Wstęp: Zgrabnie wydostajemy się z Fort Kochi, trafiając niemal punktualnie na tani, rządowy autobus do
Munnar (o 10.30), który idealnie na warunki tego klimatu nie ma zamontowanych szyb w oknach. Choć dystans między tymi dwoma miastami to ledwie 120 km, kręte i wąskie drogi sprawiają, że autobus pokonuje w 5 godzin, a prywatne auta w niewiele krócej. Samo Munnar, centrum plantacji herbacianych regionu, jak większość indyjskich miast nie jest ciekawe – nowa, chaotyczna, brzydka zabudowa, smog, hałas. Wybraliśmy więc na bazę wypadową pensjonat położony kawałek drogi przed miastem – z myślą, że najpierw dotrzemy do Munnar, załatwimy sprawy transportu na kolejne dni, i wrócimy się do zacisznego domku pośrodku lasu. Szybko w trasie jednak plan zrewidowaliśmy, najpierw docierając do pensjonatu - i gdy tylko się tam znaleźliśmy, otoczeni palami, bananowcami i wszelką tropikalna roślinnością, słysząc nic poza śpiewem ptaków, stało się jasne, że na pewno się stąd już tego dnia nie ruszymy!
Cel: Herbaciane plantacje i tropikalna zieleń
Ghatów Zachodnich.
Materiały i metody:*Przejazd Kochin do Munnar, a w zasadzie do Anaviratti – rządowy autobus z dworca KSRTC w Enrakulam: 130 INR, koło 4.5h (z jednym dłuższym postojem). Stawka za prywatne taksówki zaczyna się od 4200 INR.
*Wstępy: Park Eravikulam – 500 INR; Fabryka herbaty w Lockhart Tea Estate – 250 INR os; ogród przypraw, z przewodnikiem (Munnar Spice Palace) - 100 INR.
*Nocleg: Maliyeckal Homestay, Anaviratti- Mankadavu Road, Nr. Govt LP School, 685561 Munnar – 1612/1792 pokój 1/2 os/noc. Urocze, spokojne, i zalane zielenią miejsce jakieś 40 min drogi autobusem (trochę krócej autem) przed Munnar, można tam dość z głównej drogi między Kochin a Munnar (np. wysiadając z autobusu za miejscowością Anaviratti). W cenie śniadania, plus można zamówić kolacje – smaczna, domowa kuchnia południowych Indii (ceny koło 150-225 INR za danie).
*Transport – jako, że byliśmy na odludziu, najwygodniej było nam polegać na całodziennym transporcie zorganizowanym przez właściciela naszego pensjonatu. Na pewno nie była to konkurencyjna oferta, ale była najbardziej dogodna - 3500 INR.
*Waluta: rupia indyjska, INR; 1000 INR = ±50 PLN.
Przebieg: Pasmo górskie Ghatów Zachodnich jest głównym wododziałem Indii. Zatrzymuje letnie monsuny znad morza Arabskiego po zachodniej stronie subkontynentu, tak, że na wschodnie stoki i wyżynę Dekan stosunkowo niewiele dociera. Obfitość wody i klimat tropikalny wspierają wyjątkową bioróżnorodność regionu, dla której ciosem było wprowadzenie przez Brytyjczyków monokultur herbaty i lasów eukaliptusowych (drewno tych drugich służyło jako opał w procesie produkcji herbaty). Niemniej, teraz szmaragdowe rzędy wypielęgnowanych krzaczków herbacianych są główną wizytówką górzystego regionu Munnar.
*
Kolejnego dnia mieliśmy ruszyć z prywatnym kierowcą zwiedzać okolicę. Niestety, w końcu na naszą wycieczkę spadła pokarmowa klątwa, i uziemiła jedną osobę. Mama zostaje więc na rekonwalescencje, ja z Michałem ruszamy zgodnie z planem.
Już kilka kilometrów za Anaviratti zaczynają się pierwsze rzędy cennych, jaskrawozielonych krzaków – porastają całe połacie pagórkowatego terenu. Plantacje należą do prywatnych właścicieli, czasem coś się płaci za wstęp czasem nie, ale wchodzenie na nie bez pozwolenia nie jest dobrze widziane. Nie można się na ten krajobraz napatrzeć, co chwile zarządzam kolejne postoje, robiąc fafnaste zdjęcie herbacianych krzaków.
Ruszamy jednak dalej, by bez zbędnej zwłoki (jak się miało okazać bardzo słusznie – popołudniu lunął deszcz i okolica się mocno zachmurzyła) dotrzeć do
Eravikulam National Park. Był to pierwszy park narodowy Kerali, założony w 1978 roku, w celu ochrony populacji zagrożonej, endemicznego koziorożca -
nilgiritara leśnego. Stanowi część UNESCOwego wpisu Ghaty Zachodnie, i poza pięknymi widokami na herbaciane plantacje i odległe góry, obnażają też bazaltowe, gładkie stoki formujących je skał. Obszar parku udostępnionego do zwiedzania nie jest duży. Przez większy fragment przewozi nas parkowy autobus, do którego z jakiegoś powodu kazano nam, białasom, iść bez kolejki – z czym czyliśmy się cokolwiek niezręcznie. Dalej można jeszcze kawałek przespacerować się wyasfaltowaną drogą, raz po raz spotykając te słynne, zagrożone, ale zupełnie niepłochliwe kozy.
*
Druga część dnia była już dużo bardziej „komercyjna” w charakterze – za punkt honoru każdy kierowca bierze sobie obwiezienie klientów po jak największej liczbie fabryk i plantacji - a że dzień był jeszcze młody, a pogoda się załamała, poddaliśmy się tej procedurze bez większego oporu.
Pierwszy, i faktycznie bardzo ciekawy przystanek przypadł na (jedną z wielu w regionie)
fabrykę herbaty. Jedna z najstarszych w okolicy, i ciągle działających, pozwalała zwiedzającym zobaczyć jak – w czasie rzeczywistym – powstaje materiał na drugi najpopularniejszy (po wodzie) napój świata. Metody, choć technologicznie usprawnione, dalej zaliczane są do tradycyjnego, tzw. „ortodoksyjnego” przetwarzania czarnej herbaty. Widzimy drogę liści od rozpakowywania worków świeżo zebranego surowca z pak ciężarówek, przez wstępne suszenie (więdnięcie), skręcanie na olbrzymich, rotujących maszynach, fermentację (oksydację), suszenie (zatrzymujące proces oksydacji) i w końcu sortowanie, najpierw poprzez mechaniczne wytrząsanie po kamery rozróżniające kolory czarnych liści i jaśniejszych łodyżek. Całość, od zebranego liścia do pakowania do toreb trwa jedynie 22h! Zaskakuje również ilość ręcznej pracy – przenoszenia wielkimi koszami partii produktu od jednej maszyny do drugiej. Koniec wycieczki to oczywiście degustacja, po której można kupić (we wcale niewygórowanych cenach) herbaty z tejże plantacji.
Kolejne punkty można by jednak już sobie spokojnie odpuścić – jednym był przystanek w ogrodzie przypraw i roślin stosowanych w medycynie alternatywnej. Przydziałowy przewodnik oprowadzana między krzaczkami, wyrzucając z ciężkim, indyjskim akcentem i prędkością karabinu maszynowego medyczne nazwy kolejnych schorzeń, na które medykamenty produkowane z tych roślin będą pomocne. Nie był pocieszony faktem, że nic nie kupiliśmy w przystającym do farmy sklepiku. Finalnie stajemy w fabryce czekoladek – gdyby to jeszcze była fabryka kakao, to by to było ciekawe, ale tak - można to całkowicie pominąć. W końcu wracamy do naszej zielonej oazy w dolinie - czas spędzony na tarasie tego zalanego zielenią homestay’u zaliczam do najbardziej relaksacyjnych momentów wyjazdu…