Wstęp: Nasze pierwsze spotkanie z systemem
colectivo, zbiorowych taksówek, trudno uznać za udane. Trochę się zagapiłyśmy, nie organizując niczego z wyprzedzeniem – trąciło od nas desperacją w trakcie niedzielno-porannych poszukiwań z plecakami na plecach. Trzeba przyznać, że marne było pole do negocjacji – Kubańczycy zdecydowanie się nauczali, to że nie można psuć rynku obniżając ceny za usługi… Zabrał nas wysłużony, żółty Chevrolet. Wspaniale, w końcu to Kuba – trzeba przejechać się takim „gratkiem”. I cóż, że to w sumie śmiertelna pułapka – bez pasów, zagłówków, działającego prędkościomierza, spaliny zalatują do środka, a na dziurawych drogach wytrząsało nami porządnie. Samochód zabrał 7 osób, każda grupka zmierzała w innym kierunku – pod Hawaną, na jakimś nieoficjalnym parkingu, dokonano przerzutu turystów. Jeszcze większy i bardziej rozklekotany Chevy, tym razem przerobiony chyba z jakieś wiekowej półciężarówki – zebrał chętnych do Playa Larga i Playa Giron. W tym gracie było z 18 osób, w tym rodzina z dwójką małych dzieci. Kolejne kilka godzin w ścisku i spalinach. Już podróżowałam drogo; już podróżowałam w ciężkich warunkach, gdzie cena rekompensowała niewygody. Jeszcze nigdy jednak tak drogo, nie było tak kiepsko!
Cel: Dotrzeć do Playa Larga.
Materiały i metody: *Transport: mocno przepłacone
colectivo z Vinales do Playa Larga - 35 CUC/os., 6h (z przesiadką pod Hawaną i półgodzinnym postojem na lunch) – Internet sugerował, że taka trasa powinna kosztować 25 CUC. *Nocleg:
casa particular La Nina i Manuelito w Caletón – 20 CUC za pokój – typowy standard, w drugiej linii od wody. Za pokoje w pierwszej linii - z widokiem na zatokę – chciano 25 CUC i więcej. *Jedzenie: w porządku smażona ryba, choć nic wyjątkowego – 6,60 CUC.
Przebieg: Chwilę po 15 w końcu wytaczamy się z niebieskiego grata w parnym „centrum” Caletón, skupisku
cas obok osławionej
Playa Larga – osławionej głównie nieudaną inwazją w
Zatoce Świń - Bahia de Cochinos. Tu, i w oddalonej o jakieś 30 km plaży Playa Giron, miał odbyć się desant kubańskich emigrantów wyszkolonych przez CIA (warunkiem taktycznego wsparcia USA było to, że nie będą w akcji brali udział amerykańscy żołnierze). Szeroko zakrojona operacja, uknuta za Eisenhowera, ale implementowana w 1961 roku za Kennedy’ego, miała na celu obalenie rządu Fidela Castro. Do historii przeszła jako spektakularna porażka USA – ich plany przejrzał skuteczny wywiad Fidela, bombardowania samolotów były chybione, a planowana równolegle, ogólnokrajowa rebelia na samej wyspie – nigdy nie wybuchła. Kubańskie myśliwce zatopiły dwa amerykańskie statki, i 1400 najeźdźców zostało zostawionych na pastwę losu – Kennedy nie zdecydował się na dalsze wspieranie akcji po pierwszej porażce. 114 osób utonęło, reszta trafiła do niewoli (później zwrócono ich USA za dostawy żywności i lekarstwa). Po tym niespodziewanym zwycięstwie Fidel czuł się już niepokonanym jednowładcą Kuby, a do żargonu jego politycznej propagandy na stałe weszło hasło „Socjalizm albo śmierć!”.
Jak miejsce namaszczone tak historyczną wygraną Dawida z Goliatem prezentuje się dzisiaj? Nieszczególnie. Jest jakiś czołg, jakieś resztki rewolucyjnej propagandy. Rozpieściło nas Vinales, i teraz oferta lokalowo-gastronomiczna tego zakątka Kuby nas nie zachwyca. Sama plaża – nad spokojnymi i ciepłymi jak zupa wodami zatoki – także bardzo przeciętna. Pełna glonów , choć może to taki sezon. W piasku masa pokruszonych muszelek , boleśnie kłujących stopy. Na zdjęciach się jednak prezentuje elegancko. Ale wiadomo, na każdą bolączkę kubańską jest ta sama odpowiedź – drinki! A one na plażach zwykle smakują wybornie ;)