Wstęp: Europa od jakiegoś czasu jest u mnie nisko na liście podróżniczych priorytetów, głównie na półce „na emeryturę” – na razie swoje ograniczone zasoby czasowo-finansowe staram się inwestować w bardziej egzotyczne i wymagające wojaże. Wiele już wszak zwiedziłam, a ostatni punkt, który chciałam zobaczyć prędzej niż później – czyli Islandię – odwiedziliśmy właśnie
w tym roku. Co nie znaczy, że wcale po Europie nie jeżdżę – są przede wszystkim dwa rodzaje okoliczności łagodzących, w których zwiedzam Stary Kontynent: naukowe konferencje i odwiedziny u przyjaciół. Często są to powroty do miejsc, które już widziałam, jednak tym razem wizyta u przyjaciółki zaprowadziła mnie do wcześniej nigdy nie zwiedzanej przeze mnie
Finlandii. Jako, że podróż miała charakter głownie towarzyski, to nie dawała czasu na standardowe pisanie bloga na bieżąco- ale teraz wracam z zaległą relacją.
Cel: Finlandia – głównie wschodnia część kraju, zaczynając od
Joensuu, stolicy Keralii Północnej.
Materiały i metody: *Lot: Lufthansa, Kraków – Monachium- Helsinki – Frankfurt – Kraków: 450 PLN. *Pociąg Helsinki – Joensuu – ponad 4,5h, ok. 30 EUR – kupowane z wyprzedzeniem są tańsze. Gdybym czekała z tym do dnia wyjazdu zapłaciłabym 41 EUR, a gdybym zabookowała bilet nieco wcześniej – cena mogłaby być na poziomie 22 EUR – więc planując podróż fińskimi kolejami naprawdę opłaca się wcześniej kupować bilety. *Sauna nad brzegiem jeziora w Joensuu (Joensuun Jääkarhut ry) – 7 EUR, nieograniczony czas korzystania. Na miejscu jest szatnia i małe skrzyneczki na kluczyk, żeby schować cenne przedmioty. Wszystko jest samoobsługowe – za wstęp płaci się w automacie (można płacić kartą).
Przebieg: Na dwa dni przed lotem, gdy wszystko było już prawie gotowe do drogi, nieoczekiwanie dopadło mnie… starzenie. Postrzał w plecach taki, że nie mogłam się wyprostować ani ruszyć, a siedzenie w samolocie, pociągu, trekkingi i inne zaplanowane rzeczy wydawały się kompletnie nieosiągalne…. Po dwóch dniach grzecznego leżenia w łóżku i na silnych lekach przeciwzapalnych sytuacja na tyle się jednak unormowała, że mimo wszystko odważyłam się ruszyć w drogę. Dalej jednak nie było dobrze, więc ambitne plany kilkugodzinnego przejazdu na dalszą północ, intensywnych trekkingów i spania pod namiotem na karimacie trzeba było mocno zrewidować. Skupiliśmy się więc na krótszych i dłuższych wypadach za miasto, i zmieniliśmy miejsce naszej najważniejszej planowanej atrakcji…
*
Joensuu zdecydowanie nie jest miastem, które turyści wybierają na swoje pierwsze spotkanie z Finlandią – poza szlakiem największych atrakcji, niezbyt ciekawe architektonicznie, za dalekich, wschodnich rubieżach. Niemniej, jest to prężny ośrodek akademicki, co ściągnęło tu na dwuletni kontrakt moją przyjaciółkę, a teraz i mnie – z towarzyską wizytą. Miasto jest położone ponad 400 km na północny wschód od Helsinek, blisko Rosji, na skraju fińskiego pojezierza, wśród lasów tajgi – to (i lokalizacja Europejskiego Instytutu Leśnego) dało mu przydomek „Leśnej stolicy Europy”. Założone w połowie XIX wieku przez rosyjskiego Cara było miastem manufaktur, tartaków i handlu rzecznego – ale nie za wiele się ostało z tej historycznej spuścizny – kanał, kilka drewnianych domków, kilka kościołów. Teraz jest to dość spore (jak na Finlandię) i dość nowoczesne miasto, w które życie wnosi spora populacja studentów.
Joensuu było punktem wypadowym do dalszych i krótszych wycieczek, i tutaj też spędziliśmy większość wieczorów tego którego wyjazdu, oddając się wielu typowo fińskim atrakcjom. A więc nie zabrakło wyjścia do pubu – Finowie znani są z zamiłowania do wyskokowych trunków (i niestety również ponoć z ich nadużywania…). Choć po prawdzie – sama czynność wychodzenia z domu w celu spożywania alkoholu nie jest szczególnie fińska. Wręcz przeciwnie, Finowie mają swoje
Kalsarikänni - które można przetłumaczyć jako „gaciopicie” – czyli siedzenie (często w pojedynkę) w domu, w bieliźnie lub innym niewyjściowym stroju, i picie lub wręcz upijanie się bez zamiaru wychodzenia na zewnątrz. Jest to forma relaksu bez zobowiązań i oczekiwań, do której teraz często dołącza Netflix i inne platformy VOD. Cóż, Duńczycy mają swoje
hygge, a Finowie
kalsarikänni… ;)
Inna, wcale nie oczywista forma spędzania wolnego czasu to zakupy produktów z drugiej ręki – są całe sklepy-pchle targi, gdzie można kupowane nie tylko używaną odzież, ale także zabawki, ceramikę, książki i płyty a nawet meble. Małgorzata Sidz określiła w swojej książce Finów jako społeczeństwo „post-konsumpcyjne”, dbające nabożnie o segregację odpadów i chętnie kupujące używane produkty dobrej jakości. Wśród nich bardzo popularne są produkty fińskich marek, z których najważniejsze to odzieżowy potentat Marimekko (ich charakterystyczne, kwieciste printy są wszędzie), Iittala produkująca szkło artystyczne i użytkowe i Arabia, produkująca ceramikę artystyczną i użytkową, w tym słynne kubki z Muminkami.
Jednak nic nie jestem bardziej fińskie niż
sauna! Jako, że jestem fanem sauny i jej regularnym bywalcem w zimowych miesiącach, to i w trakcie tego krótkiego pobytu w światowej stolicy saunowania takiej wizyty nie mogło zabraknąć. W Finlandii sauna jest podstawowym prawem człowieka, dlatego też sauny można znaleźć wszędzie. Prywatne - przy letniskowych domkach
mökki, w domach i mieszkaniach (moja przyjaciółka też ją ma w swojej kawalerce!), ale też publiczne - na uczelniach, w zakładach pracy, w blokach, czy po prostu „miejskie” sauny nad brzegiem jeziora czy morza. I taką też odwiedziliśmy w Joensuu – za kilka euro może do niej wejść każdy. Była to publiczna sauna mieszana – więc wbrew najbardziej purystycznemu podejściu nie siedzi się tam nago, a w strojach kąpielowych. Położona malowniczo nad brzegiem jeziora, do którego prowadził drewniany pomost. I to jest zupełnie inna jakość! Wskoczyć wprost z gorącej sauny do chłodnego jeziora… Coś wspaniałego!
Bibliografia:Małgorzata Sidz,
Kocie chrzciny. Lato i zima w FinlandiiM. Elander,
Fińskie safari, National Geographic Magazine 06/2008