Wstęp: Bez żalu opuszczamy Ouarzazate tuż po śniadaniu. Tutejsze zestawy śniadaniowe to jedno z trwalszych znamion, jakie odcisnął francuski protektorat: croissant, kawa, konfitura i sok pomarańczowy. Zdaje się, że tym, co Marokańczycy dodają od siebie są niezwykle popularne serki topione - małe, śmietankowe trójkąciki to ich nieodłączny element...
Cel: Twierdza Aït Ben Haddou i wąwóz rzeki Dadés.
Materiały i metody: Zestaw śniadaniowy: 13dh. Wstęp na teren ksaru Aït Ben Haddou jest darmowy - o ile skorzysta się z jednego ze skrajnych wejść, niebiegnących przez środek prywatnej kasby. Wstęp do poszczególnych kasb jest płatny - 10 dh. Nocleg w Tinerhirze (Tinghirze): polecany przez B., ale bardzo podły hotel Agdal -150dh/pokoj 2 os. z łazienką - tak zaniedbaną, że strach, muszla klozetowa była czarna jak noc w jaskini. Do tego brudna pościel, o wymianę której trzeba było się prosić...
Przebieg: Poprzedniego dnia zabrakło czasu na ksar Aït Ben Haddou - malowniczą wioskę wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miejsce to, ze względu na szczególne walory estetyczne było scenerią takich filmów jak Lawrence z Arabii, Jezus z Nazaretu, Gladiator czy ostatnio serialu Gra o Tron.
Ksar to obronna osada, zespół zabudowań w skład których często wchodzą (chociaż nie muszą) kasby, należące do poszczególnych rodzin, rodów. Ten szczególny ksar zachował się dobrze, a na potrzeby filmów został dodatkowo gruntownie wyremontowany. Gdy wiosną topniejące śniegi w górach Atlasu zmieniają się w rwące potoki wioska jest oddzielona od nowej części miasta szeroką rzeką. Do niedawna nie było tutaj nawet mostu, co znacznie utrudniało wtedy przeprawę. Teraz jednak, po rzece nie ma nawet śladu, a szkoda, bo musi dodawać wiele uroku temu pejzażowi. Nie ma również słońca, co jest korzystne dla zwiedzania; jednak mniej fotogeniczne..
Ksar jest imponujący. Zwiedzanie (ciągle zamieszkanych) kasb to świetna zabawa - pełne są ukrytych przejść, zaułków, pokoików... Niektóre pomieszczenia wyglądają na zamieszkane, na co wskazują maty do spania czy garnki... Większość sal to jednak raczej liche etnograficzne ekspozycje. Z dachów kasb i szczytu wzniesienia rozciąga się piękny widok na resztę miasteczka... Kasby z gliny; jak domki z piasku... Nic dziwnego; ze to tak popularne wśród filmowców...
Dalej ruszamy na północ - prostą i wąska drogą (bez cienia pobocza, tylko tyle asfaltu, by starczyło na dwa pasy - ale zaskakująco dobry jest stan tej nawierzchni) wiedzie malowniczymi ale monotonnymi pustkowiami. Po lewej - profil Atlasu Wysokiego, po prawej - Antyatlasu. Giganci podtrzymujący niebo. Surowo i sucho - rzek brak, choć czasem są mosty - nad
uedami - wyschniętymi dolinami okresowych rzek, czasem pełnymi kamieni, czasem różniącymi się jedynie nieznacznie kolorem od okolicznej gleby... Czerwona ziemia; czerwone wioski, wszystko utrzymane w podobnej stylistyce - nawet nowe domki; bloczki, budynki administracyjne i użyteczności publicznej, hotele. Wszystko pomarańczowo - czerwone, gliniane, ładne - ma przypominać kasby z ich charakterystycznymi prostokątnymi wieżyczkami zwężającymi się ku górze, z ich zdobieniami...
Odbijamy znowu z głównej drogi (N10) w stronę wąwozu rzeki Dadés. Jest to jeden z dwóch popularnych i łatwo dostępnych wąwozów (
gorges) w tej części Maroka (drugi to Todra).
Tak czerwonej ziemi jak w pierwszych odcinkach tej doliny jeszcze nie widziałam. Ani w Maroku, ani nigdzie indziej... Droga wije się malowniczo przy zboczach, by nie zajmować miejsca uprawnym poletkom na dnie. Zielonożółte płaty zdobią gdzieniegdzie różowe kwiaty oleandrów i srebrzyste liście strzelistych topoli. Stalowoszare niebo czyni krajobraz posępnie surowym, ale tez szlachetniejszym, niż przy banalnym błękicie. Dalej jest tylko ciekawiej, największą zaleta tego wąwozu jest różnorodność krajobrazów. Góry o wyraźnym uwarstwieniu zastępują fantazyjne, brązowe, bulwiaste formacje skalne, dalej dojeżdża się do miejsca, które zapewniło owej dolinie rzecznej miano wąwozu - tu skaliste ściany są niemal pionowe, zaś droga wspina się zapierającymi dech serpentynami. Z tarasu raczej szpetnego, choć pięknie położonego hotelu jest piękny i często reprodukowany widok na tę krętą drogę... Tutaj słońce po raz pierwszy tego dnia zaszczyciło nas swoja obecnością. Kilka kilometrów dalej ostatnia atrakcja, do której docieramy - wąski przesmyk pod wysuniętymi skalami, droga dzieli dno wąwozu tylko z rzeką.
Tak intensywny dzień kończymy w nieciekawym Tinghirze, w jednym z podlejszych hotelików na naszej drodze. Niewielkie miasto jest bazą wypadowa do wąwozu Todra, ale nasz limit wąwozów jest już wyczerpany... Poza tym - miasto raczej nie odwiedza zbyt wielu turystów, co skutkuje tym, ze choć nie ma wielu naganiaczy nie ma tez zbytniego wyboru w kwestii noclegowej, szczególnie w niższym przedziale cenowym.
Okolica jest tez bardziej konserwatywna, a ludzie są przyjaźni. W barach i kawiarniach nie ma ani jednej kobiety - pełne są one mężczyzn w każdym wieku, skupionych na rozmowach przy szklaneczkach słodkiej, miętowej herbaty... Stanowimy nie lada atrakcje, czujemy ukradkowe spojrzenia - ale nie ma tu napastliwości czy wrogości. Wieczór kończy spacer po niewielkim targowisku i pierwsze spotkanie z marokańskimi słodkościami...