Wstęp: W Phong Nha spędziliśmy praktycznie idealnie 24 godziny – o 4 rano wsiadamy do takiego samego
sleeper busa, jaki przywiózł nas tutaj dnia poprzedniego. Kontynuujemy więc przerwaną trasę na południe – do ostatniej, cesarskiej stolicy – Hue. Przez te kilka dni mamy trochę bardziej podkręcone tempo zwiedzania – może się wydawać, że 5 tygodni to dużo czasu, ale przy tej ilości cudów natury i kultury, i innego znamienitego dziedzictwa ludzkości, to i dwa miesiące by było mało… Dlatego też na Hue mamy tylko kilka godzin. Na miejscu okazuje się, że nawet mniej, niż zakładałam – najpóźniejsze autobusy do naszego następnego punktu odjeżdżają nie o 16, a już o 13…
Cel: Huế.
Materiały i metody: *Transport: Autobus z Phong Nha do Hue – 3.5h, 180 000 VND. Cena zawyżona, bo załatwiane przez nasz guesthouse – zależało nam jednak, by nas znowu odstawili bez marudzenia skuterami do centrum – odjazd był o 4 rano. Autobus z Hue do Hoi An – 3h, najpóźniejszy dojeżdżał ok. 1.30 po południu, 100 000 VND, biuro Sinh Travel. Pozwolono nam w biurze zostawić za darmo plecaki podczas zwiedzania.
*Bilety wstępu: Cesarskie Miasto - 150,000 VND; można kupić bilety łączone do Cesarskiego Miasta i grobów królewskich: z grobowcami Minh Mang i Khai Dinh - 280 000 VND, Minh Mang, Khai Dinh i Tu Duc - 360 000 VND. Sam grobowiec Tu Duc – 100 000 VND.
*Transport w mieście: Ze smutkiem odkryliśmy, że nie działa tu Grab Car – tylko motocykle są dostępne (Grab Bike). Nie wiedziałam jak zamówić dwa, więc zostało nam targowanie się z taksówkarzami „old style” – udało się dostać do grobowca Tu Duc za 100 000 VND w jedną stronę (to 6km od cytadeli, tak mniej więcej wychodziłoby z taksometru – chociaż lepiej się wcześniej ugadać, to nie obwiozą nas na około).
*Waluta: Đồng, VND; 1 PLN = +- 6 000 VND.
Przebieg: Swoje pięć minut Huế zaliczyło w XIX wieku, za czasów dynastii Nguyen - urosło wtedy do rangi stolicy cesarstwa. Choć oficjalnie pozostało nią do końca II Wojny Światowej, rezydujący tu cesarze już od czasów protektoratu francuskiego nie mieli wiele do powiedzenia. Ostatni zaś abdykował, przekazując władze rządowi komunistycznemu. Jednak ten krótki okres, kiedy Hue faktycznie było najważniejszym miastem w kraju, zaowocował imponującą spuścizną architektoniczną. Na północnym brzegu
Rzeki Perfumowej wybudowano olbrzymią
Cytadelę, o murach grubości do 20 metrów i obwodzie 10 kilometrów. Jej sercem – i w zasadzie ostatnim dobrze zachowanym fragmentem (resztę zajmują zwykle zabudowania mieszkalne) było
Cesarskie Miasto - z bogato zdobionym pałacem, świątyniami, kwaterami mieszkalnymi królewskich matek, bibliotekę, ogrody i Purpurowe Zakazane Miasto – z którego niestety niewiele się ostało.
Podziwiając pałacowe tereny trzeba mieć na uwadze, że część z tego co widzimy jest rekonstrukcją z końca XX wieku, część to zaś już tylko resztki fundamentów. Hue zostało niemal całkowicie zniszczone w trakcie Wojny Wietnamskiej, a właściwie –
II Wojny Indochińskiej. Zawiniło jego niefortunne położenie. Po konwencji genewskiej, która regulowała sytuację Wietnamu po
I Wojnie Indochińskiej (pomiędzy kolonialną Francją a Demokratyczną Republiką Wietnamu, lata 1946-1954), kraj został tymczasowo podzielony na komunistyczną północ i pro-Zachodnie południe (linia demarkacyjna i późniejsza strefa zdemilitaryzowa (DMZ) biegła na wysokości 17 równoleżnika, kilkadziesiąt kilometrów na północ od Hue). Nie rozwiązało to jednak wewnętrznych problemów kraju, a tylko umocniło podziały i podniecało niepokoje. Jątrzył się kolejny konflikt zbrojny, do którego po incydencie w Zatoce Tonkijskiej oficjalnie dołączyły Stany Zjednoczone (po stronie Wietnamu Południowego), by później przerodzić się w piekło Wojny Wietnamskiej. Najcięższe bitwy toczono tu w 1968 roku, podczas
Bitwy o Hue, w trakcie tzw.
Ofensywy Tet. Tet, to początek Nowego Roku księżycowego, czas gdy zwyczajowo przycichały wojny, gromadzono zapasy na wystawne uczty i hucznie obchodzono to radosne święto. Dlatego też ofensywa Armii Wietnamu Północnego (AWP) i Wietkongu, rankiem w dniu Tet 1968 roku, była takim zaskoczeniem. Walki objęły wszystkie większe miasta leżące na południe od strefy zdemilitaryzowanej, najbardziej zacięte właśnie w Hue. Wietkong zajął je na miesiąc – i nie próżnował, wymordowano tysiące cywili powiązanych z południowowietnamską nomenklaturą – głownie oficjeli i funkcjonariuszy, ale też intelektualistów i osoby postrzegane jako sympatyków Republiki. Choć koniec końców Wietnam Południowy, ze wsparciem USA, odniósł militarne zwycięstwo – była to najkrwawsza karta Wojny Wietnamskiej, i jej nieoczekiwany punkt zwrotny. Mimo wygranej bitwy, oburzenie opinii publicznej w USA doprowadziło do powolnego wycofania się Amerykanów i w konsekwencji – triumfu Wietnamu Północnego…
*
Ostatni cesarzowie Wietnamu pozostawili po sobie jeszcze jedną, ciekawą spuściznę – zdobne grobowce. Leżą one w różnej odległości za miastem, zwykle turyści zwiedzają 3 najbardziej znane. Nam starczyło czasu tylko na jeden – a i tak było to zwiedzanie z zegarkiem w ręku… Wybraliśmy ten położony najbliżej, ale też przez wielu ponoć uważany za najładniejszy – grobowiec
Tu Duca. Za życia służył za letnią rezydencję, i jest spory i spokojny teren otoczony parkiem, z kilkoma pawilonami, jeziorkami, świątyniami – w tak słoneczny dzień to bardzo przyjemne miejsce. Ogólnie trzeba dodać, że mamy tutaj ostatnio szczęście do pogody – środkowy Wietnam jest znany z kapryśnej aury, i tego, że pora deszczowa jest przesunięta względem reszty kraju – teoretycznie trwa do stycznia, a do listopada mogą w ten region uderzać tajfuny znad Filipin…
*
Przed opuszczeniem Hue jemy jeszcze szybki lunch. Choć spacerowaliśmy chwilę koło typowych, ulicznych straganów – nic nie mogło mnie do siebie przekonać. Nie byłam jeszcze gotowa zaufać kulinarnie ulicy… Poszliśmy więc do turystycznej, ale dobrze ocenianej na MAPS.me knajpki na rodzaj sajgonek z grillowaną wieprzowiną i
Bun bo Hue - lokalny specjał, zupę z noodlami podobną do Pho, ale jednak trochę inną. Wszystko smaczne, ładnie podane, świeża markują na deser i zero problemów żołądkowych.