Wstęp: Po przygodach z mandatem w Tajlandii nie do końca chcieliśmy wynajmować skuter – ale szybko okazało się, że żeby zobaczyć okolicę za jakieś sensowne pieniądze – w zasadzie nie mamy innej opcji. Najpierw chcieliśmy rower, ale jest ich tylko kilka w całym mieście, i nie da się im regulować wysokości siodełka – były sporo za niskie dla mnie, a co dopiero dla Michała. Pytamy o stosunek policji do braku międzynarodowego prawa jazdy – prowadzący jeden z punktów wynajmu skuterów śmieje się, że policja nie mówi ani słowa po angielsku, więc nie zatrzymuje turystów, i dodaje, że gdyby były z tym problemy, to by o tym wiedzieli. Zaskakującym skutkiem ubocznym tego kompletnego braku zainteresowania turystami jest też brak chęci naciągania ich, i tych drobnych przeinaczeń, wyolbrzymień i niedopowiedzeń, które są plagą wśród obcujących z turystyką Laotańczyków w bardziej popularnych częściach kraju. W przewrotny sposób to ci obojętni właściciele turystycznych biznesów Phonsavan wzbudzali więcej zaufania, i ostatecznie okazali się całkiem pomocni…
Cel: Wpisane w tym roku na listę UNESCO (jako dopiero trzeci wpis w tym kraju!) – stanowiska kamiennych, megalitycznych Dzbanów z epoki Żelaza. (Choć nazwa „Płaskowyż Dzbanów” straciło trochę z dostojeństwa po tym, gdy w 2018 roku „dzban” zostało młodzieżowym słowem roku…)
Materiały i metody: *Wynajem skutera na cały dzień: 100 000 LAK, udało się przekonać pana, żebyśmy nie zostawiali w zastaw paszportu, tylko inny dokument (padło na moje prawo jazdy). Benzyna – ok. 9 000 LAK/litr. *Wstęp do stanowiska nr 1 -15 000 LAK, 2 i 3 – po 10 000 LAK. *Wieczorny/nocny przejazd Phonsavan -Vang Vieng: 100 000 LAK (7-8h). *Waluta: kip laotański, 10 000 LAK = 4,5 PLN.
Przebieg: Wielkie, kamienne naczynia, rozsiane po płaskowyżu w północnej części Półwyspu Indochińskiego, to jedna z wielkich zagadek archeologii. Prawie nic nie wiadomo kulturze, która je tworzyła, poza tym, że mogła być związana ze starożytnym szlakiem handlu m.in. solą. Nie wiadomo z kiedy dokładnie pochodzą – datowanie jest szerokie, obejmuje 1000 lat od V w p.n.e. do V w. n.e. Nie ma też pewności, co do ich przeznaczenia. Choć pojawiały się sugestie, że mogły to być zbiorniki na wodę lub żywność, najwięcej jest dowodów sugerujących rolę w obrzędach pogrzebowych.
Pierwsze – i niemal do końca ubiegłego wieku jedyne, szeroko zakrojone badania archeologiczne prowadziła tu w latach 30. XX w. Francuska Madeleine Colani. W pobliżu megalitów znalazła ludzkie szczątki, w jednej z jaskiń pozostałości sugerujące, że mogła pełnić funkcję krematorium. Wtedy pojawiły się sugestie, że Dzbany mogły być urnami grzebalnymi. Inna teoria zakłada, że przechowywano w nich ciała do czasu całkowitego rozkładu, a dopiero potem „gołe” kości grzebano (często po uprzednim skremowaniu) w pobliżu dzbanów, w miejscu oznaczonym kamiennym znacznikiem (te kamienne dyski czasem znajdowane przy dzbanach mylnie określano jako ich wieka).
Pierwsze z udostępnionych stanowisk jest położone jakieś 5 kilometrów na południe od miasta i jest to największe opisane skupisko Dzbanów, jest ich tu prawie 400. Zalane słońcem, wokół falują suche trawy – sam teren stanowiska jest ładnie wykoszony, dzięki temu widać coś jeszcze – wielkie leje po bombach. W czasie wojny wietnamskiej Laos był wyjątkowo ciężko bombardowany przez USA – te operacje były jednak utajnione, nawet dla Kongresu, a tym bardziej opinii publicznej. Przez ten trwały ślad region nazywany jest czasem „Równiną Blizn” (od angielskiej gry słownej:
Plain of Jars – Plain of Scars).
„Kilkadziesiąt lat temu, stojąc na brzegu rzeki w Wientiane, próbowałem znaleźć odpowiedź na najtrudniejsze chyba pytanie. Co sprawiło, że Amerykanie, ludzie z pozoru zdroworozsądkowi uwierzyli, że o wygranej w Wietnamie zadecyduje kampania masowego zniszczenia w Laosie? Mój tekst o tajnej wojnie prowadzonej w tym kraju trafił wówczas na pierwsze strony gazet na całym świecie. Tymczasem amerykańska interwencja wojskowa w Laosie, która rozpoczęła się w latach 50. XX w. i trwała do 1974r., nigdy nie była tajemnicą.„Laos bomb”, T.D. Allman, National Geographic Magazine 8/2015
Przez południowo-wschodnią część Laosu przebiegał tzw.
szlak Ho Chi Minh’a – sieć tajnych tras zaopatrzeniowych łączących Wietnam Północny z Wietnamem Południowym, z pominięciem strzeżonej strefy zdemilitaryzowanej. Szlak zaopatrywał walczący na południu Wietkong, więc Amerykanie przypuścili na niego makabryczne naloty bombowe. Uparcie walczący w Laosie komunistyczny Pathet Lao także był zagrożeniem dla amerykańskiej dominacji w regionie, więc grad bomb spadał także na wszystkie zajmowane przez nich prowincje. Region Phonsavan również mocno oberwał – tu bombowce często zrzucały niewykorzystany materiał, przed powrotem do baz. Amerykanie zrzucili na ten niewielki kraj, który liczył 3 miliony mieszkańców, 270 mln bomb w formie bomb kasetowych (tj. ładunków zawierających w środku do kilkuset ładunków małego wagomiaru; amunicja ta eksploduje w powietrzu nad celem i uwalnia ładunek – jedna bomba może tak pokryć obszar boiska piłkarskiego). Zrzucono też ponad 4 mln innych bomb. Czyni to z Laosu najciężej zbombardowany
per capita kraj w historii. USA zrzuciło tu więcej bomb niż na Niemcy i Japonię w czasie II Wojny Światowej. Ale ilość ładunków nie przełożyła się na „jakość” – ponad 30% bomb kasetowych to niewybuchy – czyli UXO,
unexploded ordnance. Rozsiane na polach i w lasach, zbierają żniwo wśród Laotańczyków po dziś dzień.
Na usuwanie niewybuchów Kongres USA przeznaczył 12 mln dolarów w 2014 r., tymczasem budowa nowej ambasady USA w Laosie pochłonęła 145 mln dolarów. Różnica pokazuje amerykańskie priorytety: uzasadniona troska o zwiększenie bezpieczeństwa dyplomatów przy niemal całkowitym lekceważeniu historycznych obowiązków w Laosie – kraju, w którym prawie każdy niewybuch pochodzi z USA i przez ich samoloty został zrzucony.*Laos bomb, T.D. Allman, National Geographic Magazine 8/2015
[
*W 2016 roku Barack Obama odwiedził Laos - jako pierwszy, urzędujący prezydent USA, - i obiecał podwojenie środków przeznaczanych na usuwanie niewybuchów w Laosie - do 100mln $ w ciągu trzech lat; nie wiem, czy za administracji Trumpa dotrzymano obietnicy.]
Większym wsparciem okazały się inne kraje, takie jak Kanada, Australia, Nowa Zelandia. Najważniejsze prace powadzi w regionie brytyjska grupa MAG,
Mines Advisory Group, która działa w Laosie od ponad 20 lat i systematycznie oczyszcza tereny, edukuje i wspiera ofiary niewypałów. Niewielkie centrum informacyjne znajduje się w Phonsavan (wstęp darmowy, mile widziane datki, wieczorami puszczany jest ciekawy dokument) – można tam sporo dowiedzieć się o ich trudnej i ważnej pracy.
Przez obecność setek niewybuchów Równina Dzbanów jest uważana za jedno z najniebezpieczniejszych stanowisk archeologicznych świata. Był to przez wiele lat powód, dla którego UNESCO odmawiało wpisania go na swoją listę. Dopiero w tym roku, m.in. dzięki oddanej pracy grup takich jak MAG, oczyszczono wystarczająco dużo terenu, by nie zagrażały one integralności najważniejszych stanowisk, i Równina znalazła się w zaszczytnym gronie miejsc uznanych za najważniejsze dziedzictwo ludzkości. Zapewniono dzięki temu bezpieczeństwo nie tylko samym zabytkom, ale też zwiedzającym turystom i kolejnym pokoleniom badaczy, gotowym rzucić światło na uporczywe zagadki megalitów. Co ciekawe, również naukowcy z Polski uczestniczą w prowadzonych obecnie
badaniach, w ostatnich latach pobrano m.in. próbki kamienia do badań optoluminescencyjnych, które pozwalają określić wiek ostatniej ekspozycji kamieni na światło słoneczne, a więc w końcu precyzyjniej datować to tajemnicze stanowisko.
*
Zobaczyliśmy trzy najważniejsze stanowiska (nr 2 to mniejsza grupki na wzgórzu, ocienione drzewami, do nr 3 trzeba przejść przez pola ryżowe i warzywniaki), robiąc około 40 kilometrów skuterem po wiejskich drogach i dróżkach Laosu. Nikt nas nie zatrzymał, skuter oddaliśmy bez problemów, pan nawet zadzwonił na dworzec by upewnić się, czy tego dnia odjedzie autobus, który mógłby nas zabrać z Phonsavan. Ma być minibus, na 25 miejsc – świetnie. Na dworcu jednak okazuje się, że to bardziej minivan na 13 osób w porywach – a chętnych było z 16, kolejni dosiadali się po drodze. Dzień wcześniej nie wiedzieli, czy uzbierają na kurs, a teraz, opóźniając planowy odjazd o pół godziny, uprawiano tetris z ludzi, pudeł, worów, siatek i naszych nieszczęsnych dwóch plecaków. Zajęliśmy strategiczne miejsca i broniliśmy ich jak niepodległości, nie daliśmy sobie też wsadzić na kolana ani żadnych ludzi (inni nie mieli tyle szczęścia), ani plecaków, ani kartonu z kurą. Wymęczeni okrutnie dotarliśmy do Vang Vieng dopiero o 2.30 nad ranem…