Z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet będzie o kobietach!
O kobietach w Nauce. A właściwie – o ich braku. No bo jeśli mielibyście wymienić kobiety które dokonały przełomowych odkryć, to po wykrzykniętej z dumą Mari Skłodowskiej – Curie następuje dojmująca cisza…
Wiadomo, przez całe wieki kobiety były ludźmi drugiej kategorii, z utrudnionym dostępem do edukacji, zwłaszcza na poziomie uniwersyteckim. Nie będę nawet wchodzić w temat postrzegania przez milenia kobiet jako mniej inteligentnych i przez to niezdolnych do pracy intelektualnej, i tylko krótko wspomnę o forsowanej przez psychologów i lekarzy na przełomie XIX i XX wieku nieuleczalnej choroby psychicznej,
anorexia scholastica, która miała dotykać panie które przypadkiem za dużo by się uczuły. Tutaj, w samym Cambridge, pierwsze kolegia przyjmujące kobiety powstały dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Były one w pełni żeńskie i zwykle położone daleko za miastem, żeby nie rozpraszać kolegów z roku. Zresztą, do 1893 roku, proktorzy Uniwersytetu mieli prawo posłać do zakładu karnego każdą kobietę która znalazłaby się wieczorem w centrum Cambridge, pod zarzutem prostytucji… Chociaż kobiety mogły już uczęszczać na wykłady i zdawać egzaminy, nie otrzymywały stopni naukowych. Więc choć pracowały tak samo ciężko jak ich koledzy – nie mogły otrzymać licencjatu ani magisterium. Wiecie do kiedy tak było? Aż do 1948 roku!
Ale mimo to, mimo wszystkich tych przeciwności, mizoginii i seksizmu, kobiety były (i dalej są!) autorkami całej masy wynalazków i odkryć, o których… nigdy nie słyszeliście! A jest to skutek tzw.
efektu Matyldy, czyli systematycznej dyskryminacji kobiet w nauce, pomijania ich wkładu w badania naukowe oraz przypisywania ich osiągnięć mężczyznom. Nazwa zjawiska wzięła się od imienia Matildy Gage, działaczki na rzecz praw kobiet, która jako pierwsza zwróciła na to uwagę pod koniec XIX wieku.
*
Jednym z najbardziej znanych, a ostatnio również – rehabilitowych – przykładów tego zjawiska jest historia
Rosalind Franklin, która toczyła się właśnie tu, w Cambridge. Rosalind była wybitnym biochemikiem i krystalografem – badała struktury różnych cząsteczek za pomocą promieni roentgena. Pracując w
Laboratorium Cavendisha doskonaliła techiki krystalograficzne i wykonywała dokładne rentgenogramy. Bez jest doskonałych zdjęć i opisów Watson i Crick nie mogliby w 1953 roku ogłosić, nad kuflami piwa w pubie The Eagle (który po dziś dzień jest jednym z ulubionych miejsc spotkań naukowego światka w Cambridge), odkrycia „sekretu życia”. Praca opisująca model przestrzennej budowy podwójnej helisy DNA ukazała się niedługo później w
Nature, najbardziej prestiżowym czasopiśmie naukowym świata. Niespełna 10 lat później, w 1962 roku, Watson, Crick i Wilkins (były szef Franklin) otrzymali za swoją pracę nad kwasami nukleinowymi Nagrodę Nobla. Niestety, Rosalind już wtedy nie żyła - zmarła w wieku zaledwie 37 lat na raka jajnika. Zgodnie z zasadami komitetu noblowskiego – nie mogła być uhonorowana
post mortem. A potem jakoś o niej zapomniano, przez lata podręczniki milczały na temat jej wkładu w największy przełom w biologii od czasów Darwina - który pozwolił na zrozumienie jak kodowana jest informacja genetyczna - jak zapisana jest instrukcja budowy każdego z nas, na poznanie mechanizmu dziedziczności…
Ale teraz nastał czas rehabilitacji – o Rosalind mówi się głośno, jest na pocztówkach i kubkach koło Watsona i Cricka, jest w encyklopediach i jest w podręcznikach. Jeszcze jej nie ma w Muzeum Nauki w Londynie, koło częściowej rekonstrukcji oryginalnego modelu DNA – ale mam nadzieję, że niedługo się pojawi! I coraz więcej pań znajduje swoje zasłużone miejsce w Historii Nauki! Na deser, na koniec - infografika – ile z tych kobiet-naukowców i ich odkryć znaliście?
***
Źródło grafiki:
autor: Hydrogene
hydrogeneportfolio.tumblr.com