Wstęp: Mężczyznę ponoć poznaje się po tym, jak kończy, oby to nie dotyczyło kobiet… Bo ja mam wielkie problemy z kończeniem relacji z podróży po powrocie do domu. Z kronikarskiego obowiązku należy jednak napisać te kilka wieńczących zdań o bardzo przyjemnym Funchal, stolicy Madery.
Po południu przedostatniego dnia zwracamy auto, tak szybko i sprawnie, że nie spisałam stanu licznika. Nie wiemy więc ile przejechałyśmy stromymi stokami i niekończącymi się tunelami, aczkolwiek zjadło to koło 40l paliwa. Na stolicę zostaje nam mniej więcej 24h, i zaczynamy je od spaceru wzdłuż i wszerz niewielkiego centrum.
Cel: Stołeczne Funchal.
Materiały i metody: *Nocleg: Pokój w hotelu Residencial Colombo, Rua da Carreira 168, centrum Funchal, 62€/noc, tj. 31€ os/noc. Mocno retro wnętrze, ale lokalizacja w centrum bardzo dogodna (o ile nie ma się samochodu – nie ma tu gdzie parkować…).
*Atrakcje: Wstęp do Monte Palace Jardim Tropical – 12€; zjazd w wiklinowych saniach: 30€ /2 os.
*Jedzenie: - Snack Bar Bela 5, R. Bela São Tiago 5A – tanio, bardzo smacznie, lokalnie – miejsce polecane na wielu blogach, i słusznie. Stosunek jakości do ceny nie do przebicia (za 2 dania i napoje zapłaciłyśmy 18€). Uwaga na godziny otwarcia – w środku dnia jest sjesta (16-19).
- Taberna Ruel, R. de Santa Maria 119 (główna, restauracyjna uliczka
Zona Velha) – stołeczny klasyk, ceny średnio-wyższe, jeden kelner wyjątkowo niemiły (ale obsługują po trochu wszyscy) – do jedzenia jednak nie można się przyczepić. Szaszłyk z wołowiny pieczony na laurowym patyku – idealny.
*Bus na lotnisko – 5€, jeździ codziennie, co 0.5-1h, i na lotnisko dojechał wyjątkowo szybko, w mniej niż 25 min.
Przebieg: Kto był w Portugalii kontynentalnej, temu architektura Funchal (jak i zresztą innych miasteczek Madery) nie będzie dziwna ani nowa. Typowe bielenia fasad z kamiennymi podmurówkami i obramowaniami okien i drzwi. Tutejsza starówka nazywa jest
Zona Velha, i zachowała część historycznej, niskiej zabudowy przy wąskich, brukowanych uliczkach. Główna turystyczna arteria to wąska, zamknięta dla ruchu kołowego i pełna restauracyjnych stolików
Rua de Santa Maria. Ma swój początek blisko miejskiego targu i biegnie na wschód, równolegle do linii wybrzeża. Prowadzi do niewielkiego placu z kapliczką Capela do Corpo Santo z końca XV w., a dalej można nią dojść do żółtego fortu São Tiago. Jednym z aspektów niedawnej rewitalizacji okolicy jest projekt artystyczny
Arte de Portas Abiertas (Sztuka Otwartych Drzwi) – gdzie artystów poproszono o zdobienie drzwi i elementów fasad części kamienic, dodając okolicy niesztampowego uroku.
Tak rysuje się centrum na wschód od centralnego rondo-placu Praça da Autonomia, po zachodniej stronie ulice są szersze, deptaki wykładane biało-czarną, portugalską mozaiką, kamienice mają secesyjny rozmach (Kawiarnia Ritz!). Znajduje się tu też gotycka katedra Sé Catedral do Funchal, zbudowana z wulkanicznych bloków wyciętych z Cabo Girão. Na wykończenia nie szczędzono złota, a uwagę zwraca sklepienie w stylu mudéjar – mocno czerpiącego ze sztuki andaluzyjskiego Islamu.
*
Rankiem ostatniego dnia meldujemy się na niewielkim, lokalnym targu
Mercado dos Lavradores. Choć mocno już turystyczny, dalej ma bezpretensjonalny, wyspiarski urok – stosy tropikalnych owoców, cebulki agapantów, kłącza strelicji i sadzonki bananowców, kilka kawiarni, oraz czynna o poranku, ulubiona wśród zwiedzających część rybna. Tutaj zobaczycie jak porcjuje się olbrzymie tuńczyki i spojrzycie w wielkie, mętne oczy złowrogich, głębinowych, czarnych jak smoła pałaszy – lokalnego przysmaku, więdniejącego w restauracyjnych menu jako
espada.
Do kolejnego punktu łapiemy przystępnego cenowo Bolta – za mniej niż 6€ zawozi nas na szczyt wzgórza Monte. Można tam się co prawda dostać biegnącą z nabrzeża kolejką linową – ale jest to znacznie droższa przyjemność (12.50€ od osoby…), a my miałyśmy już w planach kosztowny transport w kierunku odwrotnym (o czym za chwile)…
Monte przyciąga dawnymi posiadłościami oficjeli i arystokracji tej wyspiarskiej prowincji – część zmieniono na luksusowe hotele, inne można zwiedzać. Od samych willi zwykle piękniejsze są ich ogrody, szczególnie popularny jest
Monte Palace Jardim Tropical. Kto był w portugalskiej
Sintrze i mu się tam podobało – tym miejscem też będzie zachwycony. Pięknie zaaranżowana przestrzeń leśnego, tropikalnego ogrodu, z zaskakującymi wystawami współczesnej sztuki Zimbabwe czy ekspozycją kamieni szlachetnych, z replikami terakotowych żołnierzy i małą architekturą ogrodową inspirowaną chińskimi ogrodami, ze stawami pełnymi flamingów, kaczek i złotych karasi. Są też i bardziej portugalskie akcenty – obrazkowa historia na barwnych panelach ceramicznych płytek, szpalery agapantów i mały domek rodem z Santany. Do zejścia na sam dół ogrodu zachęca niewielka kawiarnia, w której serwują wliczoną w cenę biletu lampkę wina madera. Szkoda opuszczać to miejsce!
Opuścić jednak kiedyś trzeba, a jedną z unikatowych atrakcji Madery jest opcja powrotu z Monte na wybrzeże wykorzystując
carros de cesto - wiklinowe sanie. Taki środek transportu od końca XIX wieku zwoził co majętniejszych mieszkańców Monte do centrum Funchal, a i dzisiaj jest niezwykle popularny wśród turystów (i niestety swoje trzeba odstać w kolejce, jeśli chce się z niej skorzystać…) – w jego rozsławieniu mogło pomóc umieszczenie go na liście CNN
7 najfajniejszych opcji transportu publicznego świata. Sanki z siedziskiem na 2-3 osoby ślizgają się na drewnianych płozach po wąskich, asfaltowych uliczkach Monte, ponoć rozpędzając nawet do 40km/h. Kieruje nimi dwóch ubranych na biało
Carreiros w słomkowych kapeluszach i wysokich butach na gumowych podeszwach, służących jako jedyny mechanizm hamulcowy. „Stacja początkowa” jest u stóp kościoła
Nossa Senhora do Monte - w rzutach co 20 minut maszeruje zastęp Carreiros, odbierających wwożone na pace ciężarówki sanie (co jest dużym postępem – kiedyś wnoszono je na górę na plecach…). Sam zjazd dwukilometrową trasą trwa 10 minut, i faktycznie daje dużo frajdy!
Przejażdżka kończy się na obrzeżach Funchal, w Livramento, gdzie obrotni fotografowie czekają na nas z wydrukowanymi zdjęciami (ale za 10€ to podziękujemy…). Do centrum jest dalej ponad kilometr – w którego pokonaniu chętnie wyręczą nas czekające taksówki. My jednak kontynuujemy na piechotę, kończąc przygodę z Maderą bardzo dobrym obiadem w lokalnym barze Bela 5 i pożegnalnym kieliszkiem
ponchy - maderskiego drinka z lokalnego rumu, soku z cytrusów i miodu. Idealne zakończenie świetnego wypadu – nic dziwnego, że Madera bije ostatnio rekordy popularności wśród naszych krajan. Bezpośrednie połączenia lotnicze, umiarkowany klimat, niewygórowane ceny i wspaniała, łatwo dostępna przyroda – kto by się nie skusił?