Pola bitewne nigdy szczególnie mnie nie interesowały, do tej pory zresztą nie byłam na żadnym. I pewnie bym i tu nie trafiła, gdyby nie… serial
Outlander. Oparty na serii książek Diany Gabaldon, łączącej elementy fantasy (podróż w czasie) z fikcją historyczną – i nade wszystko – z romansem. Tuż po końcu drugiej wojny światowej pielęgniarka frontowa, zwiedzając z mężem Szkocję, przypadkowo przenosi się przez kamienny krąg 202 lata wstecz, gdzie zakochuje się w rudowłosym Highlanderze – a wszystko w przededniu jakobickiego powstania z 1745… Serial stał się fenomenem w swojej kategorii, i obecnie podróżowanie szlakiem jego lokacji filmowych jest
de facto odrębną gałęzią szkockiej turystyki. Choć zanim przyjechałam do Edynburga tylko gdzieś mignął mi na Netflixie – będąc na miejscu musiałam przekonać się o co cały ten ambaras. A że jestem wysoce „podatna” na seriale, i ten mnie złapał na haczyk. Co więcej, żeby wykrzesać odpowiedni entuzjazm u Mamy – i ją namówiłam na zapoznanie się z serią. Inokulacja przebiegła wzorowo i było już wiadomo, że nie przejedziemy przez Inverness nie zatrzymując się na położonym kilka kilometrów od tego miasta polu bitewnym
Culloden - miejscu najtragiczniejszej walki powstań jakobickich, jednej z czarniejszych kart historycznych potyczek między Szkotami i Anglikami, a także ostatniej regularnej bitwy toczonej na stałym lądzie Wielkiej Brytanii.
*
Culloden Moor jest rozległą, podmokłą, torfową łąką, porośniętą polnymi kwiatami, ostami – rośliną-symbolem Szkocji, wrzosami i wrzoścami. Wiatr muska wysokie trawy, na obrzeżach pasą się długowłose krowy - kolejny niezaprzeczalny znak, że jesteśmy w Szkocji. Cisza, słońce, spokój – ciężko wyobrazić sobie makabryczne wydarzenia, które miały tu miejsce
14 kwietnia 1746 roku. Na dwóch krańcach maszty z niebieskimi i czerwonymi flagami wyznaczają odpowiednio linię frontu jakobickich powstańców i angielskich
Czerwonych Płaszczy (ang. Redcoats, od koloru ich munduru). Przez otwarte pole wykoszono ścieżki, prowadzą one do kamiennej wieży – pomnika. Masowe groby jakobitów wyznaczają proste głazy z wyrytą nazwą klanu, z którego pochodzili - nic więcej…
*
Te tragiczne wydarzenia miały miejsce niemal 40 lat po podpisaniu Unii realnej między Szkocją a Anglią, i były ostatnim aktem rebelii toczących się, z różną intensywnością, jeszcze przed połączeniem tych dwóch narodów w jedno państwo. Z punktu widzenia Szkocji nigdy nie było to „małżeństwo” z miłości (choć też nie z przymusu) – Unię w 1707 zawarto przede wszystkim dla pieniędzy. Jednak zyski z otwarcia kolonijnych rynków Nowego Świata czerpała garstka arystokracji, nowobogackich przedsiębiorców i handlarzy, niższe klasy społeczne nigdy nie były zachwycone pomysłem, a niezadowolenie rosło z nakładaniem wysokich akcyz i podatków i utratą niezależności po rozwiązaniu szkockiego parlamentu.
Rosnącej rzesza Szkotów upatrywała remedium dla całej sytuacji w ruchu
Jakobitów. Kim byli? Określenie wywodzi się od słowa
Jakobus, będącego łacińskim odpowiednikiem imienia Jakub, a podręcznikowo był to ruch polityczny w XVII I XVIII wiecznej Szkocji i Anglii, którego celem było przywrócenie na tron brytyjski katolickiej linii dynastii Stuartów. Jednak szerokie poparcie dla sprawy jakobickiej nie miało tak na prawdę wiele wspólnego ani z szacunkiem do czy lojalnością samej dynastii (jej rządy były na tyle uciążliwe, że w wyniku
Chwalebnej rewolucji z 1688 Jakub VII/II został przepędzony z tego tronu…), ani podłoża religijnego – choć miano nadzieję, że powrót Stuartów przyniesie tolerancję religijną tak dla katolików, jak i członków Episkopalnego Kościoła Szkocji. A więc nie sprawa sukcesji, a pospolity nacjonalizm i niezadowolenie z Unii pchały ludzi do przyłączenia się do sprawy. Miano nadzieję, że powrót „szkockich” królów na tron poprawi sytuację, a może nawet pozwoli Szkocji uzyskać niepodległość. Jednak biorąc pod uwagę zapatrywania samych Stuartów wiemy niemal na pewno, że tak by się nie stało – marzył im się tron zjednoczonego Królestwa, i bardzo prawdopodobne, że tak jak ich przodek, Jakub VI/I, tuż po jego objęciu opuściliby Szkocję i wygodnie rozsiedli w Londynie. Z kolei niechęć brytyjskiego parlamentu do powrotu Stuartów na tron też miała racjonalny wymiar. Stuarci hołdowali boskiemu prawu królów i modelowi monarchii absolutnej, co nie licowało z podówczas już niemal półwieczną tradycją monarchii parlamentarnej (wprowadzonej
Act of Settlement, Ustawą o następstwie tronu z 1701). Powrót Stuartów byłby realnie krokiem wstecz w rozwoju nowoczesnego, oświeceniowego państwa, w którym dzierżenie władzy wynikało z woli ludu, a nie Boga…
Sprawy nabrały rozpędu w 1745 roku – w Szkocji wylądował książę Karol Edward Stuart -
Bonnie Prince Charlie, wnuk wygnanego w 1688 Jakuba VIII/II. Obiecując rychłe i znaczące wsparcie Francji w jego wojennej misji (które nigdy do końca się nie zmaterializowało), pozyskał poparcie wielu klanów szkockich górali (i innych przeciwników rządzącej, hanowerskiej dynastii). Ruszyli na południe, wygrali kilka bitew, w końcu jednak wrócili pod Inverness. Choć od początku XVIII wieku było kilka mało udanych powstań pod jakobicką banderą, dopiero to z 1745 roku miało szanse się powieść. A jednak, to ono najbardziej spektakularnie upadło, przynosząc kres sprawie jakobickiej, a częściowo również tradycyjnemu stylowi życiu Pogórza.
Krwawa, finalna walka trwała tu mniej niż godzinę. Dowodzeni przez księcia Cumberland Anglicy roznieśli wycieńczonych Jakobitów. Rannych i jeńców przeważnie dobijano – szacuję się, że łącznie 1500-2000 Jakobitów straciło życie, w porównaniu do tylko 50 ofiar po stronie angielskiej. Tych których nie zabito wtrącono do więzienia lub sprzedano w niewolę do kolonii amerykańskich. Wkrótce zaczęły się surowe represje na całym obszarze północnej Szkocji - zdelegalizowano system klanowy, a we wsiach i miasteczkach rozpoczęła się nagonka na pozostałych przy życiu jakobitów. Zakazano noszenia ludowego stroju z tartanu, mówienia w języku gaelickim, posiadania broni, grania na dudach. Wiele z tych zakazów pozostawało w mocy przez ponad 30 lat.
Ta przejmująca klęska nadała całej sprawie romantycznego tragizmu, który jak się temu przyjrzeć, brzmi niezwykle znajomo – w końcu jesteśmy narodem, któremu romantyzowanie nieudanych powstań jest szczególnie bliskie. Rehabilitacja kultury Pogórza zaczęła się już pod koniec XVIII wieku. Nie tyle nadeszła odwilż, co wręcz renesans. Wiersze Burnsa i powieści Scotta stworzyły liryczną wizję walecznych i szlachetnych górali, i połączyli ich duchowo z intelektualistami z nizinnego Glasgow i Edynburga. Poezją i prozą spojono niejednolite społeczeństwo w jeden mityczny, szkocki naród, którego symbolami stały się atrybuty Pogórza. 70 lat po rebelii król Jerzy IV Hanowerski wystąpił podczas oficjalnej wizyty w Edynburgu w tartanowym kilcie, a kilka dekad później Królowa Wiktoria kupiła pałac Balmoral w Szkocji, który od tego czasu pozostają ulubioną letnią rezydencją brytyjskich monarchów.
Pojawia się wręcz taka przewrotna myśl – co jeśli to dzięki tej właśnie porażce, i wszystkim fatalnym konsekwencjom w połowie XVIII wieku, mamy teraz, w XXI wieku, całe szaleństwo szkockich tartanaliów – kraciastych szalików, kiltów, tańców i dud? Bo czy bez tej romantyzowanej tragedii i całej literacko-artystycznej weneracji która potem nastąpiła, szkocka tożsamość nie rozmyłyby się po cichu w homogenizowanym globalizacją świecie? Nie odeszłaby bez echa do lamusa lub dogorywała w etnograficznych muzeach? Czy byłaby równie żywa, dumna i rozpoznawalna na całym świecie jak jest teraz?
Informacje praktyczne:*Z centrum Inverness można tu dojechać transportem publicznym, np. autobusem nr 27; bilet dzienny na komunikacje miejską (strefy 1/1A) – 4.30£.
*Bilety wstępu: Samo pole bitewne można zobaczyć za darmo. Wstęp do
Visitor Centre jest płatny – 14£. W środku jest wystawa przedstawiająca przyczyny, przebieg i konsekwencje starcia pod Culloden, opowiedziana równolegle z perspektywy szkockiej i angielskiej. Eskpozycja jest ciekawa i obszerna, ale nie wiem czy warta swojej ceny. Z biletem możemy dodatkowo wziąć udział w spacerze z przewodnikiem (organizowane co ok. godzinę) po polu bitewnym, oraz załapać się na jeden z pokazów – nam trafiło się drapowanie typowego stroju mieszkańców Pogórza z długiego
pledu.
Miejscem zarządza National Trust for Scotland (inna organizacja niż ta doglądająca np. Zamku w Stirling czy Edynburgu), również oferuje
członkostwo (£63.00£/rok), z którym wstępy do ich obiektów są darmowe.