Wstęp: Instytut Smithsona (
Smithsonian Institution) to największy na świecie kompleks muzeów, instytutów badawczych i ośrodków edukacyjnych. Większość jego placówek znajduje się w Waszyngtonie, i jeśli kogoś kompletnie nie interesują polityczno-historyczne aspekty miasta – same DARMOWE muzea Smithsonian stanowią wystarczający powód do odwiedzenia stolicy!
Cel: Muzea Smithsonian w centrum D.C.
Materiały i metody: Wstęp do wszystkich muzeów Smithsonian jest darmowy – to wielka ulga dla portfela przed Nowym Jorkiem, oraz powód, dla którego Waszyngton, D.C. (podobnie jak Londyn) plasuje się bardzo wysoko na liście moich ulubionych miast!
Przebieg: Zwiedzanie waszyngtońskich muzeów Instytutu Smithsona – na ten moment cieszyłam się jak dziecko na pierwszy dzień wakacji. Jest ich tu tyle, że mogłabym zwiedzać je tydzień albo dwa – od kolekcji sztuki afrykańskiej czy historii Ameryki, przez galerię portretów i malarstwa po muzeum lotnictwa i przestrzeni kosmicznej. No i czy wspominałam już, że są darmowe? Niestety, na D.C. przeznaczone miałam tylko dwa dni, więc nie zobaczyłam nawet połowy tego, co by mnie interesowało… Skupiłam się więc na dwóch miejscach.
***
Na początek:
Narodowe Muzeum Historii Naturalnej, National Museum of Natural History. Dokumentacja historii naszej planety, tej nieożywionej - powtórka z geologii i hipnotyczne ekspozycje kamieni szlachetnych, i tej ożywionej – od skamieniałych kości dinozaurów przez galerie anatomii porównawczej po historyczne już ekspozycje wypchanych modeli zwierząt. Ten ostatni aspekt oczywiście wzbudza w niektórych duże emocje – trzeba jednak pamiętać, że tylko nieliczne eksponaty są współczesne, i są to zwierzęta pozyskane z ogrodów zoologicznych, po ich naturalnej śmierci. Olbrzymia większość zaś, to eksponaty historyczne, które nie rzadko mają ponad 100 lat. Pochodzą z czasów przed barwną fotografią czy kinematografią – czyli gdy nie było w zasadzie innej sposobności, by z jednej strony przybliżyć publiczności różnorodność i piękno egzotycznych gatunków, a z drugiej – by móc prowadzić badania naukowe. Sam Karol Darwin teorię ewolucji opracował w dużej mierze analizując i opisując zakonserwowane okazy ptaków przywiezionych m.in. z Galapagos… Również i dzisiaj bogate kolekcje takich instytucji jak Smithsonian są skarbnicą badaczy, w szczególności moich znajomych po fachu – biologów ewolucyjnych. Należy do nich Mirian, u której gościłam w Waszyngtonie – poznałyśmy się kilka lat temu na kursie „Programowanie dla biologów ewolucyjnych” w Lipsku. Było to jedno z najbardziej intensywnych ale też wspaniałych 17 dni mojej kariery naukowej, gdzie z jednej strony uczyłam się i pracowałam niemal bez wytchnienia (tylko jeden dzień wolny, zajęcia od 9 rano do 10 wieczorem), z drugiej strony poznałam świetnych ludzi z całego świata, z częścią z nich zresztą do tej pory utrzymuję kontakt. Mirian pracuje obecnie właśnie w waszyngtońskim Muzeum Historii Naturalnej, dzięki czemu mogłam rzucić na nie okiem również od strony zwykle niedostępnej zwiedzającym. Jeśli chcecie zobaczyć trochę tego zakulisowego świata, polecam
ten artykuł w National Geographic.
***
Jeśli jednak będziecie w Waszyngtonie bardzo krótko, i mielibyście zobaczyć tylko jedno Muzeum – albo tylko jedno miejsce w ogóle – koniecznie idźcie do
Narodowego Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej, National Air and Space Museum. I koniecznie weźcie udział w darmowej [!], trwającej około 1,5h wycieczce z przewodnikiem, który zwróci Waszą uwagę na najważniejsze skarby tej potężnej placówki. Nasz przewodnik, emerytowany inżynier NSA przemieniony w licealnego nauczyciela fizyki, był wyjątkowy – miał olbrzymią wiedzę i był tak entuzjastyczny, że nie tylko nikt nie odszedł gdy wycieczka przeciągnęła się do niemal 2 godzin, ale spora grupa ludzi do niej po drodze dołączyła. I tak opowiedział nam dwie fascynujące historie – lotnictwa i podboju przestrzeni kosmicznej.
Ta pierwsza zaczęła się od braci Wright i
Flyer I - pierwszego w pełni sterownego samolotu silnikowego na świecie. I ten właśnie oryginalny dwupłat, którym w 1903 roku odbyto pierwszy lot – stoi w
National Air and Space Museum w Waszyngtonie. Jedna z rzeczy, które czyni to Muzeum tak wyjątkowym jest fakt, że to nie jest tylko przekrojowa kolekcja eksponatów z epoki - wszystkie te samoloty są nie tylko są oryginale - ale również zrobiły coś naprawdę super. I tak mamy dalej
Wright EX Vin Fiz, który dokonał pierwszego transkontynentalnego lotu 1911 roku - co zajęło mu 49 dni,
Fokker T-2 który wykonał pierwszy non-stop transkontynentalny lot w USA w 1923 roku (co zajęło niespełna 27 godzin),
Spirit of St. Louis, którym Lindbergh w 1927 dokonał pierwszego samotnego przelotu bez międzylądowań z Ameryki Północnej do Europy; czerwony
Lockheed Vega Amelii Earhart, w którym jako pierwsza kobieta samotnie przeleciała Atlantyk,
Bell X-1, który jako pierwszy przekroczył barierę dźwięku – rzecz, którą wcześniej uważano za fizycznie niewykonalną,
SpaceShipOne - pierwszy prywatny załogowy statek kosmiczny, i wiele, wiele innych…
Druga historia dotyczyła podboju kosmosu, kosmicznego wyścigu -
Space Race , który był jedną z odsłon zimnej wojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a ZSRR. Bo wiadomo, jeśli ktoś może zrobić rakietę tak dużą, że wyśle coś w kosmos, to z pewnością mógłby zrobić rakietę, która dostarczy bombę atomową na drugi kontynent… Tutaj część eksponatów to oryginały, które zrobiły coś super – a cześć to oryginały, którym nie udało się zrobić nic super, bo były zapasowym numerem dwa. NASA zwykle budowała dwa identyczne statki lub przyrządy, na wypadek gdyby pierwszy uległ zniszczeniu przy starcie, lub gdyby egzemplarz w przestrzeni kosmicznej się zepsuł, i inżynierowie na Ziemi musieliby obmyślać plan zaradczy i testować rozwiązania na identycznej kopii. Patrzymy więc na początek eksploracji kosmosu, na pierwsze sztuczne satelity – Sputnika i
Explorer 1 - spóźnioną odpowiedź amerykanów. Na kapsułę
Mercury Freedom 7, w której pierwszy Amerykanin, Alan Shepard odbył lot orbitalny – chociaż znowu było to już po Jurij Gagarinie Sowietów. Potem rozpoczęły się misje Apollo – Kennedy na początku lat 60 XX. wieku ogłosił, że do końca dekady postawią człowieka na Księżycu – w domyśle, że zrobią to przed ZSRR. I faktycznie, zadanie zostało zrealizowane w 1969 roku, w czasie misji Apollo 11. I jest to na prawdę niesamowite - że w ciągu zaledwie 66 lat ludzkość przeszła od pierwszego lotu samolotem, do postawienia stopy na Księżycu - fascynujący, przeciekawy fragment historii, który oglądamy w tym Muzeum krok po kroku... Na wystawie zobaczymy m.in. Moduł Dowodzenia Apollo 11 czy moduł księżycowy
Apollo Lunar Module LM-2. Nie wiem jednak, czy większego wrażenia nie zrobił na mnie niewielki model wielostopniowej rakiety
Saturn V, która wyniosła kosmonautów na orbitę Księżyca i jest jednym z najbardziej zaawansowanych tworów człowieka po dziś dzień. A to dlatego, że w tym samym pomieszczeniu można zobaczyć w skali 1:1 niektóre jej komponenty, np. kosmiczne laboratorium
Skylab (nawet można zajrzeć do jego wnętrza!), który był trzecim, stosunkowo niewielkim trzonem takiej 110 meytrowej rakiety. Pierwszy trzon zbudowany był z pięciu silników rakietowych F-1 (po dziś dzień najpotężniejsze silniki rakietowe jakie kiedykolwiek zbudowano)– i 1,25 dyszy takiego silnika jest również na wystawie, obłożone lustrami – sprawiając wrażenie, jakby było ich faktycznie 5. Oczywiście, w Muzeum jest masa innych eksponatów, jak choćby Apollo–Soyuz Test Project, teleskop Hubbla czy rakiety balistyczne...
Nie tak dawno muzeum otworzyło aneks (centrum im. Stevean F. Udvar-Hazy) tuz przy Washington Dulles International Airport w Wirginii – dzięki temu Muzeum udostępnia publiczności około 80% z 50 tysięcy swoich eksponatów. W drugiej placówce (do której tym razem nie dotarłam, ale mam nadzieję że kiedyś się uda!) można zobaczyć m. in. zwiadowczy Blackbird, pasażerski, ponaddźwiękowy Concorde i wahadłowiec Discovery. I jak za pewne się już domyślacie – tak, za darmo. Czy ja jeszcze kogoś musze namawiać do odwiedzenia Waszyngtonu D.C.?
***
Tego dnia pogoda była iście muzealna – rano pochmurno, a potem lało jak z cebra. Ale i tak było dużo lepiej niż dusznego dnia poprzedniego. Szybko zrozumiałam co Mirian miała na myśli, mówiąc, że „nienawidzi lata w D.C.”. Warunki te jednak nie sprzyjały za bardzo włóczeniu się po knajpach, więc urządziliśmy sobie uroczy wieczór w domu, przy winie, polskich pierogach ruskich (nie miałam lepszego pomysłu jak odwdzięczyć się za ich wspaniałą gościnę!) i długich rozmowach – o naszych doktoratach, o podróżach, o życiu w USA – również za czasów prezydentury Trumpa. Mirian jest Brazylijką, jednak od wielu lat mieszka w D.C. – tu skończyła studia magisterskie, doktorat, tu pracuje, tu udziela się w programach mentoringu młodych dziewcząt myślących o karierze w Nauce, tu wyszła za mąż, tu kupili dom i tu ułożyła sobie życie. Myślałam, że w takiej sytuacji obywatelstwo amerykańskie jest formalnością – jednak nie. Po ślubie otrzymała zieloną kartę, i dopiero po trzech latach może ubiegać się o obywatelstwo. Teraz przed nią odnowienie zielonej karty – obecna administracja w taki sposób zaostrzyła procedury, że w razie braku jakiś dokumentów mogą od razu odrzucić wniosek i wszcząć procedurę deportacji. Wcześniej wniosek automatycznie wracał do wnioskodawcy do uzupełnienia… Ameryka bardzo zapomniała o swoich imigranckich korzeniach, i chyba nie widzi, że również teraz, wśród imigrantów są jedni z jej najbardziej wartościowych obywateli…