Wstęp: Wiele osób mówi, że w L.A. nie ma nic ciekawe do zwiedzania – a z drugiej strony, są tam miejsca, które po prostu trzeba zobaczyć. Lub „odhaczyć” – jak kto woli…
Cel: „Obowiązkowe” atrakcje Los Angeles.
Materiały i metody: Wszystkie z odwiedzonych miejsc są darmowe do zwiedzania – ale przygotujcie się za to na płatne parkingi... Jak wspomniałam w poprzednim wpisie - parkowanie w L.A. nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych czynności . A przy sporych odległościach i niefunkcjonalnym, słabo rozwiniętym transporcie publicznym – praktycznie nie ma innej opcji, jak poruszać się własnym samochodem (lub taksówką/uberem/lyftem). Trzeba bardzo dokładnie studiować znaki informujące kiedy i jak długo parking w danym miejscu jest dozwolony, i absolutnie nie stawać w miejscach, gdzie krawężnik jest pomalowany na czerwono – tam panuje bezwzględny zakaz parkowania. Miejsca oznaczone na żółto zwykle służą do załadunku, i nasza gospodyni z AirBnb powiedziała, że po 18 można na nich darmowo parkować w całym mieście. Miasto patroluje specjalna „parkingowa policja” (
Parking Enforcement), i nie ma z nimi żartów. Osobne parkometry (to widzieliśmy też w innych miastach) stoją przy każdym miejscu parkingowym – gdy mrugają na czerwono trzeba je nakarmić ćwierćdolarówkami (zwykle 1h = 1$).
Przebieg: Dzień zaczął się chyba typową o tej porze roku mgłą i zachmurzeniem, wydawało się, że nic dobrego z tego nie będzie. Martwiące – tym bardziej, że pierwszym naszym celem miała być plaża…
Santa Monica - jedna z najbardziej znanych plaż. Z małym lunaparkiem na molo, które kończy legendarną
Drogę 66 . W niedzielny poranek sporo na niej biegaczy i surferów, ale też zwykłych plażowiczów, piknikowiczów i medytujących – tym bardziej, że przed południem pięknie się wypogadza. Niby nic tu nie ma wyjątkowego, a jednak - tyle filmów, tyle seriali ma się przed oczami! Mieć plażę w mieście – to jest wielki bonus od losu…
Aleja Gwiazd - jedno z pierwszych skojarzeń, które przychodzą na myśl, gdy mówimy o Los Angeles. Miejsce, gdzie sławni i bogaci tego świata są unieśmiertelnieni pod postacią pięcioramiennej gwiazdy w chodniku przy Hollywood Boulevard i Vine Street. Gwiazd jest ponad 2500, i są przyznawane w różnych kategoriach - film kinowy, telewizja, nagranie muzyczne, występy teatralne (i inne „na żywo”) oraz radio. Jedna osoba może mieć kilka gwiazd – w różnych kategoriach. Co więcej, swoje gwiazdy otrzymują nie tylko konkretne osoby, ale również całe zespoły a nawet postacie fikcyjne. Co ciekawe, nominowany celebryta musi się zgodzić… pokryć koszt jej wmurowania – a ma to być ponad 40 tysięcy dolarów… Ciekawe kto płacił za Shreka? Samo miejsce jest oczywiście pełne turystów, kiczowatych sklepów z pamiątkami, budek z tanim żarciem. Podsumowując – trzeba tu przyjść… no bo trzeba tu przyjść. Zrobić zdjęcie przy gwieździe swojej ulubionej Gwiazdy, i w duchu przyznać, że ci wszyscy co pisali, że w sumie nie ma tu nic ekscytującego – mieli rację ;) Ach, i taka mała porada – pamiętajcie, że angielska nazwa to
Walk of Fame - jeśli będziecie starali się wpisać w GPS coś w stylu
Avenue of the Stars - znajdziecie takie miejsce, jednak zupełnie gdzie indziej (wiemy to z autopsji)…
Wzgórza Hollywood - a na nich ikona miasta i całego, amerykańskiego przemysłu filmowego – biały napis Hollywood. Z punktów widokowych miasta wydaje się raczej… niewielki, ale encyklopedia podaje, że litery mają po 14 metrów wysokości, a napis aż 110 metrów długości! Gdy powstawał w latach 20. XX wieku był reklamą budowanego nieopodal osiedla „HOLLYWOODLAND” – i tak też brzmiał aż do 1949 roku. Potem rozebrano ostatnią część, by licował z nazwą całej dzielnicy. Pod sam znak nie można się dostać – chyba zbyt często padał on ofiarą wandalizmu i żartów… Jest kilka dobrych punktów widokowych, nam dobrze posłużyło ustawienie GPSa na adres: 6158 Mulholland Hwy. Selfie z literami w tle - zaliczone!
Skoro za nami "dzień turysty", kolejny będzie "dniem dziecka"!