Wstęp: Pierwszy raz leciałam na tak krótkiej, krajowej trasie-lot z Krakowa do Warszawy zajął koło 30 minut. Bez opóźnienia ruszyliśmy z Warszawy do Kairu, i nawet lekko przed czasem wylądowaliśmy na egipskiej ziemi. Ogólnie LOT na plus, przekąski na pokładzie, woda, a na trasie do Kairu nawet kawa i herbata. Tak już nas wytresowali w Ryanairze, że nawet takie drobiazgi wydatnie podnoszą satysfakcję z lotu…
Cel: Kair.
Materiały i metody: *Karta SIM na lotnisku -Vodafone, teoretycznie 26Gb, ważna 15 dni – 350 EGP. Wbrew informacją w przewodniku stanowisko było czynne do późnych godzin nocnych, a nie do 17.00. Innego dnia znaleźliśmy w centrum karty firmy Etisalat, 5Gb, ważne miesiąc – i w bonusie 2 karty sim do użytku – 250 EGP.
*UBER z lotniska do centrum (Downtown) -140 EGP, trzeba wyjść z terminala, przejść przez jezdnię, i zejść po schodach na parking w okolice stanowiska B5 – tam podjeżdżają UBERy.
*Nocleg: Midtown Hotel, 8 Gawad Housny st – 3 noce, w cenie śniadania, pokoje z łazienkami: 2-os z balkonem – 91$, 1-os bez balkonu-79$.
*Waluta:
funt egipski, EGP (arab. geneh, spotykany jest też skrót LE – od
livre égyptienne).
1 PLN = 5 EGP (lub 4 EGP, wahania kursowe są ostatnio spore…).
Przebieg: Lądujemy po 22, przechodzimy błyskawicznie przez odprawę paszportową (mniej niż 5 minut, to mój nowy, pozaunijny rekord) – rzut oka na wydruk e-wizy, szybka pieczątka i Witamy w Egipcie. Potem jak każdy współczesny podróżnik udajemy się po kartę SIM – dość drogo a procedura trwa znacznie dłużej niż odprawa paszportowa (i zawiera skanowanie paszportów i podpisywanie jakichś dokumentów) – no ale ułatwienia płynące z dostępu do Internetu uzasadniają wydatek. Pierwsze i najistotniejsze to oczywiście możliwość zamawiania UBERa, który w Kairze działa bardzo dobrze, choć czasem trzeba poczekać dłuższą chwilę na taksówkę. Niezwykle się te podróże zmieniły – wróciłam pamięcią do swojej pierwszej pozaeuropejskiej przeprawy w
Limie, ponad 10 lat temu… Teraz to wszystko jest takie banalne!
Koło północy lądujemy w hotelu w centrum Kairu – choć opinie były bardzo różne, i generalnie standardy noclegowe w Egipcie mają pozostawiać wiele od życzenia – miejsce jest zaskakująco przyjemne. Przynajmniej nasz pokój – Mamie trafił się od ulicy i nocne trąbienie i hałasy dostające się przez nieszczelne okno już dawały się w kość. Położony na 5 piętrze starej kamienicy, która kiedyś musiała być piękna. Parter zajmuje inny hotel, potem chyba regularne mieszkania, i na szczycie nasze lokum. Klatka schodowa nieco obskurna, ale jest nawet winda, jeździ sobie bez szybu – tylko przy piętrach są jakieś kratowania… Od razu przypomniał mi się fragment książki Petera Hesslera (którą tu jeszcze z pewnością przytoczę), w której opisuje 5 lat spędzone w Egipcie w trakcie i tuż po Arabskiej Wiośnie -przeniósł się tu z żoną, też reporterką, i dwójką małych córeczek. W ich kamienicy na Zamalku (wyspie na Nilu, ekspatowskiej enklawie) też była taka niezapieczona winda, i pewnego razu jedna ze starszych sąsiadek wsadziła głowę przez kratę by spojrzeć w dół, a ktoś zawołał windę… Dekapitacja była natychmiastowa. Hessler pisał, że mieszkając z rodziną w mieście i kraju, przez który przetoczyły się dwie rewolucje, będąc zagranicznym dziennikarzem który jeździł po kraju i zadawał różne pytania, jedną z rzeczy, których bał się najbardziej przez te lata była właśnie ta winda… I zupełnie to sobie wyobrażam…