Wstęp: Wczesnym rankiem ewakuujemy się z Szanghaju – nim puste ulice wypełnią dziwaczne smrody garkuchni i spalin, czuć delikatny zapach jaśminu. Może nie jest to to „Paryż Wschodu”, ale zdecydowanie ciekawy przystanek w podróży po Chinach, który ma znacznie więcej do zaoferowania niż duchy kolonialnej przeszłości. Czy jest to unikat na skalę całego kraju – tego nie wiem, ale z pewnością różni się od Pekinu - charakterem, architekturą, klimatem…
Tymczasem my udajemy się na nowoczesny dworzec na zachodnim krańcu miasta – stamtąd odjeżdżają szybkie pociągi, tzw.
bullet trains do naszej kolejnej destynacji – Xi’an.
Cel: Xi’an
Materiały i metody: Dojazd do dworca Shanghai Hongqiao metrem - około 30 min z centrum (linia 10). Hall odjazdów jest na najwyższym piętrze (2F) kilkupoziomowego Bilety kolejowe na szybki pociąg z Szanghaju do Xi’an (6 h)- 670 CNY, klasa II. Niestety w interesującym nas terminie nie było już nocnych przejazdów. Kupowane z ponad 20 dniowym wyprzedzeniem, za pośrednictwem agencji Travelchinaguide.com.
Dojazd metrem z dworca Xi’an Bei (Xi’an Północ) do centrum – 4 CNY.
Nocleg w Xi’an: Po wszystkich perypetiach – miejsce którego nawet nazwy nie znamy, nie jesteśmy pewni jaki był adres (mamy tylko chińską wizytówkę) – 258 CNY za noc, jeden pokój dla 4 osób (dwa podwójne łóżka) – zdecydowanie nie warte polecenia…
Przebieg: Szybkie pociągi są dumą Chin – w ciągu kilku lat położono tysiące kilometrów torów dostosowanych do standardów szybkiej kolei, tabor liczy pewnie kilkaset białych, opływowych składów o smukłych „dziobach”. Wnętrza przypominają samoloty, te w najniższej klasie mają po trzy siedzenia po jednej i dwa po drugie stronie korytarza. Niestety – w naszym pociągu nie wyświetlała się prędkość przejazdu, więc trwają spory o to, czy jechaliśmy te 300 km/h, czy nie.
Wczesnym popołudniem dojeżdżaliśmy do Xi’an – stolicy prowincji Shaanxi, kolebki chińskiej państwowości, dawnej bramy Jedwabnego Szlaku. Obecna nazwa oznacza
Zachodni pokój, a w relacjach innych podróżnych było to bardzo sympatyczne miasto. Jechałam tam więc z jak najlepszym nastawieniem, choć dziwnie tania rezerwacja hotelowa wzbudzała pewne obawy. Jak się miało później okazać – całkowicie uzasadnione… A tak to wyglądało, opis ku przestrodze:
Już na dworcu było trudniej, z językiem angielskim znacznie słabiej – ale udało się kupić bilet na metro. Wysiedliśmy pod centralnie położoną Wieżą Dzwonu – nawinie założyliśmy, że tutaj łatwo będzie złapać taksówkę, która oszczędzi nam trudu szukania hotelowego adresu. I tutaj się zaczęło – żadna taksówka nie chciała nas zabrać. Ja rozumiem, godziny szczytu, większość jest pełna – ale gdy ktoś się już łaskawie zatrzymał się by spojrzeć na zapisany po chińsku adres – wszyscy machali ręką z głupkowatym uśmiechem, i nie, i nie, nikt nas nie zabierze. Dlaczego nie? Bo za blisko, bo za daleko, bo mu nie po drodze, bo adres jest źle zapisany, bo nie istnieje, bo nie wie gdzie to jest? Przypomina się nam identyczna sytuacja z Szanghaju – wtedy myśleliśmy, ze to dziwna anomalia, ale to jest właśnie norma… Zlitował się jakiś dziadek w trójkołowym „tuk tuku”, wywiózł nas cholera wie gdzie – wysadził, zainkasował 10 CNY i nim zorientowaliśmy się, że to kompletnie nie jest nasza destynacja – szybciutko zniknął nam z oczu. Tyle dobrze, że w tej lokalizacji taksówkarze byli bardziej skorzy by zabrać nas we wskazany adres. Wylądowaliśmy na południe od murów miejskich, dzierżymy kartkę z rezerwacją z booking.com i staramy się jakoś znaleźć nasz hotel. Któraś z kolei napotkana osoba wskazuje w końcu 30-piętrowy blok mieszkalny. Oj, będzie źle… Wchodzimy do pierwszej bramy, raczej obskurnie – rozklekotana winda wiezie nas na 7 piętro - tam ktoś z mieszkania zrobił sobie mini „hotel”. Aż trudno uwierzyć, że ci ludzie byli w stanie ten przybytek umieścić na booking.com… I o ile jeszcze byli go tam w stanie umieścić, to tajniki obsługi systemu rezerwacji muszą być dla nich czarną magią – nie ma dla nas miejsca. Z jednej strony – kiszka, z drugiej – nawet lekka ulga, bo miejsce było z tych podłych… Owszem, słyszałam, że się to ludziom rezerwacje z bookingu tajemniczo znikały, ale jak zawsze w takich przypadkach jakoś nie zakładasz, że przytrafi się to właśnie tobie. Ale nie my jedyni – w sklepie w pobliżu spotykamy Polaka, który miał podobną przygodę – ale już gdzieś go ulokowano…
Wracamy na ulicę, siadamy w pierwszej knajpce z wifi i poszukujemy innego lokum – sprawa nie jest prosta, być może ze względu na długi weekend majowy (acha, dopadło mnie!) wszystkie miejsca, które 1) które nie przyjmują wyłącznie obywateli kontynentalnych Chin, 2) są w jakieś rozsądnej cenie – są kompletnie porezerwowane, dostępne były dosłownie pojedyncze miejsca w dormitoriach, i to albo tylko męskich albo tylko damskich – ni jak byśmy się tam nie pomieścili. A chodzić i szukać na własną rękę, gdy hostele są rozsiane po całym, 4-milionowym mieście, i nie ma typowych „zagłębi” noclegowni dla plecakowiczów – nie da rady. Ale gdzieś tu w okolicy – okazyjna oferta dnia – bardzo porządnie wyglądające miejsce, szybko rezerwujemy, adres na telefonie – i dalej pytamy ludzi jak dość. Kiedy ktoś wskazuje dokładnie ten sam, 30-piętrowy blok mieszkalny – mina nam rzednie, i już wiemy co będzie się działo… Tym razem wchodzimy w drugą bramę, wjeżdżamy na 15 piętro, podobny mini-hotel; miejsce jest ale w innej cenie niż podana w rezerwacji, no niestety tak ze dwa razy drożej – a żeby nie było wątpliwości, standard dalej kiepściutki, brudna pościel, ściany i okna, łazienka na korytarzu. Nawet duża doza photoshopa nie zrobiłaby z tych pokoi tego, co widzieliśmy na bookingu - oni chyba po prostu ściągają co popadnie z Internetu i wstawiają jako fotografie własnego hotelu… No i chcą za to 200 CNY za noc (ponad 100 zł za pokój).
Wtedy przypomina nam się, że ten sam nieszczęsny blok miał na parterze jakąś niby recepcję, wysłannicy idą sprawdzić co tam nas czeka. Są jakieś ceny, mężczyzna kręci głową i macha ręką, z tym samym głupkowatym uśmiechem który błąkał się po twarzy taksówkarzy – jak dla białych to oczywiście o połowę drożej. Ale jest trochę lepiej, a że zrobił się wieczór – nie mogliśmy dalej wybrzydzać… Tym razem lądujemy w bramie nr 3, jedziemy na 17 piętro, dostajemy jeden pokój na 4 osoby, pościel czysta (chyba), z łazienki śmierdzi i wylewa się woda do pokoju – ale już trudno, już tylko chcemy zejść do sklepu po piwo i najlepiej zapomnieć o tym dniu…
I to była właśnie druga strona Chin, nie ta z szybkimi pociągami, nowoczesnymi dzielnicami, nie ta która w patetycznych hasłach „dąży do harmonijnego rozwoju”. To były męczące Chiny, dziadowskie, nieuprzejme, niepojęte – bo jak taksówkarz może nie zabrać klienta, bo mu adres nie odpowiada? Jak można mimo hotelowej rezerwacji na międzynarodowym portalu zostać bez dachu nad głową?
---
PS. Dodane zdjęcia do poprzedniego wpisu! Poprzedniego dnia Internet szwankował... Również niekóre wpisy dodały się wielokrotnie, inne skasowały -Chinternet nie współpracuje ze mną w pełni...