Wstęp: Lecimy nad pofałdowanym krajobrazem północnego-wschodu kraju – wypłaszczenia zielenią się mozaiką pól uprawnych, w doliny łagodnymi stokami schodzą uprawne tarasy, reszta krajobrazu to brunatne góry, rzadko porośnięte samotnymi drzewami Myśląc o Afryce Subsaharyjskiej często mamy przed oczami rozległe równiny typu Serenegeti, zaś Etiopia jest krajem wyjątkowo górzystym. Taka rzeźba terenu sprzyja zróżnicowaniu kulturowemu. Jest tu pod 80 grup i podgrup etnicznych, mówiących takąż ilością języków i dialektów. 1/3 Etiopczyków stanowią Oromowie, 1/4 Amharowie, Tigrajczycy stanowią 6-7% populacji, podobnie jak Somalijczycy – pozostałe +/- 25% jest rozdzielone ma resztę pomniejszych narodowości. Po krótkim i spokojnym locie podchodzimy do lądowania w amharskiej
Lalibeli.
Amhara jest jednym z dziewięciu regionów administracyjnych Etiopii i główną siedziba ludu Amharów. Historycznie to z nich najczęściej wywodzili się
nygusi, cesarze rządzący
Abisynią – krajem, którego zasadniczym następcą jest dzisiejsza Etiopia. To ich język stał się także urzędowym językiem Etiopii, i to ich terenach znajdziemy dwie historyczne stolice…
Cel: Skalne kościoły Lalibeli.
Materiały i metody: Całość zwiedzania – noclegi, przewodnicy, transport lądowy, wstępy i jedzenie jest zawarte w jednej sumie podanej przez Solomona – on rozdysponowuje środki między swoich przewodników. Z tego powodu nie znane nam są do końca ceny wielu usług – ale co nieco rzuca się w oczy. Np. - bilety wstępu do kościołów Lalibeli są sakramencko drogie – obecnie 100$ od osoby (można płacić birrami, więc puki dało się je wymieniać po nieoficjalnym kursie – to było to mniej dotkliwe…).
*Loty – zanim Ethiopian podniósł ceny krajowy odcinek (ze zniżką za bilet międzynarodowy Ethiopianem) kosztował między 3,5-5 tys. ETB, teraz jest to minimum 8, a nawet 14 tys. ETB… Choć teraz zaleca się podróż drogą lotniczą ze względów bezpieczeństwa – w każdych czasach to byłaby jednak preferowana opcja, bo lądowa przeprawa zajmuje dwa dni…
*Wybrane produkty: Woda mineralna (na lotnisku) 0.5l – 55 ETB, kawa na lotnisku – 150 ETB, lokalne piwo w knajpie (0.33l) – ok 90 ETB.
*Waluta: Birr, ETB; 1 PLN = 30 ETB, 1 USD = 120 ETB.
Przebieg: Na popiołach upadłego Aksum, w środku Średniowiecza, wyłoniło się nowe państwo, które swoją stolicę umieściło w odosobnionym mieście Roha – położonym wyżej niż szczyt Rysów, na pograniczu Wyżyny Abisyńskiej i Kotliny Danakilskiej, ok. 700 km na północ od dzisiejszej Addis Abeby. Miejsce później przemianowano na
Lalibela, od imienia najsławniejszego z jej cesarzy. Jemu zawdzięczamy wspaniałe, monolityczne świątynie wyciosane na przełomie XII i XIII w. n.e. w miękkim, czerwonawym, wulkanicznym tufie. Legendy podają, że w tej twórczości pomagały mu zastępy aniołów – i całkiem łatwo jest uwierzyć, że precyzyjne linie kościołów wydartych skałom 800 lat temu są nie są dziełem tylko ludzkiej ręki… Cesarz Lalibela miał ambicje zrobić z tego miejsca „Nową Jerozolimę” – bo drogi pielgrzymkowe do „oryginalnej” przecięli muzułmanie. Do dzisiaj jest to święte miejsce Ortodoksyjnego Kościoła Etiopskiego, i do dzisiaj wiara jej wyznawców jest namacalna.
Tego dnia będziemy zwiedzać jedną z dwóch grup, w które układa się 11 kościołów centrum miasta - zaczynamy wczesnym popołudniem. Teraz krajobraz jest oczywiście przekształcony, w oczy rzucają się przede wszystkim ochronne daszki nad częścią budowli – ale wcześniej, przypadkowy przechodzień mógłby zupełnie niepostrzeżenie minąć te cuda ukryte poniżej poziomu gruntu. Nawet ścieżki łączące budowle tworzą labirynt podziemnych przejść lub kryją się w głębokich rowach. Część kościołów jest całkowicie monolityczna – w pełni odłączona od otaczającej je skały, inne dalej są połączone z „macierzą” – którymś bokiem lub choćby „sufitem”. Biorąc pod uwagę doniosłą metryczkę budowle są w świetnym stanie, choć w niektórych miejscach trzeba było odbudować pilar lub upadłą ścianę – i te połacie, stawiane z kamiennych bloków łączonych zaprawą, wyraźnie odcinają się od lica gładkiego monolitu. W środku kościołów panuje półmrok, i jakiś przykurzony rozgardiasz. Z dostojeństwem przydymionych, wiekowych, kamiennych ścian kontrastują pstrokate zasłony i religijne obrazy o żywych kolorach i charakterystycznej, „naiwnej” estetyce, kamienne podłogi, wyżłobione tysiącami kroków, wyłożono przybrudzonymi dywanami. W kątach leżą tradycyjne bębny, wykorzystywane w trakcie religijnych ceremonii. I stosy modlitewnych lasek – nabożeństwa trwają po dwie godziny, które spędza się na stojąco – oparcie o laskę pozwala to przerwać. Na schodach, w oknach, pod ścianami z których wyłoniono kościoły – modlą się starcy w białych i żółtych szatach.
Na koniec dochodzimy do położnego nieco na uboczu, jednak niewątpliwe najbardziej znanego i widowiskowego budynku Lalibeli – wykutego w kształcie krzyża
Biete Giorgis, kościoła Świętego Jerzego. W każdych warunkach musi robić wielkie wrażenie, a tego dnia, w promieniach popołudniowego słońca, i w całkowitej samotności – zachwycało. Bo to również rzuca się w oczy – nie ma tu kompletnie turystów. Poza nami widzieliśmy słownie troje turystów. Tutaj – w miejscu, które na pewno znajdzie się na jego trasie każdego odwiedzającego Etiopię, które było wpisane na listę UNESCO na pierwszym posiedzeniu komitetu – TUTAJ nie ma nikogo. Jako, że przed wejściem do kościołów trzeba ściągnąć buty, szybko pojawia się jakiś „pilnowacz” – na końcu oczywiście oczekiwał napiwku. W innych okolicznościach by mnie to irytowało – ale teraz, gdy ruch turystyczny praktycznie zamarł (w związku z niestabilną sytuacją), pozbawiając możliwości zarobku całe rzesze mieszkańców okolicy – nie potrafię się na to zdenerwować…
*
Kolejnego dnia, by zobaczyć pozostałą grupę kościołów, wstajemy o 6 rano (te poranne pobudki to generalnie będzie motyw przewodni tego wyjazdu). Zwiedzimy kilka kolejnych budowli – mniej lub bardziej zrośniętych z sąsiadującą skałą, mniej lub bardziej zawalonych lub zrekonstruowanych. Przejdziemy jednym z tuneli łączących świątynie – krocząc za przewodnikiem w kompletnej ciemności (by nie psuć wrażenia przejścia z piekła do nieba nie zapala latarki…). Na końcu ukazuje się jeden z największych kościołów, w pełni monolityczny, w stylu Axum – poorany dziurami po usuniętych gwoździach, które dla umocnienia konstrukcji wbijali tu włosi Mussoliniego za okupacji… Przede wszystkim jednak, na samym początku, trafiamy na poranne nabożeństwo w jednym z kościołów - Biete Gabriel-Rufael. Na wzgórzach dookoła gromadzą się odziani w białe szaty wierni – kobiety, mężczyźni, starcy i dzieci. Wsłuchują się w nadawane straszliwie sprzęgającymi głośnikami kazanie. Stoją, często pogrążani w lekturze i recytacji biblijnych tekstów zapisanych archaicznym pismem
gyyz. Sam kościół, centrum dzisiejszych wydarzeń, jest nieco inny niż pozostałe - prawdopodobnie pierwotnie była pałacem. W ciasnym wejściu przeciskają się wchodzący i wychodzący, swoje trzeba odstać. W środku grupa mężczyzn melodyjnie nuci wybijając rytm na sporych bębnach, przy świętych obrazach tłoczą się wierni, snopy porannego światła wpadają do środka i rozpraszają w naniesionym pyle. Jako jedyne turystki oczywiście się wyróżniamy, ale nasza obecność zdaje się nie zaburzać odwiecznych rytuałów…
Etiopia jest ze wszech miar starożytna Trzy tysiące lat niepodległości, wzlotów i upadków, tradycji najgłębszego trzonu judeo-chrześcijańskiego, która choć zbudowała nasz zachodni świat okcydentu - tu jawi się tajemniczo i orientalnie. Archaiczne cesarstwo, którego ostatnim władcą był na poły zmitologizowany, zparabolizowany, kafkowklski i poetyczny Hajle Selasje - a przynajmniej takim go pamiętamy z kart "Cesarza" Kapuścińskiego (nawet, jeśli historycy przekonują, że więcej w tym opisie było zaowalowanej gierkowskiej Polski niż jakiejkolwiek Etiopii). Tu, w Lalibeli, wszelki postęp wydaje się znikomy, a wiekowość rytuałów jest namacalna. Miejsce, które umieściło Etiopię na liście podróżniczych marzeń nie zawodzi wielkich oczekiwań – Lalibela jest wspaniała!