Moje przyjaciółki rezygnowały z odwiedzenia Bragi, mimo, że pierwotnie to planowały. Zostało im nie wiele czasu i ruszyły prosto do Porto, my zaś opuściliśmy je w Bradze, i choć mieliśmy zobaczyć się następnego dnia, zbiegi okoliczności sprawiły, że po raz kolejny widzieliśmy się dopiero w Polsce.
Na dworzec przyjechał po nas nasz kolejny gospodarz. Mimo że był to 15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny nie mógł poświęcić nam więcej czasu – musiał iść do pracy. Dani był dziennikarzem, pracował w lokalnym wydawnictwie. Zabrał nas do swojego dużego mieszkania i mimo, że był bardzo uprzejmy rozmowa nie toczyła się zbyt płynnie, jak zresztą miało być już do końca naszego pobytu. Gdy zobaczyliśmy go po raz pierwszy, był w dresowych szortach, T-shircie i adidasach. Rozłożyliśmy rzeczy w jego przestronnym mieszkaniu, sprawdziliśmy pocztę w jego pracowni. Rzut oka na jego tablicę pozwolił rozwiązać jedną małą zagadkę – wcześniej był dziennikarzem… sportowym. Po krótkiej rozmowie udaliśmy się zwiedzać Bragę – radośnie podekscytowani nowym miastem i państwem. Tyle nowych odkryć: tyle nowości w cukierniach, tyle nowych potraw, słów, plakatów, reklam, zapachów i kolorów nieba.
Zrozumiałam, dlaczego Dani narzekał, że dzisiejszy dzień będzie nudny w pracy, z uwagi na święto nic się nie działo. I to dosłownie. Niewiele sklepów było czynnych, tylko nieliczne z pamiątkami oraz niektóre lodziarnio-kawiarnie. Portugalia wciąż jest dość katolickim krajem, przynajmniej jak na Europę Zachodnią, a Braga jest jednym z głównych centrów pielgrzymkowych (poza Fatimą), dlatego spodziewała się w tym dniu napływu turystów i pielgrzymów. Samo miasteczko niesie przedsmak tego, co Portugalia ma w sobie najlepsze – pięknych azulejoz – (głównie) niebieskich płytek ceramicznych, którymi często ozdabia się fasady domów; granitowych obramowań okien i drzwi oraz białego jak śnieg tynku otaczającego owe obramowania. Mimo to, ma w sobie coś prowincjonalnego. Coś, co nie stawia jej na czele najchętniej odwiedzanych miast.
Mieliśmy masę czasu, zaczęliśmy od cukierni. Jakaż radość, kawa tania jak woda – espresso 0,60 €, a żadna nie przekracza 1,50 €, łakocie tanie – ot raj, myślę. Kawa jest bardzo dobra, a słodycze i wyroby cukiernicze łączy jedno – są bardzo słodkie. Ale nie słodkie czekoladowo – tylko słodkie jak masa morelowa, w której nie czuć moreli tylko cukier. Słodkie niesamowicie i do obrzydzenia. Na szczęście nie wszystkie – ale odebrałam pierwszą lekcję - należy uważać.
Zwiedzamy kościoły, których w Bradze w brud, i do tego są podobno najstarsze – Braga zwana jest Portugalskim Rzymem. Zewnętrza znacznie efektowniejsze niż wnętrza, gdzie niepodzielnie króluje barok, i różne wątpliwej wartości estetycznej, głównie plastikowe lub święcące dodatki, sztuczne kwiaty, lampki. Skądś taka estetyka musiała się znaleźć w Ameryce Łacińskiej… Lampki można spotkać także na budynkach, w formie długi łańcuchów i obramowań elementów architektonicznych. Przechadzamy się po dość pustych ulicach, w południowym słońcu. Zaglądamy na wystawy sklepowe, gdzie obok siebie stoją niezliczone Matki Boskie, czekoladowe ciasteczka w kształcie penisów i koguciki z Barcelos. O ile pierwsze nie wymaga objaśnień, kolejne się ich dopraszają. Ciasteczka w kształcie fallusa przybyły z położonego w tym regionie Amarante – ludzie obdarowują się nimi podczas święta pustelnika Gonçalo – oprócz działalności duszpasterskiej pomagał w sprawach sercowych, organizując między innymi zabawy, ułatwiające spotkania kobietom i mężczyznom. Charakterystyczne koguciki zaś, to jedne z symboli Portugalii, pochodzą – jak sama nazwa wskazuje – z Barcelos, a stały się sławne dzięki miejscowej legendzie. Według niej, pewien galisyjski pielgrzym został niesłusznie posądzony o morderstwo. W ramach ostatniego życzenia, nim zawiśnie na szubienicy, miał wygłosić obronną mowę przed sędzią - który akurat szykował się do zjedzenia pieczonego koguta. Z braku sensowych argumentów, powiedział, że jeśli jest niewinny, owy kogut zapieje. Na moment przed egzekucją obiad sędziego rzeczywiście wstał i zapiał, czym uratował niewinnego pielgrzyma oraz siebie, a także osławił niewielkie Barcelos, które czerpie nie lada profity z rozwoju koguciego rękodzieła.
Sama Braga słynie jednak z czegoś innego. Najbardziej charakterystyczny obiekt miasta to zespół Bom Jesus de Monte. I choć rzadko się to zdarza, o urodzie tego miejsca decydują prowadzące doń schody. Sam zespół położony jest na wzgórzu na obrzeżach miasta, i podejście początkowo przyjmuje formę Kalwarii, by dojść do niewielkiego tarasu skąd roztacza się widok na Bragę oraz najbardziej efektowną część schodów zwaną Schodami Pięciu Zmysłów. Białe ściany kontrastują z kamiennymi, barokowymi i rokokowymi zdobieniami. Na każdym z pięciu spoczników znajdują się fontanny przedstawiających kolejno zmysły człowieka. Wyżej jest jeszcze jedna sekcja schodów zbudowana analogicznie do poprzedniej, tym razem przedstawiająca trzy cnoty: Wiarę, Nadzieję Miłość. Na samej górze można cieszyć oko panoramą miasta, lub przechadzać się po leśnym parku.
Wieczór spędziliśmy z Danim, umawiając się w jednej z najstarszych lokalnych kawiarni, która postanowiła niezłomnie dbać o swoja wypłowiałą przeszłość, zachowując marmurowe stoliki i wyleniałe, pluszowe obicia. Znajdująca się tuż naprzeciw fontanna, od czasu do czasu zraszała najbliższe stoliki, czyniąc wieczorny chłód jeszcze bardziej przejmującym. Po przeciwnej stronie placu, niczym samotna wyspa, stał McDonald’s, ogniskując wieczorne życie niemal opustoszałego w czasie święta centrum Bragi. Z naszym gospodarzem rozmawialiśmy o tym, o czym zwykli obcy ludzie bez wspólnych zainteresowań: poznaliśmy kilka lokalnych osobliwości – między innymi to, że cena dań i napojów zmienia się w zależności od pory dnia oraz nowy kaliber piwa: fino, 0,2 litra. Z samego rana, czym prędzej opuściliśmy Bragę - w strugach pierwszego, i tak naprawdę ostatniego deszczu, jaki mieliśmy do końca podróży zobaczyć i poczuć na własnej skórze.