Wstęp: Po pierwszych dwóch intensywnych dniach nogi dopraszają się o amputację – tragiczne zakwasy w łydkach, po setkach schodów które przeszliśmy na Wielkim Murze, będą mi towarzyszyć długo po tym jak opuścimy stolicę… Mało ruchliwy tryb życia daje się we znaki, jednak dzisiaj trzeba było przezwyciężyć ból i wykorzystać ostatni pełny dzień w Pekinie – wszak miasto ma jeszcze tyle do zaoferowania!
Cel: Świątynia Nieba i Pałac Letni
Materiały i metody: Wstęp na teren parku Świątynia Nieba i pod poszczególne pawilony: 35 CNY; dojazd – metrem (linia 5) do stacji Tiantan Dongmen, wyjście A2. Wstęp na sam teren ogrodów Pałacu Letniego: 30 CNY, łączony bilet do ogrodów i do poszczególnych budowli i świątyń: 60 CNY; dojazd z centrum metrem (linia 4) do stacji Xiyuan lub Beigongmen – trwa około godzinę. Stacja metra jest w dalszym ciągu trochę oddalona od bram parku, w pobliżu kręcą się riksiarze którzy zabiorą nas tam za ok. 15 CNY.
Przebieg: Na początek kierujemy nasze zbolałe jestestwa w stronę terenów Świątyni Nieba -
Tian Tan. To olbrzymi park, w którym znajduje się jedna z najbardziej charakterystycznych budowli Pekinu – okrągły Pawilon Modlitw o Urodzaj, o trójpoziomowym dachu krytym niebieskimi dachówkami -
Qinian Dian. Oglądany obecnie jest XIX-wieczną, wierną kopią oryginalnej konstrukcji z XV wieku którą strawił doszczętnie pożar. Zgodnie z nazwą miejsce to służyło składaniu ofiar na przebłaganie bóstw urodzaju. Kolorystyka stolarki jest bardzo zbliżona do tej oglądanej w poprzednich obiektach, czerwień, zieleń, granat i złoto. Najważniejsza różnica to dachówki – tutaj dominuje kolor niebieski - cesarska żółć była zarezerwowana dla Zakazanego Miasta.
Dalej na południe leży mniejszy, choć bardzo podobny pawilon Cesarskiego Sklepienia Nieba -
Huang Qiong Yu. Jeszcze dalej, trzypoziomowy, oślepiający białym marmurem Okrągły Ołtarz -
Yuan Qiu. To w zasadzie wszystkie główne obiekty Świątyni – gdy już je zobaczymy, można spokojnie spacerować wielkim parkiem – pełnym wiekowych cedrów i łanów bladofioletowych kwiatów, z altankami upojnie pachnących glicynii, z różanym ogrodem. Jest to rzadka chwila wytchnienia od miejskiego zgiełku wielomilionowej metropolii. Pełne kwiatów, wypielęgnowane, pięknie utrzymane ogrody to jedna z tych rzeczy, które – szczególnie tak piękną wiosną – pozytywnie nastawiają do Pekinu.
Było już mocno po 15, gdy w końcu dotarliśmy do położonego na obrzeżach Pekinu Pałacu Letniego –
Yihe Yuan. Powstała w XVIII wieku rezydencja cesarska to wzorowy przykład wysublimowania i przepychu dynastii Qing. Wyrafinowane altany, zadaszone promenady, przesadnie wysokie łukowe mosty, wielopoziomowe pawilony – by wymienić tylko kilka charakterystycznych cech. Chociaż kolorystyka nie odbiega od tej napotkanej w innych cesarskich przybytkach, tutaj pojawiają się subtelne przedstawienia figuratywne, pejzaże, scenki rodzajowe, najróżniejsze zwierzęta – chyba żadne z malunków na belkowaniu ciągnącej się 700 metrów Długiej Galerii się nie powtarza…
W ciepłych promieniach popołudniowego słońca, wśród zaskakującego tłumu turystów – wyruszyliśmy na eksplorację tego ogromnego terenu. Aby spokojnie go zwiedzić, wraz z tylko kilkoma najważniejszymi budynkami, potrzeba tak z 4-5 godzin… Jako że nie mieliśmy ani tyle czasu, a tym bardzie sił – zdecydowaliśmy się tylko na niepełną pętlę brzegiem jeziora Kunming, co i tak zajęło nam ponad 2,5 godziny praktycznie nieprzerwanego spacero-marszu. I chociaż dla nas piękno starannie zaaranżowanych parkowych alejek było główną atrakcją, dla części zwiedzających równie fascynujący byliśmy… my. We wszystkich tych atrakcjach nie spotyka się zbyt wielu zachodnich turystów – nie wiem, czy są tak mało liczni, czy po prostu znikają w tłumie Chińczyków. Tak jak w przypadku Zakazanego Miasta, tak i tutaj – wielu zapewne przybywa z mniej lub bardziej odległych regionów kraju, gdzie nie widuje się bladolicych, jasnowłosych, długonosych ludzi naszego pokroju. Są więc do tego stopnia nami zafascynowani, że wielu z nich chce robić nam – lub sobie z nami – zdjęcia. Czasem robią to z ukrycia, i speszeni odwracają telefon w inną stronę, gdy zdziwionym spojrzeniem ich na tym przyłapiemy. Czasem starają się zrobić sobie selfie z nami w tle – że taka próba miała miejsce orientujemy się po jęku zawodu gdy idąc do kolejnej atrakcji, niczego nieświadomi, wychodzimy im z kadru. Czasem również nieśmiało podchodzą, i gestem dają do zrozumienia, że chcieli by się z nami sfotografować – panie w średnim wieku i starsze wolą zdjęcia ze mną, panowie z tej grupy wiekowej – z Michałem. U młodszych tendencja jest raczej odwrotna, zdarzają się również zdjęcia grupowe. Trochę to zabawne, trochę ta dziwna uwaga jest dla nas pesząca, czasem bywa to nieco irytujące – ale ostatecznie, ile my w trakcie podróży fotografujemy ludzi bo intryguje nas ich egzotyczna uroda, stroje, czynności… Poza tym, chyba tylko w Chinach może wyłowić cię z tłumu młoda dziewczyna i zaciągnąć do swojego chłopaka byś zrobiła sobie z nim zdjęcie!