Moja kariera naukowa ponownie wygnała na mnie na półroczny staż badawczy, ponownie na Wyspy Brytyjskie – skąd
jak poprzednio zamierzam serwować Wam „Raporty” – czyli relację z weekendowego zwiedzania bliższej i dalszej okolicy. Tym razem jednak trafiłam do
stolicy Szkocji - Edynburga. I jest to zdecydowanie ciekawszy rozwój wydarzeń, bo maleńkie Cambridge przejadło mi się szybko, a i jakoś mniej było do zwiedzania w okolicy (poza Londynem, do którego regularnie się udawałam gdy potrzebowałam pooddychać wielkomiejskim powietrzem).
Na początku oczywiście przejść trzeba było wszystkie bolączki związane z przeprowadzką, z czego najgorszym - i nowym - dodatkiem była
wiza do UK. Poprzednio, gdy kraj był ciągle w Unii, po prostu przyjechałam, pracowałam, i wróciłam, teraz jednak musiałam przejść przez całą, długą procedurę wizową, która zaczyna się (w przypadku takich staży badawczych) od zorganizowania
Certificate of sponsorship od uczelni przyjmującej. Do tego trzeba było dostarczyć m.in. dwie pisemne referencje czy skan dyplomu doktorskiego (bez doktoratu nie można nawet ubiegać się o tego rodzaju wizę typu
Sponsorded Researcher Temporary Work – Government Authorised Exchange). Po otrzymaniu tego certyfikatu dopiero ubiegamy się o wizę, i tam są kolejne kwiatki. Trzeba było przedstawić m.in. zaświadczenie o posiadaniu nieprzerwanie, przez miesiąc przed składaniem wniosku, min. 1270£ na koncie oszczędnościowym, oraz wpisać (z datami wjazdu i wyjazdu) WSZYTSKIE zagraniczne podróże poza Unię, USA i Australię, z ostatnich 10 lat… Hahaha… Spisywałam je patrząc na Geobloga, a pewnie i tak coś pominęłam… No i oczywiście trzeba za tę przyjemność zapłacić - bagatela 304€. Widziałam, że po Brexicie powrócą wizy, ale nie przypuszczałam, że proces będzie tak upierdliwy – prześwietlanie aplikantów jest o tyle absurdalne, że turystycznie wjeżdża się tu na paszporcie, więc gdyby ktoś chciał nielegalnie tu mieszkać i pracować - taka droga dostania się na Wyspy wydaje się sporo prostsza... Że też Szkocja jednak nie opuściła Zjednoczonego Królewska po swoim ostatnim referendum - całego zamieszania można by uniknąć (62% Szkotów głosowało za pozostaniem Unii Europejskiej)…
***
Potem przyszedł czas na szukanie mieszkania, co również było lekko traumatyczne. Ceny są mało przyjazne, pokoje od 450-700£ za miesiąc - jednak już trochę nie chce mi się stać w kolejce do kuchenki i dzielić łazienki, a i stypendium jest na tyle wysokie, że mogłam rozglądać się za mieszkaniem. Jednak pół roku to za dużo na wynajem krótkoterminowy, ale też nikomu nie uśmiecha się wynajmować na taki okres mieszkań, które normalnie znajdują długoterminowych lokatorów (tj. na minimum rok) – więc sprawa była dość beznadziejna. Ostatecznie udało mi się wynająć mini-studio, z łazienką i aneksem kuchennym, ale współdzieloną pralką i korytarzem. Wygląda to na większe mieszkanie podzielone na mini-apartamenty pod wynajem krótkoterminowy, które - może przez pandemię - łatwiej było wynajmować na dłuższe okresy, i potem tak zostało. Jest malutkie, ale dobrze zlokalizowane – przy głównej trasie między centrum miasta a kampusem
King’s Buildings, gdzie znajdują się główne budynki
School of Biological Sciences Uniwersytetu Edynburskiego, a.k.a. – moje mojego miejsca pracy na najbliższe pół roku. Cena - 900£ z rachunkami - plasuje się między wypasionym pokojem z prywatną łazienką (tzw. en-suite) a najtańszymi kawalerkami (one bedroom, od ok. 1000-1200£).
Ogólnie ceny wynajmu nieruchomości są w UK dość wysokie, i to nawet z perspektywy osób tu zarabiających (stąd tak popularny jest wynajmem pokoi, nawet u osób sporo po studiach, z normalnymi, etatowymi pracami), zaś standard przeciętny. Chociaż muszę powiedzieć, że tutaj jest dużo lepiej niż było w Cambridge, gdzie praktycznie niemożliwością było znalezienie mieszkania bez wykładziny i oddzielnych kurków na ciepłą i zimną wodę (tutaj, w przeciwieństwie do Anglii, baterie z mieszaczem wody się przyjęły…).
***
Na koniec jeszcze wspomnę słowem o
transporcie publicznym w Edynburgu, z którym szybko przyszło mi się zaznajomić, choć nie mam o nim w pełni dobrego zdania. O ile sieć autobusów
Lothian Buses jest rozbudowana, tak nigdy nie jeżdżą one o czasie. O tramwajach nie można powiedzieć, żeby była ich sieć, to bardziej jak metro w Warszawie (choć jeszcze mniej rozbudowane), przydają się na specyficznej trasie z zachodu miasta (także lotniska) na wschód (aż do portu). Bilet jednokrotnego przejazdu kosztuje 1,80₤, całodzienny 4,40₤ (nocne przejazdy są droższe). Bilety okazuje się kierowcy przy wchodzeniu do pojazdu – lub je się wtedy kupuje. Plusem jest opcja płacenia zbliżeniowego kartami, które co więcej powinny dostosowywać taryfę do przejazdu – tzw. TapTapCap, czyli po kupieniu kilku przejazdów automatycznie przechodzimy na bilet dzienny lub tygodniowy, i już więcej nie dopłacamy. Sieciowe bilety okresowe można ładować na tzw. Raidcard (wydanie 3₤), bilet tygodniowy to 20₤, miesięczny - 60₤. Osobna historia to dojazd do położonego 13km od centrum lotniska, które obsługują zarówno tramwaje (droższa opcja!) lub autobusy Airlink i Skylink. W tych ostatnich przejazd OW to 4,50₤, RT: 7,50₤ i „Day network” (m.in. Lothian, Lothian Country, East Coast Buses, Airlink, Skylink and Edinburgh Trams) -10₤ (ceny dla osoby dorosłej).