W Szkocji lato w pełni, rozpoczął się więc sezon odwiedzin. Przyjazd Mamy stałą się doskonałą okazją do przedłużonego wypadu „za miasto” – naszym celem są Orkady. Choć z Edynburga latają tam bezpośrednie samoloty linii Loganair, ceny w sezonie wakacyjnym zwalają z nóg – lot w jedną stronę to średnio między 150 a 200₤, co za dystans nieco ponad 330-kilometrowy jest rozbojem w biały dzień.
Dlatego też, hołdując zasadzie „podróż tez jest celem”, zamiast powietrzem, ruszyłyśmy lądem i wodą na przedłużony weekend – startując w piątek po mojej pracy, pociągiem do
Inverness - pierwszego przystanku na naszej drodze.
*
W promieniach późno-popołudniowego słońca (o tej porze roku jasno jest tu jeszcze po 22!) docieramy na miejsce. Kilka uliczek centrum, „Wiktoriańskie” proto-centrum handlowe (i kilka zupełnie współczesnych), kilka wiekowych kościołów, jeden nie bardzo stary zamek. Przez środek miasta przepływa rzeka Ness - zbieżność nazw nie jest przypadkowa. Ten ledwie 10-kilometrowy ciek wodny wypływa z położonego nieopodal, najsłynniejszego jeziora Szkocji -
Loch Ness, gdzie niektórzy dalej wypatrują tajemniczego potwora…
Miasto może jest niewielkie, ale ma całkiem dostojną metryczkę - już w VI w. n.e. było silnym ośrodkiem Piktów (ludu o korzeniach przedindoeuropejskich i celtyckich). W średniowieczu stał tu zamek (dawno zburzony), w którym zgodnie z legendą Makbet miał zabić Duncana – historia, która zainspirowała najsłynniejszą sztukę Szekspira.
Co jednak istotniejsze, Inverness jest stolicą regionu
Highlands, którego nazwę czasem tłumaczy się jako
Pogórze. Nie wiem, czy jest to najszczęśliwsze tłumaczenie, ale nie spotkałam się z lepszym... Ta skąpo zaludniona kraina wygłagodzonych lodowcem, porośniętych wrzosami pagórków przecinanych dolinami i jeziorami skupia w sobie większość legendarnego wręcz piękna Szkocji. Jej przeciwieństwem są
Lowlands -
Niziny. Podział na te
dwie krainy jest tak geograficzny, jak i kulturowy – przynajmniej od średniowiecza rysowały się między nimi wyraźne różnice. Na terenie Pogórza przez wieki dominował celtycki język
gaelicki, na Nizinach mówiono
scots (lallans, lowland scots), językiem blisko spokrewniony z angielskim (lub wręcz jego dialektem, jak chcą inni). Na Pogórzu do połowy XVIII wieku zasadniczą formą organizacji społecznej były
klany, był to więc jeden z ostatnich regionów północnej Europy, gdzie taki system się utrzymał. Mieszkańcy Pogórza nosili też charakterystyczne stroje z kraciastych,
tartanowych pledów przewiązanych w pasie tak, że dolna część tworzyła rodzaj spódnicy, zaś górna była zwykle udrapowana na różne sposoby wokół lub przepasując ramiona – następnego dnia mogłyśmy zobaczyć pokaz zakładania takiego stroju w Visitors Centre koło Culloden. Ten właśnie strój zainspirował dużo późniejszy, bo XIX-wieczny wynalazek, jakim jest
kilt.
Co jest dla wielu zaskoczeniem, przez wieki mieszkańcy Nizin (i Anglicy…) mieli do
Highlanders, „Górali” stosunek dość pogardliwy, uważali ich za dzikich, nieujarzmionych, skorych do bójki i kradzieży, niechlujnych i leniwych. W pierwszej połowie XVIII wieku, na fali jakobickich powstań (o których jeszcze będę pisać!) widzieli w nich wywrotowców, wręcz terrorystów. A jednak, w ironicznym zwrocie historycznych wydarzeń – dzisiaj właśnie symbole kultury Pogórza –tartany, dudy, berety – są tym, co najbardziej kojarzy nam się ze Szkocją…
Informacje praktyczne:*Pociąg z Edynburga do Inverness (OW): 16.70£, ok. 3,5h. Kupowane z 3-tygodniowym wyprzedzeniem (cena biletów rośnie im bliżej daty wyjazdu). Mało intuicyjnie - bilety na pociąg ScotRail na tej trasie jest znacznie droższy, niż na ten odcinek trasy pociągu LNER z Londynu do Inverness (nasza opcja).
*Nocleg Inverness: Black Isle Hostel, 47-49 Academy Street – bardzo centralna lokalizacja. Rezerwacja przez Hostelswrold, lóżko w sali 6-soosbowej - 29£/os.
Jest to sporo, ale w tym sezonie wakacyjnym ceny noclegów w Szkocji zrobiły się dość abstrakcyjne – praktycznie nie sposób znaleźć prywatny pokój (na jedną noc), w popularnym turystycznym mieście, za mniej niż 80-100£. Czasem prywatne pokoje w hostelach są tańsze, ale dostępność jest mocno ograniczona i na takowy już się nie załapałyśmy.
*Jedzenie: Blisko naszego hostelu jest prowadzony przez tych samych właścicieli Pub Black Isle – w którym podają rzemieślnicze piwa browaru o tej samej nazwie, oraz bardzo przyzwoitą pizzę; do tego ma przyjemny „ukryty” ogródek na dachu.
Na śniadanie warto przejść kawałek do popularnej piekarni – The Bakery – chyba pierwsza otwarta w mieście (od 6 rano); poza bochenkami i słodkimi wypiekami serwują bardzo dobre kanapki i kawę.