Wstęp: Z Hawany wyjeżdżałyśmy wcześnie, jeszcze ciemna noc zalewała dobrze nam już znane uliczki miasta. Mijamy uśpiony Malecón i Plac Rewolucji, i wracamy na lotnisko Jose Martí – od którego zaczęła się nasza kubańska przygoda. Nadajemy bagaż ze szczelnie opakowaną, nieco namiarową ilością rumu, kilkoma lewymi cygarami i masą drewnianych koliberków – jednej z bardziej uroczych, kubańskich pamiątek. Ruszamy znowu w niemal 24-godzinną podróż do domu…
Cel: Home, sweet home. Ale będzie jeszcze jeden przystanek po drodze…!
Materiały i metody: Tak wczesną porą (koło 5 rano) zażyczono sobie 30 CUC za przejazd na lotnisko. Prawdziwy rozbój w ciemną noc – gdyby lecieć za dnia, można na lotnisko dostać się transportem publicznym za 1
CUP. Możliwe, że jest to rekord przebitki kosztów – nocna taksówka jest droższa 750× od publicznego transportu!
Dyskusja wyników i wnioski: Przyjaciele przyzwyczaili się już do moich wojaży, więc typowym pytaniem pojawiającym się podczas spotkań towarzyskich jest to, o kolejną, planowaną podróż. Gdy padał nasz karaibski kierunek, reakcja za każdym razem była taka sama: „Ooo Kuba…”, z rozmarzonym i nieco zazdrosnym westchnieniem. Zawarte w nim były wszystkie niesprecyzowane, mitologizowane wyobrażenia, które można sądzić są jakoś zakorzenione w zbiorowej wyobraźni Polaków, a może w ogóle wszystkich nacji... Nie przypominam sobie, by jakakolwiek inna destynacja wzbudzała tak silnie pozytywne reakcje u moich rozmówców…
Czy Kuba spełnia te oczekiwania? Hmm… A czy cokolwiek by tak naprawdę mogło, skoro nawet trudno uchwycić naturę tych ulotnych marzeń? Nie dziwię się, że część osób wraca z Kuby lekko zawiedzionych. Z drugiej strony też rozumiem, skąd biorą się może nieco przesadne zachwyty – w końcu każdy pytający o nasz wyjazd oczekuje, że powiemy, że to była niesamowita podróż, wyspa jak wulkan gorąca, miejsce prawdziwie magiczne – i że nie zburzymy mu w głowie efemerycznego, kubańskiego mitu.
A jak nam się podróż podobała? A no podobała, nawet bardzo. Co prawda nie powiem, żeby to było najpiękniejsze miejsce na świecie, ani nie poleciłabym Kuby "na własną rękę" każdemu, zwłaszcza nie początkującym podróżnikom. Ale jest to miejsce prawdziwie wyjątkowe – z całym swoim fatalnym transportem, ale przepięknymi, starymi samochodami; z mierną kuchnią, ale wybitnymi drinkami; z ciemnymi zaułkami ze śmierdzącym rynsztokiem, po których nie boisz się chodzić ciemną nocą, bo jest tak bezpiecznie. Ze zrujnowanymi kamienicami Hawany i dewizowymi rajami Cayos. Z poruszającą i fascynującą Historią, z kolonialnymi miasteczkami, z ciągle nieodkrytą i niezadeptaną przyrodą. Z ludźmi, których (okazjonalne) proszenie o „napiwki” lub „drobną pomoc” denerwuje, ale pogodny hart ducha i zaradność w obliczu represji i ciągłych braków zaopatrzenia wzbudza podziw. No i nie oszukujmy się, co o tej Kubie się nie powie, i tak każdy szanujący się globtroter będzie chciał tam pojechać, i wyrobić sobie własne zdanie!
***
Ps. Na epilog i słowo podsumowania po tej podróży trochę trzeba było poczekać… Ale nie próżnowałam – w między czasie udało mi się np. obronić doktorat ;) Jeszcze postaram się podsumować informacje praktyczne – ostatnio ciągle widzę (względnie) tanie loty do Hawany z Polski lub Berlina, a nóż się komuś przyda!