Wstęp: Kolejna już wczesna pobudka – tym razem nasz cel leży jakieś 120 kilometrów na północ od Gondaru. Pośpiech jest wskazany, bo do 15:00 musimy dotrzeć na gondarskie lotnisko by złapać popołudniowy lot do Addis Abeby. W pierwszych promieniach słońca wyjeżdżamy z miasta – już na rogatkach czekają pierwsze z wielu posterunków wojskowych – na szczęście gdy tylko widzą turystów puszczają nas w zasadzie automatycznie dalej. Przynajmniej tak było przez pierwszą godzinę drogi…
Cel: Park Narodowy
Gór Simien.
Przebieg: W jednym z miasteczek mijanych po drodze robi się korek. Przejazdu brak (choć z naprzeciwka pojawiają się co jakiś czas samochody), policjant z drogówki mówi, że wojsko patroluje region by sprawdzić bezpieczeństwo, może drogę otworzą za pół godziny. Jako, że czasu nie mamy jakoś wiele w zanadrzu – kwestia robi się ważka. Jeśli faktycznie nie ruszymy, trzeba zawracać i obmyślać alternatywny plan. Wtem przyjeżdża ciężarówka z paką załadowaną po brzegi żołnierzami z karabinami. Nasz przewodnik zagaduje tam do kogoś – wojskowi uważają, że możemy jechać za nimi, jest bezpiecznie. Faktycznie, nikt nas dalej nie zatrzymał, dalsze posterunki puszczają nas bez zwłoki, a kolejni mijani żołnierze patrolujący okolicę podnoszą kciuki do góry i machają, każąc jechać dalej. Ale jednak robi się trochę nieswojo…
Od kwietnia 2023 roku toczy się w tym regionie, z różnym natężeniem, konflikt pomiędzy rządem Etiopii a amharskimi zbrojnymi milicjami Fano. Choć ci współpracowali z wojskami federalnych w trakcie wojny w Tigraju, teraz sami stają z nimi w szranki – uważając traktat pokojowy z bojówkami tigrajskimi za zdradę. Obecnie walczą z postrzeganymi przez siebie zagrożeniami i prześladowaniami Amharów – które jak samospełniająca przepowiednia pojawiają się w reakcji na działania bojówek. Błędne koło przemocy się zamyka, ale ani rozproszone i zdecentralizowane Fano nie jest wstanie kapitalizować dość szerokiego poparcia, ani siły rządowe nie są w stanie definitywnie Fano rozbroić i spacyfikować. Pytamy naszych przewodników – w Lalibeli i tu, w Gonadrze, czy jest bezpiecznie. Dla turystów? Tak. Dla lokalnej ludności? Gorzej. Co do tego byli zgodni, jednak różnił ich stosunek do samego Fano. Dla pierwszego to wojownicy o wolność, a rząd federalny postrzegany był jako organizacja mafijna niedbająca o region, wstrzymująca inwestycje w infrastrukturę i tracąca pieniądze na zbrojenie się przeciwko własnym obywatelom. Drugi widział w nich niepokorne bojówki, które hasłami o wolnościowej walce uzasadniają ściąganie danin od „administrowanych” przez siebie regionów. Zwłaszcza popularne są zatrzymania i niedobrowolne datki pieniężne na drogach (stąd zalecenia podróży lotniczych). Nie uważał, by metody ich walki mogły przynieść pożądane skutki – tak jak w Tigraju, tutaj też nie może skończyć się to ich sukcesem. Co będzie dalej? Nie wie nikt. Konflikt może jątrzyć się latami, negatywnie wpływając na ekonomię regionu, ale pełnoskalowa wojna domowa też jest jak najbardziej możliwa...
*
Koło 8.30 docieramy do kwatery parku narodowego Gór Simien, znajdującej się w miejscowości Debark. Choć kasy teoretycznie otwierają się o 9, nasz przewodnik pół drogi wydzwaniał do różnych osób starając się ściągnąć tu kogoś nieco wcześniej – faktycznie, po kilku minutach ktoś się pojawia. Dostajemy dodatkowego przewodnika parkowego i rangera z karabinem – teraz dla nas dwóch mamy, z naszym gondarskim przewodnikiem i z kierowcą łącznie 4 osoby obstawy… Wszyscy odwiedzający rejestrowani są w sporej księdze – tak z 75% gości to Polacy. Zresztą spotkaliśmy już w Gondarze spotkaliśmy parę, zresztą podróżującą zupełnie na własną rękę – nawet przejechali drogą lądową trasę z Bahir Dar do Gondaru – nie obyło się bez łapówki dla pana z karabinem, ale przeżyli. Cóż, jak dokądś pojawią się tanie loty z Polski, to choćby tam było już czterech jeźdźców apokalipsy, to nasi tam będą!
Z Debark jest jeszcze kawałek drogi do bram parku – najpierw przejeżdżamy przez spory targ – gdzie uwagę zwracają rzędy krawców przy Singerach, dalej już spokojna, górska droga. Jesteśmy tu gdy kończy się pora deszczowa – wszystko zielenieje i kwitnie, jest przepięknie. Jednocześnie dojrzewają niektóre zboża i jest to czas żniw – więc mamy zupełnie nietypowe połącznie wiosny i późnego lata. Pogoda jest do tej pory idealna – mimo mieszanych prognoz. W parku realizujemy krótki trekking – idziemy żwawo, i całość zajmuje godzinę z hakiem. Krajobrazy są absolutnie przepiękne, klify i odejście na dziesiątki kilometrów – zachwycająca panorama. Delikatny zapach zroszonych ziół, łagodne kobierce traw, drzewiaste wrzoście kwitną subtelnymi, białymi kwiatkami. Na naszej drodze staje kilka grup wyczekiwanych
dżelad, spokojnych małp zupełnie nieprzejętych naszą obecnością. Choć kilkudniowy trekking musi być tu wspaniały – nawet te kilka godzin nas bardzo usatysfakcjonowało. Jak dobrze, że udało się tę część planu ostatecznie zrealizować!
*
Czasowo sprawiliśmy się bardzo dobrze – bez pośpiechu możemy wracać do Gondaru. Pogoda idealnie wytrzymała do końca naszego trekkingu, choć w trasie złapała nas potężna ulewa z gradem – wyczucie czasu perfekcyjne. Dzisiaj opuszczamy Amharę – mimo widma wewnętrznego konfliktu nasza podróż przebiegła bezproblemowo, a najgorsze co nam się przytrafiło to remont Pałacu Fasilidesa… Kolejnego dnia lecimy z Addis do Semary, skąd zaczniemy dwudniową wycieczkę w kierunku Kotliny Danakilskiej – tam zupełnie odetnie nas od cywilizacji i Internetu…