluczowa – bo jest to pora najbardziej wyjątkowej atrakcji Hararu - karmienia hien.

Wokół miasta mieszka spora populacja hien centkowanych, które przynajmniej od kilkuset lat nocą grasują po mieście, oczyszczając je z szybko psujących się odpadków. W okresach głodu miały też w zwyczaju atakować bydło czy mieszkańców, więc Hararczycy zaczęli je dokarmiać. Choć tradycja mówi, że zwyczaj sięga XIX wieku, regularne karmienie hien miało rozpocząć się dopiero w połowie wieku XX. Szybko też stało się atrakcją turystyczną, którą władze miasta mają obecnie ochotę mocniej eksploatować. Miejsce karmienia przeniosło się tuż zza murów miasta do sporego, betonowego, i doświetlonego amfiteatru. Obok buduje się wielki kompleks restauracyjny… Gdy docieramy tam koło 20 jesteśmy jedynymi turystami – hieny grzecznie już czekają na kolację. Na początku budzą respekt i pewne wahanie, jednak ich psio-niedźwiadkowe mordki i psia dyspozycja szybko rozwiewają początkowe obawy. Są doprawdy urocze – a taki czarny PR im „Król Lew” zrobił… Karmi się je podając kawałki mięsa na patyku – przy czym jeden osobnik ewidentnie dominuje watahę i ciągle łapie kąski, reszta patrzy na to proszącym wzrokiem. Choć podchodzą bardzo blisko, jeden gwałtowniejszy ruch je płoszy – nie robią nic, na co nie pozwala im karmiący mężczyzna i pomocnik pilnujący kupy kości. Gdy kończymy sesję karmienia, pomocnik odsuwa się od sterty odpadków i zwierzęta zbiegają się w mgnieniu oka, i rzucają, nomen omen, - jak hieny – na resztki. Nawet na safari nie mielibyśmy okazji zobaczyć tego z tak bliska. Fascynujące doświadczenie!

*

Kolejnego dnia wstajemy niespiesznie, przepakowujemy plecaki i staramy się jakoś zagospodarować pozostały czas. Zmienia się przewodnik – poprzedniemu wypadły sprawy rodzinne. Ten jest również miły, ale tylko z grubsza wie, co już widziałyśmy – ostatecznie w każdy kąt zaglądamy po dwa razy, i jakkolwiek przyjemne i urokliwe jest to miejsce, mamy poczucie straty czasu. Ciekawa rzecz, (którą oczywiście zdążyłybyśmy zrobić poprzedniego dnia) to wizyta w tradycyjnym Hararskim domostwie, gey gar. Prowadzą do niego pięknie rzeźbione, drewniane drzwi. Na ścianach wiszą dziesiątki emaliowanych misek i miednic, i charakterystyczne, plecione kosze. Ścienne nisze wypełnione bibelotami. Główne pomieszczenie ma kilka podwyższonych platform do siedzenia (nädäba) - poszczególne grupy gości i domowników zajmują ściśle określone miejsca (zupełnie bezwiednie siadłyśmy na platformie dla kobiet, widocznie przyciągnęła nas jakaś żeńska energia…). Przewodnik opowiada też nieco więcej o roli u układzie domu i zwyczajach tradycyjnej społeczności Hararu.

Powłóczyliśmy się jeszcze trochę ulicami, zabrano nas do jakiegoś miejsca na lunch – aby zabić godziny do powrotu do Addis. Szkoda tego czasu, choć pewnie częściowo jestem sama sobie winna - pewnie powinnam była sama więcej poczytać o tym miejscu, i może zawczasu skorygować zaproponowany plan…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (48)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
jekatherine
jekatherine - 2024-11-07 05:36
Szkoda, że Solomon poszedł na łatwiznę - takie zabijanie czasu jest irytujące zwłaszcza, że kraj oferuje mnóstwo możliwości. Mam nadzieję, że skorzystacie z pobytu w Addis.
 
marianka
marianka - 2024-11-09 10:04
Ojej, faktycznie jest aż tak niebezpiecznie, że nie możecie chodzić po Hararze same? Ależ tam się zmieniło!!
 
migot
migot - 2024-11-09 10:11
Harar to było jedyne miasto gdzie UDAŁO nam się chodzić samym przez chwilę :D Na pewno nie jest tak niebezpiecznie. Raczej przewodnicy odczytali tak swoją misję, albo uznali że tego ludzie oczekują, albo zobaczyli dwie baby i postanowili ich pilnować... Jakby tylko wiedzieli gdzie te baby same były ;)
 
 
migot
Magdalena M
zwiedziła 24% świata (48 państw)
Zasoby: 517 wpisów517 1613 komentarzy1613 11632 zdjęcia11632 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
30.04.2024 - 26.05.2024