Wstęp: To stanowisko archeologiczne zawsze było w czołówce najchętniej zwiedzanych, meksykańskich zabytków, ale wciągnięcie go na listę „Siedmiu Nowych Cudów Świata” wystrzeliło je do światowej czołówki. Nie jest to ani największe, ani najbardziej typowe, ani najważniejsze z prekolumbijskich stanowisk Majów, ale jest spore, ładne zachowanie i dogodnie położenie o kilka godzin jazdy z kurortów Rivera Maya, co uczyniło z Chichen Itza ambasadora prekolumbijskich ruin Ameryki Środkowej. Z tego powodu zwiedzają go tysiące turystów dziennie – i jedyny sposób, by zobaczyć je w jakimkolwiek spokoju to przybyć tu na samo otwarcie, na 8 rano. Tak też i my uczyniliśmy, łapiąc pierwsze
colectivo z Valladolid – wraz z kilkoma innymi pasażerami byliśmy faktycznie pierwszymi osobami u bram – chyba takiego wyniku jeszcze nie miałam!
Cel: Jeden z siedmiu Nowych Cudów Świata -
Chichen Itza.
Materiały i metody:*Transport: Przejazd z Valladolid do Chichen Itza – 40 MXN, colectivo, ok. 40 minut. Przejazd z Chichen do Meridy – 125 MXN, autobusy Oriente odjeżdżają sprzed centrum turystycznego o pełnej godzinie, co godzinę – podróż trwa jednak ponad 2,5h, bo zamiast autostradą, autobus wlecze się boczną drogą, przez wszystkie wioski i wioseczki…
*Wstęp do Chichen Itza: Inflacja cen biletów jest widoczna w każdym miejscu w Meksyku, ale to co się wyprawia w Chichen to już prawie zbrodnia. Przy czym rosną głównie ceny podatku stanowego (486 MXN), a bilet wstępu dla rządowego zwierzchnika wszystkich stref archeologicznych Meksyku to ledwie 85 MXN (praktycznie do wszystkich stanowisk tyle samo) – razem daje to rekordowe 571 MXN! Stan Jukatan chyba chce w ten sposób odciąć swój kawałek turystycznego tortu, którego lwia część trafia do stanu Quintana Roo, gdzie znajdują się wszystkie, kurortowe miejscowości…
Na miejscu są płatne przechowalnie bagażu, 100 MXN.
*Wstęp do cenoty Ik Kil – 150 MXN/os, w cenie kapoki i szafki. Choć jest dość blisko Chichen, bez własnego transportu nie jest się tu tak łatwo dostać. Taksówka z Chcihen kosztuje 80 MXN.
*Waluta: Peso meksykańskie, MXN = ok. 0,20 PLN, 1 PLN = 5 MXN.
Przebieg: Chichen Itza było na początku miastem czysto majańskim, i to jednym z tych, które prosperowały jeszcze na końcu okresu klasycznego i na początku post-klasycznego tej kultury (o majańskiej chronologii pisałam więcej
TU). Porzucono je jednak, z nieznanych powodów, pod koniec IX wieku, i ponownie zaludniono w X. Tym razem jednak populacja była mieszana – po najeździe prawdopodobnie Tolteków z środkowych obszarów dzisiejszego Meksyku, wielkich budowniczych Tuli. Oni zapewne przynieśli w te regiony kult Pierzastego Węża, Quetzalcoatla, którego Majowie zwali Kukulkanem. Tu jego wizerunki sąsiadują z Chaakiem, bogiem deszczu. Po jakimś czasie rozwoju Chichen porzucono, sporo przed Konkwistą. Dzięki temu kolejni, hiszpańscy najeźdźcy nie zrównali go z ziemią, nie rozkradli wszystkich kamieni na swoje nowe kościoły i hacjendy. Stanowisko całkiem dobrze się zachowało, choć niemal idealny stan centralnej piramidy -
El Castillo, jest po części wynikiem rekonstrukcji. Ta proporcjonalna i elegancka budowla była poświęcona Kukulkanowi, a jej wymiary, liczba schodów i paneli – wszystko ma symboliczne znaczenie związane z kalendarzem Majów i Tolteków.
Mieliśmy szczęście być w śród kilkudziesięciu pierwszych osób, które weszły tego dnia na teren Chichen Itza – jest on na tyle spory, że małe grupki rozpierzchły się po bokach, i nic nam nie zakłócało tego pocztówkowego widoku – ani zwiedzający, ani nagabywania sprzedawców pamiątek, którzy dopiero powoli rozkładali swoje stragany. I robi to wielkie wrażenie! Z radością dopisuję do swojej prywatnej listy ten szósty z odwiedzonych przeze mnie Nowych Cudów Świata – do skompletowania lista zostaje mi teraz już tylko Taj Mahal…
O tej porze ludzie krążyli po głównym placu – przy platformach z reliefem czaszek i ołtarzem z reliefami jaguarów i orłów, czy klaskali(testując niezwykłą akustykę) na największym znanym boisku do gry w pejotę. Była to gra od której wywodzi się współczesną piłkę nożną (bo nie można było używać rąk do podawania piłki), ale celem było wrzucenie piłki prze okrągłe ringi, zawieszone wysoko nad ziemią. No i bardzo możliwe, że kapitan, lub cała przegrana drużyna była składana w ofierze…
Ostatnia spora budowla przy tym centralnym placu to wielka Świątynia Wojowników, w której widoczne są wpływy sztuki Tolteków – układ ma odpowiadać głównej platformie w Tuli. Obok jest las kolumn, i gdy poszliśmy gubić się w ich gąszczu straciliśmy większość zwiedzających w oczu. Południową część kompleksu zwiedzaliśmy prawie zupełnie sami. Dla siebie mieliśmy „Grobowiec czarownika”, czy
El Caracol, „Ślimak” – prawdopodobnie obserwatorium, okrągłą wieżę z okienkami z każdej strony. Tak samo przy „Kościele” i otaczających go budynkach, o delikatnych, ażurowych zdobieniach w stylu Puuk – krainy nieco no południe stąd, której częścią jest niezwiedzane niestety w trakcie tej wyprawy Uxmal.
Koniec końców, miejsce nam się bardzo podoba – choć faktycznie, gdy koło 10 wzbierały tłumy – a my już powoli wychodziliśmy – robiło się tłoczno. Wiele osób uważa Chichen za przereklamowane – jednak przy tak zaplanowanym, porannym zwiedzaniu było naprawdę ciekawe. Więc podepnę się pod słowa pisarza Carriere:
Chichen Itza warto zobaczyć właśnie dlatego, że jest skomplikowane, rozmaite, rozproszone, świetliste, a przez to niepokojące, dwuznaczne. Różne kultury spotykały się tutaj, starły się ze sobą, pomieszały. Lubię patrzeć, jak cienie ślizgają się po kamieniach, jakby chciały znowu oddać im głos. Zawsze, z wygodnictwa, skłonni jesteśmy upraszczać przeszłość innych ludów, ale przesłania, które tu do nas docierają, są zmącone, mimo suchości i jasności powietrza. Nie mamy tu do czynienia z rysunkiem architekta ani snem urbanisty, jesteśmy w miejscu, gdzie działa się historia.
Alfabet zakochanego w Meksyku, J.C. Carriere
*
Nim ruszyliśmy dalej, do Meridy, chcieliśmy się jeszcze ochłodzić w jednej z popularniejszych, pobliskich cenot
Ik Kil - w przeciwieństwie do tych, które zwiedzaliśmy koło Valladolid, ta była otwarta – i jest faktycznie inne doznanie. Masa zieleni wlewa się jak wodospad do środka, a szeroki snop światłą oświetlał jej granatowe, głębokie na kilkadziesiąt metrów wody. Odwiedzanie cenot to jedna z najprzyjemniejszych (choć już nie najtańszych) rozrywek na Jukatanie!