Wstęp: Pustynia. Choć to tak oczywisty aspekt rzeczywistości Egiptu, jakoś nie jest to pierwsza, ani nawet druga rzecz, o której myślimy planując podróż po tym kraju. Najpierw stają przed oczami piramidy i inne cuda starożytnego państwa faraonów, dalej życiodajna wstęga mitycznego Nilu. Dla wielu będą to też kurorty morza Czerwonego i rafy koralowe. Ostatecznie może pojawi się niejasna wizja kairskiej metropolii. A przecież to pustynia zajmuje ponad 90% powierzchni tego kraju! Co więcej, kilka godzin drogi od Kairu znaleźć można prawdziwe, krajobrazowe, pustynne perełki!
Cel: Czarna i Biała Pustynia w pobliżu oazy Al-Bahrijja (i Al-Bawiti) na Pustyni Zachodniej, egipskiej części Sahary.
Materiały i metody: Trzeba przyznać, że trochę poszliśmy na łatwiznę, wybierając wycieczkę zorganizowaną przez nasz hotel. Na pewno odbiło się to w zawyżonej cenie… Coś, na czym zdecydowanie można by oszczędzić, to przejazd z Kairu do oazy Al-Bahrijja – kursują tu nawet jakieś PKSy (jeszcze lepiej byłoby swoim samochodem – zero posterunków policji po drodze…). Stąd konieczna jest wycieczka autem 4x4, pewnie jednak wyraźnie tańsza. Niestety, jako, że zostawiliśmy to na koniec, a nie chcieliśmy ryzykować, że nie wrócimy na powrotny lot z Kairu do Polski, to zgodziliśmy się na ofertę hotelu – dwudniowa wycieczka kosztowała 110 USD/os, z transportem, wyżywieniem, symboliczną opłatą za wstęp na obszar parku Białej Pustyni i noclegiem.
Przebieg: Wczesnym rankiem odebrał nas kierowca, który eleganckim SUVem miał zawieźć nas do
oazy Al-Bahrijja. Kair magicznie złocił się w promieniach wschodzącego słońca rozpraszanego wszechobecnym smogiem. Kierujemy się za zachód, mijając w oddali majestatyczne piramidy i dziesiątki budowanych w jakimś architektonicznym boomie, ciągnących się kilometrami osiedli identycznych bloczków. Podróż była sprawna, z jednym przystankiem na położnej po środku niczego stacji benzynowej.
*
Po jakichś 4,5 godziny trafiamy do „punktu przerzutowego”, z niewielkim sklepem z rękodziełem (głównie wełniane dywany) i kilkoma „jadalniami” – gdzie przy niskich stołach zasiadają różne grupy wycieczkowe. Po obfitym i smacznym lunczu przejmuje nas dwuosobowa ekipa: kierowca-przewodnik i pomocnik-kucharz, która ładuje nas do sporego jeepa. Pierwszy przystanek -
Czarna Pustynia. Surowe pustkowie, z kilkoma malowniczymi górkami. Zgrabne, piaskowo-brunatne stożki pokryte czarnymi, wulkanicznymi kamieniami – z daleka wyglądają jak ciasta przyprószone kakao… Zatrzymujemy się w standardowym punkcie, gdzie spiesznie wdrapujemy się na jeden z takich szczytów – widoki są nieprzeciętne.
Kolejnym żelaznym punktem takiej wycieczki, który jednak całkowicie można by sobie odpuścić, jest postój przy „źródełkach” – a raczej mizernych, betonowych basenach do których pompuje się wodę z podsaharyjskich głębin. Niektóre mają wodę letnią, inne gorącą – ale choć znaczenie dla okolicznej ludności mają doniosłe, to walory estetyczne – żadne. Jest to wręcz strata czasu, którego nam potem brakowało przy
Crystal Mountain - wzgórzu zbudowanego w całości z kalcytu, którego kryształy opalizują w miałkim piasku. Kiedyś miejsce usłane było wielkimi geodami, jednak turyści nie potrafili poskromić pokusy zabierania ich ze sobą na pamiątkę… I tak to, co widzimy teraz, to już mizerne echo czegoś, co musiało być (patrząc po archiwalnych zdjęciach wygrzebanych w czeluściach Internetu) absolutnie magicznym miejscem…
Tutaj nasz przewodnik zaczął nas nieco pospieszać (po prawdzie, ścigaliśmy się z szybko obniżającym słońcem) – mówił, że przed nami jest jego ulubiony punkt
safari. I faktycznie, proszę państwa – gdy jeep dojechał na skraj doliny (wadi)
Agabat, to był moment, gdy szczęki nam opadły. Późnym popołudniem pochmurne niebo przybrało kolory pastelowych szarości. Monumentalne, żółtawo-kredowe kopuły wyrastały z dna szerokiej piaszczystej doliny, po której, jak mrówki, raz po raz mknęły kolejne jeepy… Absolutnie piękny widok. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się jeszcze na szybkie sandbording, i pospiesznie ruszamy w stronę właściwej
Białej Pustyni.
Nazwę zawdzięcza bogatym pokładom kredy. Miękka skała jest podatna na erozję, i fantastyczne, białe formy – grzybki, kulki, słupki, hopki - wyrastają z przykrytej cienką warstwą piasku równiny. Prześwitujące tam i ówdzie białe łachy wyglądają jak śnieg… Na tle różowiejącego zachodem nieba miejsce wygląda jak coś nie z tej Ziemi. Mówiłam już, że jest pięknie?
W szybko ciemniejącym zmierzchu docieramy do naszego miejsca noclegowego. W przeciwieństwie do większości wycieczek, które wożą ze sobą namioty i cały dobytek, nasz organizator miał namiocik postawiony na skraju Białej Pustynia na stałe. Przy czym był to namiot kuchenno-gospodarczy, my do spania dostaliśmy małe, kolorowe, dwuosobowe namiociki, w którym umoszczono nam materacami, śpiworami i ciężkimi kocami z wełny wielbłąda przytulne gniazdka. Czekając na kolację grzaliśmy się przy ognisku, patrząc w rozgwieżdżone niebo - tak piękne, jak może być tylko nad pustynią. Na ruszcie skwierczały kurczaki, do których kucharz z przewodnikiem wyczarowali prawdziwą ucztę. Wieczór wieńczy krótki występ muzyczny i trochę rozmów o Egipcie i Polsce przy piekielnie słodkiej i mocnej herbacie.
*
Po zaskakująco nie-zimnej nocy (nie poszłabym tak daleko, by powiedzieć „ciepłej” – było pewnie koło 10-12C), wygrzebujemy się z barwnych namiocików na śniadanie, i zaczynamy strategiczny odwrót. Jeszcze kilka przystanków przy co ciekawszych, kredowych figurach (nazywanych to kogutem, to królikiem, to co się komu kojarzy), jeszcze jedno nieciekawe „źródełko” przy Al-Bahrijja, i mkniemy do Kairu, na naszą ostatnią noc przed powrotem do domu.
W wielu miejscach już byłam, nawet kilka pustyni już widziałam, od piaszczystych,
marokańskich ergów po czerwone przestrzenie
jordańskiej Wadi Rum – ale to jest coś zupełnie innego. Jak to nie stało się jedną z top trzech atrakcji tego kraju – to ja nie wiem. Przejściowe problemy z bezpieczeństwem w tym regionie trochę to oczywiście tłumaczą, ale nawet dziś jest to relatywnie rzadko uczęszczany region… Tylko w kraju tak hojnie obdarzonym atrakcjami jak Egipt, miejsce tak bajecznej urody może jeszcze leżeć „poza utartym szlakiem”…