Wstęp: Między Varansi a Khajuraho jest „ledwie” 300 km. Kiedyś kursowały sensowne nocne połącznia kolejowe na tej trasie, ale w trakcie planowania podróży z jakiegoś powodu były zawieszone – a że nie chciałam rezygnować z tego słynnego, UNESCOwego stanowiska, realizujemy nasz ostatni wewnętrzny lot tej podróży. Gdy docieramy na miejsce spore, nowoczesne lotnisko jest przeraźliwie puste – o ile miasta takie jak Varanasi są celem pielgrzymek i podróży rzeszy Indusów, tak tutaj zdają się przybywać tylko nieliczni turyści…. Faktycznie, miejscowość to praktycznie trzy ulice na krzyż, wydeptane pastwiska i masa krów. Nieodparcie mamy wrażenie, że kiedyś ruch turystyczny musiał być sporo większy, i ciągle nie pozbierał się do dawnych poziomów po pandemii.
Cel: Wspaniałe świątynie
Khajuraho w stanie Madhya Pradesh - słynące z prezentowanych na rzeźbionych fryzach akrobatycznych scen erotycznych...
Materiały i metody:*Bezpośredni lot liniami IndiGO z Varansi do Khajuraho: 3 870 INR.
*Bilet wstępu-do kupienia tylko on-line (kody QR na miejscu) – 550 INR (plus jakaś opłata za płatność kartą). Wejście „za” jeziorem. Jeśli nie mamy Internetu i opcji kupienia przez telefon znajdują się dość nieustępliwi, interesownie pomocni sprzedawcy z pobliskich sklepów-w ten czy inny sposób uda się tam wejść.
*Nocleg: Mini Homestay Khajuraho – 400/450 INR pokój 1/2 os. Kawałek od centrum (za Zachodnią grupą świątyń), woda ciepła potrafi się niespodziewanie skończyć przy większym obłożeniu, ale generalnie czysto.
*Tuk tuk lotnisko/dworzec -200 INR.
*Waluta: 1000 INR = ±50 PLN.
Przebieg: W pierwotnym planie myślałam, że wizytę uda się połączyć z położonym jakieś 45 km od Khajuraho parkiem narodowym Panna, gdzie przy dozie szczęścia można spotkać tygrysy. Niestety, takie indyjskie rezerwaty mają bardzo śle regulowaną liczbę dopuszczanych dziennie gości, i jeśli coś się nie zwolni na ostatni moment – rezerwacji często trzeba dokonywać ze sporym wyprzedzeniem, na mało intuicyjnych stronach rządowych, a potem jeszcze zorganizować sobie transport i przewodnika. Myślałam, że może to będzie prostsze do zorganizowania na miejscu – w tak wielu azjatyckich (i nie tylko) krajach turystyczne miejscowości pełne są lokalnych biur podróży oferujących różne rodzaje wycieczek i pakietów turystycznych. Ale nie w Indiach – jedną z bardziej zaskakujących rzeczy jest praktyczny brak takich usług – szemrane „biura podróży”, na które trafialiśmy, mogły generalnie załatwić prywatny samochód na objechanie połowy kraju albo pośredniczyć w zakupie biletów kolejowych (z czym radziliśmy sobie bez problemów), ale większość „atrakcji” trzeba było organizować przez Internet (a z mnogością podszywających się pod prawdziwe firmy stron trzeba być ostrożnym), lub przez miejsce noclegowe…
*
Przy takim obrocie sprawy nie musieliśmy się spieszyć ze zwiedzaniem. Po przyjeździe tylko zjedliśmy kolację z widokiem na zgrabne budowle głównej,
Zachodniej Grupy świątyń Khajuraho, by kolejnego dnia (gdy w końcu opadły uporczywe, smogowe mgły, ograniczające widoczność jeszcze sporo po godz. 10) porządnie eksplorować okolicę. W całym miasteczku (czy rozrośniętej wiosce) jest ponad 20 budowli, z czego Wschodnia i Południowa grupa to luźno rozrzucone obiekty, bez biletów wstępu, zaś główna (biletowana) to spory, ogrodzony, pięknie wypielęgnowany teren – jak sama nazwa wskazuje – nieco na zachód od „centrum” miejscowości. Co ciekawe, tuż obok strefy archeologicznej, „oddzielona od stada” murem i drutem kolczastym, stoi jeszcze jedna świątynia – tuż obok swoich pustych, „muzealnych” towarzyszek. Ta jest poświęcona Śiwie, i pozostaje żywym miejscem kultu – pobożni Hindusi wpinają się po stromych schodach by zanieść kwiaty i oferunki dwumetrowemu słupowi lingam…
Świątynie wzniosła (w IX-XII w.n.e.)
dynastia Ćandelów, władająca wtedy środkowymi Indiami. Dla lateralnej perspektywy – to środek „naszego” Średniowiecza; czas, gdy Polska zostaje ochrzczona i Piastowie stawiają swoje pierwsze grody, zenit andaluzyjskiego świata muzułmańskiego, Renesans Ottonów w Świętym Cesarstwie Rzymskim, wzlot i upadek Bizancjum, zakończony Schizmą świata chrześcijańskiego.
Bez dwóch zdań – świątynie są wspaniałe. Piękne w formie, strzeliste, wysokie, niesamowicie misternie rzeźbione. I mimo, że mają koło tysiąca lat – są wyjątkowo dobrze zachowane (choć widać też sporo prac konserwatorskich i uzupełniń) – głównie dlatego, że przez wieki porastały je gęste lasy, co uchroniło je przed muzułmańskimi najazdami - zmorą innych, „bałwochwalczych” przybytków hinduizmu i dżinizmu…
W opisie miejsca głos oddam Jean-Claude Carrière’owi:
„Liczące przeszło dziesięć wieków, przez długi czas zarośnięte dżunglą (tak dokładnie, że pierwsi podróżnicy i najeźdźcy europejscy w XVIII i XIX wieku ich nie wykryli), zachowały świeżość, spokojną zuchwałość, zmysłową oczywistość wyzbytą wszelkiego poczucia grzechu; jednych gorszą, innych czarują. Należę do tych drugich. I mówię sobie często: oto prawdziwe świątynie miłości, tu moc świata wyrasta wprost z rozkoszy. Nie ma nic świętszego niż te kształty, niż ten kamień zapamiętały w miłości, niż to szczęście ciał, wydanych na nasze spojrzenia nie jako pokusa (absurdalne słowo), ale jako przykład.
Przewodniki piszą często, że ukazane tu miłosne igraszki są "akrobatyczne", co daje dość smętne pojęcie o gibkości ciał ich redaktorów. Te "akrobacje" są często wzorowane na pozycjach opisanych w słynnej Kamasutrze, wyczerpującym traktacie, starszym o dwa lub trzy stulecia od rzeźb Khadźuraho.
(…)
Fryzy zdają się nie mieć końca. Z tym wdziękiem, niekiedy niemal kruchym, sąsiadują obrazy mocne, a nawet brutalne, spółkowanie zwierząt, potworów, są nawet ślady skatologii.
Całość jest jedyna w świecie. Obala wszystkie tradycyjne pojęcia o pobożności, skupieniu. Łączy nieczystość z boskością. Stawia spermę ponad wodą święconą.
By uzasadnić jej istnienie, powoływano się na mistyczny związek między istotami żywymi a boskością, na owocną więź między ziemią a niebem, twórczą miłość, tantryzm i już sam nie wiem na co. Inni komentatorzy indyjscy mówią natomiast, że rzeźby składają się na podręcznik miłości dla par odwiedzających świątynię i pokazują, na użytek bezżennych pielgrzymów, do jakich wyczynów zdolne są związane ze świątyniami kurtyzany.”Alfabet zakochanego w Indiach, Jean-Claude Carrière
I choć faktycznie, szukanie pikantnych scenek jest atrakcją - miejsce jest tak szczególnej urody byłoby zdecydowanie warte odwiedzenia i bez tych dodatków. Niemniej, ten aspekt z pewnością pomógł rozsławić kompleks w szerokim świecie, i wszyscy z detektywistyczną dociekliwością wypatrują splecionych w miłosnych uściskach par
mithuna - a jest ich tylko (lub aż?) 10%, reszta to typowe zastępy bóstw, nimf, aspar. Do końca nie wiadomo jaki był cel tych przestawień – jedni uważają, że był to elementarz dla młodych mężczyzn, inni ze rozrywka dla bogów w porze monsunowej, inni że przedstawienia symbolizują żądze, które trzeba pokonać by doznać wyższych poziomów duchowości.
Biorąc pod uwagę tak otwarte podejście tak do erotyki, jak i kobiecości, rodzi się pytanie co sprawiło, że współczesne Indie i hinduizm zepchnęły z piedestału pierwiastek żeński - Śakti, partnerkę Śiwy, wcześniej równoprawne, nierozłączne i wzajemnie się równoważące zasady stanowiące całość bóstwa? Badacze tematu odpowiadają - dwie fale podboju patriarchalnych kultur. Najpierw byli muzułmanie, którzy o ile za czasów pierwszych, handlowych wypraw (a więc mniej więcej gdy powstawały te świątynie) tolerowali mnogość lokalnych bóstw, jak również „równouprawnienie” płciowe tychże, tak kilka wieków później, od czasów wielkich Mogołów, a więc XVI w., zaczęli z tymi obrazami walczyć, niszczyć obrazoburcze wizerunki świątynne. Potem swoje dorzucili Brytyjczycy, ze swoją
„koncepcją nieba i ziemi, którą zarządzali biali mężczyźni. Miało to wpływ na hinduizm śiwaicki, w którym bóg Śiwa jest uważany za najwyższe bóstwo”*. Okres największego rozkwitu Indii Brytyjskich to też szczyt wiktoriańskiej pruderii, a odkrycie Khajuraho w połowie XIX wieku i tłumaczenie teksów Kamasutry zbulwersowało brytyjską opinie publiczną i przypieczętowało obraz Indii jako kraju rozwiązłego, który trzeba w specjalny sposób trzymać w obyczajowych ryzach.
Ciekawe co o tym myślą teraz współcześni Hindusi, w tym potomkowie Ćandelów – zwykle zawierający aranżowane małżeństwa, nie znający (często wcale, a co dopiero intymnie) swoich przyszłych małżonków przed ślubem, i nawet po nim stroniący od okazywania publicznie uczuć?
*
Tak powoli kończymy nasz objazd po Indiach – na koniec wracając w paszczę lwa, do Delhi. To też nasz ostatni nocny przejazd tej podróży – senne Khajuraho opuszczamy w tłumie ludzie i kilku krów (gdyż tak, krowy tu wchodzą na perony, jak mają taką ochotę).
---------------------------------------
*Sally Howard,
Dzienniki Kamasutry