Wstęp: W końcu opuszczamy Arushę – Khalid przygotowuje się do obchodów jednego z najważniejszych świąt Islamu – zwanego Eid, jest to koniec miesiąca postu – Ramadanu. Nie chcemy mu przeszkadzać, udajemy się do Moshi – bazy wypadowej dla osób wspinających się na Kilimanjaro (które jak nam powiedziano jest dużo łatwiejsze niż Ol Doinyo Lengai…).
Cel: Zobaczyć Moshi i kupić słynną kawę z regionu Kilimanjaro.
Materiały i metody: Kilimanjaro Backpacers Hostel, ciepła woda, śniadanie, wi-fi, bardzo przyjemnie: 20$- 2 os/noc. Przejazd – 3 000 TSH dala dala Arusha-Moshi.
Przebieg: Najpierw jednak mieliśmy zapłacić resztę pieniędzy przewodnikowi… Czekaliśmy pół dnia aż zjawi się w Arushy, w końcu zostawiliśmy pieniądze Godfreyowi – w końcu to przyjaciele… Już nas to nie interesuje. Jedziemy do Moshi, mamy nadzieje zobaczyć Kilimanjaro. Niestety aura nam nie sprzyja, na niebie zbierają się gęste chmury - nawet z daleka nie dane nam będzie cieszyć oczu topniejącymi śniegami najwyższej góry Afryki... Na dodatek wszystko jest zamknięte z powodu święta, dlatego ani nie napijemy się kawy w jakiejś sympatycznej kawiarence, ani nawet jej nie kupimy... Pozostaje nam jedynie odespać trudy poprzednich dni, na dobranoc, na przyjemnym tarasie naszego hostelu pijemy już tradycyjnie piwo "Kilimanjaro" - którego jednym z haseł reklamowych jest
If you can't climbe it - drink it! – Jeśli nie możesz na to wejść, wypij to! :) Ale spokojnie, góra nie zając, nie ucieknie, a my jeszcze kiedyś wrócimy tu z workiem dolarów i zdobędziemy dach Afryki!