Wstęp: Poranek na pięknie położnym polu namiotowym z widokiem na jezioro Manyara... Z niepokojem sprawdzamy czy dojechał nasz land cruiser... Uf, owszem, wczoraj około północy...
Cel: NP Tarangire.
Przebieg: W żółwim tempie jedziemy do Tarnagire - niewielkiego parku na południe od Arushy - chyba nie opuszcza kierowcy strach przed przegrzanym silnikiem...
Choć niewielki - NP Tarangire to dobra opcja w porze suchej - tutaj można zobaczyć gnu, które wyemigrowały z Serenegti... Tutaj tez odbywa się coś na kształt niewielkiej migracji, stadka gnu pędzą za zebrami (zebry maja dużo lepszy wzrok...) w stronę świeższych traw. Największą atrakcją są słonie - cale gromady złożone z matek i dzieci w różnym wieku, samce słoni zwykle żyją samotnie. Godzinami można oglądać jak zgrabnie i precyzyjnie posługują się swoja trąbą, zwijają witki z trawy, obrywają drzewka, oblewają się woda... ten fantazyjny wybryk ewolucji składa się z ponad dwustu mięśni!
Only elephatns should wear ivory - to popularny slogan umieszczany na pamiątkowych koszulkach. Nie wiem jak można zabijać takie piękne i inteligentne zwierzęta tylko dla ich kłów... Ale dobrze wie to wielki przemysł związany z pozyskaniem i handlem nielegalną kością słoniową. Największym importerem są Chiny, gdzie rzeźbienie w kości słoniowej jest jedną z gałęzi tradycyjnego rzemiosła artystycznego, obok wytwarzania laki czy porcelany. Boom gospodarczy i rosnąca zamożna klasa nowobogackich inwestuje na potęgę w takie „dzieła sztuki”. Kość słoniowa jest również niezwykle popularna na Filipinach, wytwarzane z niej dewocjonalia zdobią liczne kościoły – jako jedyny chrześcijański kraj Azji ma bardzo niechlubną pozycję w tym procederze… Ale czemuż tu się dziwić, skoro sam Watykan nie podpisał konwencji waszyngtońskiej (CITES), i zakaz handlu kością słoniową go nie obowiązuje…
Poruszający artykuł w NG na temat handlu kością słoniową Zupełnie niespodziewanie trafiamy na lwice... Na cale stadko, składające się z ponad 8 osobników! Jest taka zasada, ze jak w jakimś parku Tanzanii w jednym miejscu są ponad 3 terenowe samochody to niemal na 100% jest tam lew lub inny drapieżnik... Ciekawe, czy zebry i antylopy tez zauważyły te prawidłowość? Każdy krok lwów śledziło ponad 20 podobnych naszemu land cruiserow... Nie są to dogodne warunki do polowania... Z drugiej strony - gdyby nie te auta, a dokładniej - ci turyści i ich szeleszczące dolary, to lwy dawno padłyby łupem kłusowników lub lokalnej ludności (jednym z etapów dojrzewania masajskich mężczyzn i wstępowania w krąg wojowników było zabicie lwa...).
Lunch w położonym malowniczo punkcie widokowym uświetniają śpiewy ptaków i dwa figlarne gryzonie podobne do wiewiórek - bardzo wdzięczny obiekt do fotografowania...
To już koniec naszej przygody z safari, marzy mi się, by kiedyś tu wrócić, może na dłużej, może zaraz po porze deszczowej, gdy trawy są pełne soczystej zieleni i milionowe stada gnu są obecne na równinach Serengeti?
Droga do Arushy nie obyła się bez niespodzianek... tym razem - coś ze sprzęgłem, jakaś uszczelka, jakiś płyn wycieka - nie możemy ruszyć jeśli ktoś nam nie pomoże - ale nie ma problemu,
hakuna matata, wystarczy, że inny jeep właduje się nam delikatnie w zderzak i na pych zaskakuje bieg... Gdzieś po drodze pół godzinny postój na naprawę, już nawet nie mamy siły się denerwować... Na minuty przed zmierzchem docieramy do hostelu.
Na koniec niemiły akcent - napiwki... gdzieś wyczytałam nieaktualne informacje, że należy dać 10$ kierowcy za dzień od auta i 5$ za dzień kucharzowi... Ceny wzrosły już dwukrotnie, a my nie byliśmy na to przygotowani... W niezręcznej atmosferze rozstaliśmy się... Nie podoba nam się ta kultura „napiwkowa”, gdy płacimy za tak drogą usługę jak safari to przewodnik powinien być już opłacony...Z naszych rachunków wynika, ze opłaty parkowe, noclegi, jedzenie i benzyna to góra 1000$, gdzie wędruje pozostałe 500$? I dlaczego mielibyśmy dokładać jeszcze 100$, nawet, jeśli przewodnik się starał i robił co mógł, to auto było niesprawne...
Dyskusja wyników i wnioski: Jakby na to nie patrzeć - safari to bardzo droga rozrywka, a do tego w niewielkim stopniu pieniądze płacone przez turystów trafiają do lokalnej ludności, służą konserwacji przyrody lub rozwojowi infrastruktury regionu... Większość pieniędzy trafia do skorumpowanego rządu, w związku z czym jest grupa ludzi która będzie kontestować taki sposób spędzania wolnego czasu... Mimo wszystko - nie mogę się z tym zgodzić, w obecnej formie safari to rzecz bezkrwawa, wielki postęp od czasów Hemingwaya - gdy marzeniem każdego było zabicie tzw. Wielkiej Piątki: nosorożca, lwa, słonia, bawola i lamparta... Teraz marzeniem jest co najwyżej "ustrzelenie" ich możliwie najbardziej kosztownym teleobiektywem. Wydaje się, że sprawy są na dobrej drodze - wreszcie żywe zwierzęta mogą być większą wartością niż martwe skóry i kości...